środa, 28 lipca 2010

Single Player #1: wiosna-lato 2010


Na pomysł Single Playera wpadliśmy już dawno i miała to być zabawa w ocenianie singli gdzieś na pograniczu porcysowego Playlistu i Jukeboksu na Screenagers. Na drodze stanęło wszystko, ale koniec końców uwinęliśmy się, by zaprezentować zupełnie nowy dział, który rozwinie standardową formułę Ucha: do tej pory z singlami mieliśmy do czynienia jedynie w podsumowaniach – rocznym i dekady.

Single Player jest w zasadzie multiplayerem, bo oceny dokona każdy ze „specjalnie wyznaczonych niezależnych ekspertów”. (Fajnie brzmi, nie? A to tylko my.)

Jazda zaczyna się od paru odcinków nadrabiających, komentujących najgłośniejsze (nie: najlepsze) single, jakie dali nam pani wiosna i pan lato. Ich wybór jest więc zupełnie przypadkowy, z głowy, i o niczym nie świadczy. Muskuły rozprężymy dopiero w odcinkach późniejszych, gdzie nie będziemy musieli rozliczać się z niedaleką przeszłością i staniemy do ocen na bieżąco. Ale zapraszam. [Piąty Bitels]


Blur
Fool's Day
7.3


Nie znam większego fana Blur od Pawła, więc najpierw go przeproszę, a potem powiem, że Albarn tym razem mnie nie ruszył. Okej, okej, wiem, wiem - czekałem na to ja, czekałeś Ty, cała moja i Twoja rodzina, nasze miasta i wioski, nasze ojczyzny, nasze zwierzęta zastygały słysząc literkę "B" w trakcie dowolnej dysputy o muzyce. Ale, ale, ale - mamy rok 2010, Komorowskiemu nie udało się przegrać wyborów, choć bardzo się starał. Blur zaś nie udało się aspirować do "drugich po Fab Four" i raczej się nie uda. Ale kibicujmy, kibicujmy im, niech grają ku radości mas, ku radości tłumów, ku radości mojej i Twojej. Jedźmy za nimi w świat, cokolwiek. Ale śpiewajmy raczej Out of Time, zdzierajmy gardła przy Song 2, a Fool's Day zostawmy w spokoju. To tylko bardzo dobry utwór. – 6

KAŻDY taki powrót kończy się źle. Jednak Blur to nie każdy i dostajemy na to kolejne potwierdzenie. Singiel który zapowiada wielką niewiadomą. Mamy teraz oczekiwać na nową płytę, czy to po prostu ostateczne pożegnanie z fanami? Mam wielką nadzieję, że to pierwsze. Albarn - rzuć w cholerę to całe Gorillaz. Nikt się już tym nie jara. Na początku było nowatorsko, ale teraz już jest tylko nudno. Coxon, przestań marnować swój potencjał na tych nijakich solowych albumikach. Czy nie widzicie, że musicie grać w jednym zespole? Razem jesteście absolutem, a osobno Albarnem bez Coxona i Coxonem bez Albarna. Fool's Day jest najlepszym powrotem w historii, a nowa płyta będzie najlepszą płytą w kategorii come back. Tylko po prostu musicie w to uwierzyć, wejść do studia i to nagrać. – 8

Ciężko być obiektywnym, bo nawet, jeśli Fool's Day nie jest sporym wydarzeniem „muzycznym”, to na pewno „około-muzycznym”, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że jeśli któryś tam zespół świata (dla mnie pewnie drugi – patrz: podsumowanie dekady, Think Tank) powraca po tak długiej przerwie to samo zjawisko już jest listo-dekadowe, nawet, jeśli niepostrzeżenie brzmi jak I Just Died in Your Arms. – 8


