sobota, 21 marca 2009

Jacaszek: Pentral

Okej, okej. To wszystko prawda - na tym blogu wpisy pojawiają się szczególnie rzadko. Nie zamierzam dyskutować z faktami, chcę jedynie podać przyczyny. Bo generalnie to nie mamy aż tak dużo czasu, by opisać każdą nowinkę. Dlatego uznaliśmy raczej, że idziemy w jakość - znaczy, że opiszemy kilka bardzo dobrych płyt 2009, które - naszym zdaniem - opisać trzeba.

No i staramy się zrealizować to zadanie. Tyle, że to nie jest taka łatwa sprawa w sumie. No bo i niby jak, skoro płyt naprawdę dobrych jest mało? Bo jak, skoro większość z nas cierpi obecnie na depresję muzyczną i nie jara ich nic nowego? Jak opisywać nowe wydawnictwa, skoro każdy ma świadomość, że konfrontacji z pierwszym lepszym albumem "sprzed lat", który jest na naszych odtwarzaczach, dana płyta przetrwać nie może? No jak?

I oto wtedy ni w pięć, ni w dziewięć pojawił się Jacaszek z nowym dziełem. Pierwszy polski muzyk elektroniczny, który naprawdę dał radę nagrać bardzo dobry, pełen emocji krążek, jakim były Treny. Pierwszy w Polsce muzyk z kategorii moich zainteresowań odwołujący i inspirujący się chrześcijaństwem, jego wartościami, sztuką i mistyką. Nie ma więc wątpliwości - jaki ten album by nie był, ktoś z redakcji musiał go opisać. I tym kimś musiałem być ja.

Odwrotnie niż na Trenach, z których poszczególne utwory różniły się dość znacznie, Pentral to raczej spójne dzieło. Opiera się on na wykorzystaniu niesamowitych walorów akustycznych jednego z polskich kościołów. Takie było założenie tej płyty, taki był pomysł Jacaszka.

Zresztą, podczas słuchania tego krążka ten kościół słychać wyraźnie. Mamy bowiem utwory, które przenoszą nas do świątyni ledwo oświetlonej, w której to jesteśmy sami-niesami i właśnie praktykujemy naszą rozmowę z Bogiem. Czasem nieco zaskrzypi ławka, czasem słychać jakieś kroki, czasem wkradnie się wiatr. Ale to wszystko jest nieważne, bo jestem tu ja i, a raczej przede wszystkim, jest tu Bóg. I to Bóg bliski, z którym chce się rozmawiać w ciszy i skupieniu.

Cisza i skupienie - ta, to są właśnie dwa najlepsze określenia 90% tego albumu. Mamy tu tej ciszy mnóstwo, ale nie jest ona przepełniona żalem, nie ma więc powtórki z Trenów. Nie uświadczamy tu bólu po stracie kogoś bliskiego, nie ma naszego konfliktu ze Stwórcą. Przeciwnie, mamy jakieś uczucie relacji z Transcendentnym Bogiem.

Osoby, które twierdzą, że nowe dzieło Jacaszka jest identyczne jak poprzednie, powinny się chyba popukać po głowie. Nie, nie jest identyczne. Jest zupełnie inne, choć dalej opiera się na tym samym przekazie, na tym samym korzeniu kulturowym, tej samej tradycji metafizycznej. Jest poruszającą relacją z raczej pustej świątyni, w której wszystko zależy od nas i nikogo więcej. Mamy tu jasno pokazane: Bóg jest, możesz zrobić z tym, co chcesz. Możesz z kościoła wyjść, a możesz zostać i sobie pogadać.

Jacaszek serwuje nam dokładnie identyczny wybór w przypadku swego krążka. Możesz tego słuchać, a możesz wyłączyć. Twoja sprawa. Najważniejsze, że Jacaszek jest sobą i po raz kolejny odwala kawałek fantastycznej roboty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.