Poza wymienionymi połowami, rok ma jeszcze dwie pory, zaliczające się do obu połówek, ale jednocześnie będące trochę obok. Końcówka roku to czas, gdy redaktorzy muzyczni portali, blogów, gazet, radiostacji i programów telewizyjnych zaczynają układać listy roczne. Najlepsze płyty, najlepsze albumy, etc. Początek roku to z kolei okres, gdy wszyscy dowiadują się - najczęściej z list innych redaktorów innych portali, gazet, blogów, radiostacji i programów muzycznych - o płytach, których nie uwzględnili i bardzo tego żałują.
W roku 2009 jego końcówka zamieniła się z początkiem 2010, wraz z tradycyjną epką Animali, którą Panda i Avey zwykli wydawać wkrótce po swoim longplayu (nomen omen - też na owej liście jest).
Bo tu wszystko jest piękne. Cudowne Graze wyłania się jak promienie ostatniego słońca o poranku zza drzew ze złotymi liśćmi. Chwilę później leniwy głos oznajmia nie spiesz się, to nasz poranek, by za chwilę w dość jednak sielankowej scenerii muzycznej uspokojać siebie samego, że generalnie to wszystko jest ok, chociaż podświadomie wiemy, że nie jest. Wspaniale, nie?
Ok, o ile jakoś tam nieudolnie opisałem Graze, to z What Would I Want? Sky mi się nie uda. Piękno walące po uszach i ryjące niejeden mózg, połączone z perfekcją od strony czysto muzycznej, technicznej itd. Cisną mi się na usta różne powiedzonka mające oddawać jakikolwiek geniusz. Każde jest za słabe. Gra głosów w tym dziele, ilość warstw przeróżnych dźwięków... amazing. Zresztą, co ja będę mówił, sami posłuchajcie i niechaj Was prześladuje powtarzany w kółko tytuł utworu przewijający się w tle oraz geniusz zaśpiewu old glasses clinking. A jeśli Was nie będzie prześladował, to spoko. Nie mamy o czym rozmawiać.
Relatywnie krótkie, acz wymowne Bleeding opiera się na dialogu dwóch głosów. W warstwie lirycznej jest to rzecz bardzo prosta, o czym przekonuje szczególnie I swore/ Good friend / I feel/ Shameful. W zestawieniu jednak z powolnym, pełnym bólu podkładem i rozłożone na dwa głosy stanowi 3:28 sekund, w których słuchacz skłania się do nagłej pokuty. Przytłaczające.
On A Higway to bardzo mocna rzecz. Przemyślenia kierowcy jadącego autostradą. Mija długi czas, dopada go zmęczenie. Coraz bardziej mu tęskno. Przedstawione są chyba wszystkie możliwe problemy takiego człowieka: od nagłej potrzeby fizjologicznej po samotność, kwitowane ostatecznie I can't wait / to find home. Naprawdę mocne.
Ostatnie dziełko Animali z tej epki, I Think I Can to trochę jakby połączenie wszystkich poprzednich utworów. 7 minut i 10 sekund, podczas których dzieje się. I dzieje się naprawdę wiele: tradycyjne już zabawy z wokalem, podlegająca nieustannym zmianom warstwa muzyczna, przemiany klimatów, a przede wszystkim cudwone klawisze spinające to w całość. Trzyma poziom.
Nagły koniec tego mini albumu przychodzi stanowczo zbyt wcześnie i w zasadzie nie mam pomysłu na zamknięcie tej niby recenzji czymś, co by Cię, Czytelniku, przekonało, że warto. Ten jeden pomysł zawiera dwa słowa i one w zasadzie mówią wszystko, co chciałbym Ci powiedzieć. Więcej nie jestem w stanie.
Animal Collective.
zdecydowanie warto przesłuchać, coś pięknego.
OdpowiedzUsuńa recenzja też fajna :)
w końcu będę musiał posłuchać tego Animal Collective. Pamietam, że kiedyś M. Cieślak ich mocno rekomendował razem z takimi zespołami jak Storm&Stress i Anal Cunt. Czyli jazda bez trzymanki ;) Pozdro
OdpowiedzUsuńno i właściwie mozna zamknąć ten muzyczny rok. AC go otwarli, a na końcu pozamiatali
OdpowiedzUsuń