Caribou
Odessa
Swim

posłuchaj
5.7


Okej, będę szczery: należę do ludzi, którzy ignorują Caribou. Nie wiem czy to zespół, czy solista; nie mam pojęcia, co nagrywał i kiedy. Wiem tylko, że kiedyś tam był na Offie i że znajomi polecali, ale ja "nie miałem czasu". Otóż: są wakacje, ja się lenię, byczę i nigdzie nie wyjeżdżam, czasem nawet nudzę się, ale po przesłuchaniu Odessy wcale nie zamierzam się chwycić akurat za Caribou. Serio, nudy to nie zlikwiduje, rozrywki nie da, emocji też, spłynie po mnie. To nasza pierwsza randka, Caribou. To nasza rozmowa kwalifikacyjna. I wcale nie jestem przekonany czy oddzwonię. – 4

Odessa na Ukrainie oraz w kilka stanach Ameryki, a Caribou też parę słów o niej powie. Na początku ciekawe, lecz z czasem zaczyna robić się monotonne. Zapętlony motyw muzyczny, to samo tekst w refrenie. Pojawiają się jakieś ozdobniki, jednak to za mało jak na pięciominutowy kawałek. Szkoda, bo potencjał ma. – 6

Pętla, która pojawia się jeszcze na samym początku, prowadzi słuchacza za rączkę, choć nie ma właściwie po co, bo trudno się zgubić w czymś tak nieskomplikowanym. Sama pętla „zaś” – wnętrzności z ciebie odessa. A Odessie, co to odessie, przyszło być najlepszym utworem na  średnim Swim i właściwie to lubię to. – 7


The Diogenes Club
I Could Try to Explain
979

8.0


LOL. Coś u mnie jest nie tak z tym kojarzeniem wokali, bo tym razem nie mogę się oprzeć wrażenie, że do Brighton przeleciał się Artur Rojek. Byłem gotów nawet podejrzewać, że dyrektor Offa ma już tak rozległe znajomości, iż zdołał był się wkupić na jeden z najciekawszych singli przynajmniej tego roku. Mało tego: gdy słucham I Could Try To Explain, ciągle gdzieś z tyłu głowy słyszę ciocię, starszą już kobietę, która swoje sympatie wobec księży z parafii rozdziela wobec ich wymowy. Tzn. żeby być lubianym duchownym przez tę - znakomitą skądinąd - kobietę, należy mówić GŁOŚNO i   w y r a ź n i e. Boję się swych skojarzeń z podkładem, więc apeluję do kolegów o więcej muzycznych wrażeń w ich opisach i wystawiam notę, trzymajta się. – 8

W tym zestawieniu to jedna z najlepszych piosenek. zdecydowanie. Nie orientuję się w tych wszystkich deep house, nu-disco itd., więc trudno mi to do czegoś porównywać. Powiem tylko tyle, że mi się podoba. Fajna melodia, pasujący wokal i dobry klimat. To jest to. – 8

Brzmią jak Phoenix, ale Phoenix tylko raz udał się syngiel na tak samo wybitnie ósemkowym poziomie. To było If I Ever Feel Better. A ja bardzo lubię If I Ever Feel Better. – 8


Sophie Ellis-Bextor
Bittersweet
Straight to the Heart
5.3


Do dziś pamiętam redakcyjne rozkminy na temat sukienek Sophie. Tymczasem obecnie pojawiły się wątpliwości nie co do tego, która z nich (sukienek) piękniejszą się nam jawi, a czy w ogóle interesujemy się tą panią. Nie wiem. Nie słyszałem Heartbreak, więc nie jestem z Sophie na bieżąco, ale obecnie WSZYSCY fajni w 2007 jakby nie kumali, że mamy nową dekadę i stoją gdzieś w miejscu lub cofają się. Me And My Imagination; Music Gets The Best Of Me; Catch You - te utwory mógłbym zanucić (zakładając, że w uznajemy instytucję nucenia; że umiem nucić i że nie poprosicie o zademonstrowanie). Tymczasem Bittersweet śmiga już któryś raz i ciągle nie wiem, kogo słucham. Bez charyzmy, bez wdzięku, bez jakiegoś magnesu, bez kleju przyklejającego moje uszy do nut. Nuda i nijakość, miałkość. Nic się nie wybija, nic nie krzyczy SŁUCHAJ MNIE. A ja lubię być proszony, lubię, gdy się o mnie zabiega albo chociaż kusi. Nic z tego, Sophie przyszła, wyszła, Sophie nie ma. A ja, gdyby nie kamera przemysłowa, w ogóle bym tego nie zauważył. – 4

