
Z festiwalami tak już jest, że praktycznie niemożliwe jest pojawienie się na wszystkich koncertach, które planowało się zobaczyć. Dlatego też lista zespołów, które przegapiłem, jest równie imponująca, jak ta, na której pojawiają się najlepsze koncerty tegorocznej edycji. Wyobrażałem sobie, że maraton rozpocznę od wyśpiewania z The Car is on Fire: sunshine, yeah!, ale z powodów logistycznych w Dolinie Trzech Stawów pojawiłem się dopiero w czasie występu Lecha Janerki. Sobotni koncert Kamp! był w porze śniadaniowej, bo kto daje o 15:00 koncert najlepszego tanecznego zespołu w Polsce? Do tego trwający zaledwie pół godziny. Z grupy, która na dniach wydaje debiutancki album, można chyba wycisnąć więcej? Zdążyłem zaledwie na półtora piosenki i – widząc reakcję publiki – wiem, że straciłem jeden z lepszych tegorocznych koncertów. W niedzielę za to spóźniłem się na Ringo Deathstarr, dlatego za rok będę musiał wybierać się na koncerty wcześniejsze, to być może wtedy zdążę na te, które chcę zobaczyć. W ogóle, w tym roku było mi nie po drodze z polskimi zespołami i trafiłem tylko na Kyst, o czym później. Ale to nie tak, że Polaków nie chciałem słuchać i oglądać, tylko zazwyczaj grali o tych nieszczęsnych, porannych porach. Trudno, zawsze jest szansa, że wpadną do mojego miasta. Dobra, po tym ogólnym wstępie lecimy z relacjami z poszczególnych dni. Zaczynamy oczywiście od piątku.