Trip the Light Fantastic był najlepszym albumem w dorobku tej brytyjskiej artystki. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to i oczekiwania wobec nowego krążka są bardzo duże. Wtedy było Catch You, Me and My Imagination i reszta piosenek, które trzymały bardzo wysoki poziom. Teraz zostaliśmy zasypani trzema singlami z udziałem Sophie. Wnioski po obejrzeniu teledysków do tych piosenek? Wciąż się je ogląda z wielką przyjemnością, niestety ze słuchaniem jest już gorzej. Niby przyczepić się nie ma o co, ale to już nie jest to samo. Bittersweet i tak wypada najlepiej, ale wyraźnie widać, że współpraca z Freemasons nie wyszła jej na dobre. Na szczęście na płycie pojawią się tylko dwa kawałki z tym duetem. Trzeba liczyć na to, że dalej będzie lepiej. – 5

Whatever people say Sophie is, that's what she's not. Can't Fight This Feeling do mnie nie trafia i chyba nawet nie celuje, Heartbeat nie pamiętam, a już takie Bittersweet jest w „tym” biznesie, obok Get Outta My Way, czołówką roku. Nie można nagrywać samych Me and My Imagination, ale można wyjść obronną ręką mimo to. – 7


LCD Soundsystem
Drunk Girls
This is Happening
4.3


LCD Soundsystem wydało nowego singla i - podobno - nową płytę nawet. Cóż, sądząc po warstwie lirycznej, producenci serialu Skins ucieszą się: mają kandydata do soundtracka. A tymczasem nie podoba mi się i chyba tego za Chiny nie zmienicie. Sorry, drunk boys. – 2 

Słychać, że to są ostatnie oddechy tego projektu. Płyta nudna. W głowie nic nie zostaje, oprócz tego kawałka. Pewnie spowodowane jest to tylko tym, że usłyszałem go przed resztą materiału. Drunk Girls, Drunk Girls, Drunk Girls i tak przez większość piosenki. Na koncercie, czy imprezie pewnie świetnie się sprawdza, gdy wszyscy wykrzykują "Drunk Girls". O to chyba zawsze chodziło w muzyce LCD, więc zadanie zostało wykonane. Mnie to jednak nie rusza. – 5

Drunk girls nie odrzucają mnie aż tak jak smoking girls, ale zawsze. Jakkolwiek, ile razy chciałem wystawić temu pięć, rozmyślałem się – i to nie z powodu teledysku (love Spike Jonze, chociaż to i tak nawet nie jest czołówka jego prac), a dlatego, że choćby i nawet nie interesował mnie Soundsystem (chociaż Daft Punk is Playing at My House ma specjalne przywileje w kręgu moich znajomych, bo był to soundtrack do SSX-a, a w SSX-a tłukliśmy... no, nieważne), to Drunk Girls jest bardzo okej. Plus za Just cause I'm shallow doesn't mean that I'm heartless / just cause I'm heartless doesn't mean that I'm mean. – 6


M.I.A.
Born Free
/\/\/\Y/\
2.0


To już jest totalne zboczenie, ale wszystko kojarzy mi się z Arielem Pinkiem, nawet wokal w singlu M.I.A. Abstrahując jednak od żałosnych skojarzeń, to tu nie ma za bardzo o czym pisać. Wzięła się panna za kawałek Suicide, spartoliła go i trochę to boli. GDZIE SIĘ PODZIAŁA LEKKOŚĆ PAPER PLANES? Gdzie kapitalny głos Mathangi? Nie bardzo ogarniam, dlaczego, ale M.I.A. postanowiła zaserwować nam coś, coś, co "głupie i łupie", dodając jęki i jakiś tekst, który pewnie nawet ja mógłbym nabazgrać, a do Anglii to mi daleko. Nie ma o czym mówić, trzeba zapomnieć. – 2

Wszyscy Mayę lubimy za Paper Planes, to nie podlega wątpliwości. Jednak czas leci nieubłaganie, a godnego następcy nie widać. Wręcz przeciwnie, Born Free w skali ocen pędzi z zatrważającą prędkością w drugą stronę. Perkusja na przedzie, krzyki wokalistki i kontrowersyjny teledysk, dzięki któremu mamy zapomnieć o muzyce. Przykre. – 2

Jaki tam kontrowersyjny teledysk znowu. Żołnierze, piersi i krew to spacerek po linii najmniejszego oporu, przekaz też z kapelusza, a sam kawałek ma do zaoferowania całe nic. Znudziła mnie gloryfikacja szpetoty. – 2


Muchy
Przesilenie
Notoryczni Debiutanci
6.3


Już możemy sobie mówić na ty - zaczyna Wiraszko. Uh, doprawdy? Hm, tak więc słuchaj, Michasiu. Twój biszkoptowy romantyzm zawarty w linijkach czasem jest bardziej, a czasem mniej trafny, niemniej lubimy się. Wobec czego gratuluję dobrego singla, gratuluję też zgrabnej wypowiedzi o braku butów dla niejakiej "Kaśki" (ona też jest na ty?) z Eska.tv, ale choć to wszystko lubię i w ogóle, to to i tak jest jeden ze słabszych kawałków na płycie, nie? No, to rozumiemy się i idę słuchać 93. – 6

Prawdopobnie wszystko napisałem w recenzji. Przesilenie miało być zapowiedzią wiosny. Ta odeszła, albo nigdy jej nie było (z naciskiem na to drugie). Piosenka za to podbiła wszystkie listy przebojów i ja bardzo się z tego powodu cieszę. – 7

Piętnaście minut później to mój notoryczny faworyt pod względem jasnym i pod względem wyboru na syngiel, ale do Przesilenia też nie mam zastrzeżeń: po dwóch przesłuchaniach nauczyłem się tekstu, a takiego wyniku nie osiągam nawet na instrumentalach. – 6


Nerwowe Wakacje
Pan Samochodzik
Polish Rock
7.3


Sekrety kuchni: nie, to nie my znaleźliśmy Nerwowe Wakacje (choć część redakcji Olą... jara się od dłuższego czasu. To Nerwowe Wakacje znalazły nas i były tak miłe, że przysłały info o swoim najnowszym kawałku. Pan Samochodzik to utwór wielowarstwowy: doskonale dobrana praca gitar (refren, przejścia refren-zwrotka etc. - !), tęskne zwrotki z chwilą wytchnienia na refren i cudowny finisz w wykonaniu wokalu = to, czego polskiej muzyce brakowało. Zapewne znajdzie się grono jakichś niezbyt ogarniętych kolesi, którzy uznają, że to w ramach wdzięczności za wywiad, ale i tak tylko ja i mój odtwarzacz wiemy, ile razy Pan Samochodzik umilał nam czas. Bo mój odtwarzacz lubi dobre utwory, lepiej je gra niż wszelkie inne. Btw, to, co dalej, to ciekawe / to zagarnia mnie świetnie oddaje mój stosunek do oczekiwania na premierę płyty. – 7

Mam gdzieś w domu egzemplarz Pan Samochodzik i templariusze. Oczywiście nie przeczytałem, bo jak dostałem, to byłem mały i na książkę mówiłem "beee". Teraz z książkami u mnie lepiej, ale w sumie nie wiem, gdzie się zapodziały te kartki w okładce. Co by było dobrym pomysłem na nowy tom. Pan Samochodzik i zaginiony Pan Samochodzik. Wszyscy wielkie WTF, jak w momencie usłyszenia nowego singla Nerwowych Wakacji. Wieki czekałem na taki wakacyjny kawałek i w końcu się doczekałem. Niby tekst powakacyjny, bo i płyta pojawi się na jesień, jednak mało mnie to obchodzi. Jest to największy przebój lata 2010 i nie chcę słyszeć słów sprzeciwu. Słuchając tego, w mej glowie pojawia się czerwone stare autko. Przetacza się przez rozstapiającą się drogę, a wszystko okalają pola zbóż. Piękny widok. – 8

Jeszcze raz o ciągu przyczynowo-skutkowym: Big Mind to nie jest dziewięć dlatego, że był u nas wywiad z osobą odpowiedzialną za Big Mind, ale tak, Big Mind to dziewięć. Pan Samochodzik to zaledwie świetny utwór, na równi z Olą i jednak kroczek za własną stroną be, która nie jest be, bo jest cacy. – 7


Ariel Pink's Haunted Graffiti
Round and Round
Before Today
7.7


Gdybym miał wymyślić zadanie do jakiegoś chrzanionego FearFactor, prawdopodobnie byłoby to 'ej, weź coś napisz o Arielu Pinku - i zrób to dobrze. Nie popadaj w żałosne padanie do stóp, ale też podkreśl jego wizjonerstwo i w ogóle. Rozumiesz, masz ileś tam minut'. He, he. "No chyba was pogrzało" i olanie tematu. Bodaj piąty raz przychodzi mi coś napisać o Rosenbergu i znowu nic, so this is my problem. Ale jaram się tym, więc normalny jestem. – 8

Może to nie jest poziom Can't Hear My Eyes, ale wciąż jest dobrze. A propos zauważyliście co zrobili z albumową wersją jednego z najlepszych singli ubiegłego roku? Utwór został nagrany w lepszej jakości. Stracił przez to większość ze swojego klimatu. Kto na to pozwolił?! My tu jednak mamy rozmawiać o Round and Round. Chilloutowy kawałek, z lekkim wokalem i chórkowym refrenem. Jest miło, przyjemnie i z klasą. W końcu to Ariel Pink. – 7

Round and Round to nie jest poziom Can't Hear My Eyes, bo jest lepsze niż Can't Hear My Eyes. Jeśli mamy porównywać, to z Butt-House Blondies, bo pewnie nawet i na Doldrums nie ma czegoś  TAKIEGO (caps lock nierzucony na wiatr), ale nie wiem, bo nie wracałem do Doldrums jakieś dobre parę miesięcy i właśnie kończę wewnętrzną chłostę za ten karygodny uczynek. Względem Pinka. I siebie. – 8


Showgirls
Foolin' Around
Mini
8.0


To chyba ja byłem tu największym redakcyjnym fanem Nite Jewel promując jej Want You Back do rozdania singlowego 2009? Otóż mamy ową faworytkę okraczoną paroma ulepszaczami, choć NJ jest tu obecna tylko duchem raczej - przynajmniej ja jej w teledysku nie wytropiłem. W gruncie rzeczy nie o to jednak chodzi - chodzi o to, że to coś jest cholernie chwytliwym kawałkiem, prawdopodobnie singlem, za którego małą popularnością będę płakał, niezależnie od jej rozmiarów. Acz póki co wbijam na last.fm i widzę, że zaledwie 27 osób słuchało w zeszłym tygodniu Foolin' Around. Okraszam to wielkim WTF i apeluję do wszystkich, ale szczególnie lastefemowców: SŁUCHAJCIE TEGO. Są wakacje, należy Wam się muzyka z rodzaju tej najlepszej, a ja też jakoś nie chcę, by na koniec roku moją listę singli wygrała perełka "skroblowana" przez populację wielkości niecałej klasy w dowolnej krajowej podstawówce. Showgirls to jest inna bajka, nie zasłużył ten band na taki los. Btw TE FRYZURY w teledysku. Amazing jak sam kawałek. – 9

Przy okazji tej piosenki najgłośniej było o teledysku. A jeżeli YouTube nie kłamie, to jest to Clip non officiel. Bardzo to cieszy. Szkoda by było, gdyby piosenka była marnowana przez taki wideoklip. Chociaż już się wrył w głowę i nie chce wylecieć. Szkoda, bo to dobra muzyka. Do radia się nada i na imprezę. Mam jednak najdzieję, że na lepszą niż ta przykładowa w internecie. – 7

To nie jest tak, że jestem łaskawy i doceniam wszystko, co się rusza, a po prostu trefnie-nie-trefnie dobrałem pierwszą dziesiątkę do działu – aż cztery piosenki stąd miałyby realne szanse na moje lastowe serducho, gdybym nimi szastał. Foolin' Around to mocny kandydat do oserduszkowania, o czym uświadomił już Yeti, którego stronę przyjmuję w sporze o teledysk. Refren kocham jak własnego psa, gdybym miał psa. – 8

wtorek, 20 lipca 2010

Wywiad: Nerwowe Wakacje

Kiedy rozmawialiśmy z chłopakami o dostarczeniu naszym czytelnikom wywiadów z ludźmi, których lubimy słuchać i o których lubimy pisać, wiedzieliśmy, że na pierwszy ogień należy przygotować coś absolutnie specjalnego. Narada nie trwała długo, szybko obraliśmy sobie cel polowania, a był nim zespół Nerwowe Wakacje, projekt muzyków The Car Is On Fire, Afro Kolektywu czy Kolorofonu. Krótka wymiana maili zakończyła się sukcesem i Jacek Szabrański stanął oko w oko z pytaniami przygotowanymi przez redakcję. W wywiadzie przeczytacie m.in. o tym, skąd w ogóle pomysł na Nerwowe Wakacje, co inspirowało muzyków przy powstawaniu ich debiutanckiego albumu, który ukaże się jesienią oraz kilka innych, przydatnych informacji o zespole i płycie.

Zapraszamy do lektury, a tych, którzy ciągle nie wiedzą, czym są Nerwowe Wakacje i chcieliby się dowiedzieć, zapraszamy do - w pełni darmowego i legalnego - ściągnięcia singla zespołu pt. Pan Samochodzik - link pod wywiadem. Tymczasem przestaję dziamolić i zostawiam Was sam na sam z odpowiedziami Jacka Szabrańskiego.


Na początek pytanie dość standardowe: skąd w ogóle pomysł na Nerwowe Wakacje? Jak to się stało, że muzycy kilku warszawskich formacji wpadli na pomysł, by grać razem?

Jacek Szabrański: Historia jest wielowątkowa. Pierwszy wątek jest taki, że kocham polską piosenkę, polską lirykę rockową, i nic na to nie poradzę :) W moim macierzystym zespole, anglojęzycznym The Car Is On Fire, niejako z definicji nie ma miejsca na polskie piosenki, wiec w pewnym momencie konieczne okazało się znalezienie innej platformy dla wypowiedzi w języku rodzimym.

Drugim wątkiem jest Wielki Sztu, postać nieoceniona pod wieloma względami - człowiek z wiarą i pasją. Z nim to właśnie na pewnej dość zwariowanej imprezie postanowiliśmy ni stąd, ni z owąd założyć zespół gitarowy "Metronomy", w którym mieliśmy proponować publiczności najrówniejsze rozwiązania w muzyce od czasu wymyślenia rytmu. Oczywiście Metronomy dokonały żywota w tym samym momencie co wspomniana impreza, ale ziarno zostało zasiane i po jakimś czasie pomyślałem sobie, że fajnie byłoby z tym gościem razem grać, że go rozumiem i on chyba też czuje o co mi chodzi. Zaczęliśmy więc rozmawiać o prawdziwym, polishowym bandzie. Miałem w owym momencie sporo szkiców muzycznych, trochę tekstów, pokazałem to Sztu i reakcja była pozytywna. Wytyczne wówczas były dwie: polska piosenka oraz klimat jak w "Kronikach Marsjańskich" Bradbury'ego, czyli że sentymentalnie, romantycznie, ciut schyłkowo.

Ostatni wątek tej historii jest zaś taki, iż chciałem stworzyć zespół razem z przyjaciółmi, ludźmi których znam, cenię i z którymi dobrze sie czuję. Według tego klucza szukałem więc kolejnych muzyków do kapeli, czyli po prostu próbowałem wciągnąć starych kumpli w temat wspólnego grania. Stąd też obecność energetycznego drummera Łukasza Nowickiego, z którym współtworzyliśmy kiedyś przez lata wiecznie dobrze się zapowiadający zespół Sport. Podobnie na pokładzie znalazł się inny członek tego legendarnego bandu, ale również przez pewien czas warszawskiego Kolorofonu - Piotrek Machałowski, szałowy basista z którym razem chodziliśmy jeszcze do podstawówki i jaraliśmy się pierwszymi klipami MTV via talerz satelitarny. Przed Machałem zaś w zespole grał Bartek Karewicz, basówkarz o bardzo ciekawym, riffowym zmyśle i dużej wrażliwości muzycznej, też friend podstawówkowy i w ogóle ziom, którego pozdrawiam z tego miejsca przy okazji.

Inspiracje wymienianie przez Was - "bigbit, klimat lat 80s, nowa muzyka gitarowa" - brzmią nieco hasłowo. Czy mógłbyś sprecyzować, które polskie zespoły były dla Was inspiracją podczas tworzenia muzyki dla zespołu?

Wychowałem się w bardzo dużym stopniu na polskiej muzyce, móglbym wymienić całą plejadę artystów których cenię i darzę wielkim sentymentem. Wśród nich są z pewnością Czerwone Gitary, Skaldowie, Alibabki, Niemen, stary Perfect, Lady Pank, Maanam, Republika, Kombi, Papa Dance, Andrzej Zaucha, Marylka Rodowicz, Siekiera, Brygada Kryzys, Janerka i Klaus... Myślę że nasiąkłem w sposób naturalny tą muzyką, filtrując ją jednocześnie przez własną, dziecięcą wrażliwość. A po latach, gdy pojawił się dodatkowo efekt nostalgii za beztroską tamtego okresu, otrzymałem w głowie pewien konkretny, atrakcyjny dla mnie kolor muzyczny. Szczęśliwie, okazało się że nie jestem osamotniony w tym sentymencie, tak więc postanowiliśmy już wspólnie nadać taką właśnie barwę debiutanckiej płycie Nerwowych Wakacji.

Uwaga! Nie jest to jednak muzyka retro! Żyjemy zdecydowanie współczesnością, sprawy codzienne obchodzą nas w najwyższym stopniu, ponadto aktywnie uczestniczymy w bieżących wydarzeniach muzycznych. Nasze piosenki są więc też w naturalny sposób wyrazem naszych przeżyć czy odczuć, a żyjemy i czujemy tu i teraz. Można powiedzieć więc, że z dzisiejszej perspektywy ludzi rozglądających się bacznie wokół siebie chcemy opowiedzieć o sprawach i doświadczeniach bieżących, czasami używając do tego nastrojów muzycznych dominujących w polskiej muzyce rozrywkowej głównie w latach ’60 i ’80. Ot, z sentymentu.

Pierwszym Waszym dziełem zaprezentowanym publiczności był utwór Ola boi się spać, który znalazł się na składance Offensywa2. Po tym utworze nastąpiły trzy lata ciszy, gdy znalezienie informacji o postępach zespołu graniczyło z cudem. Niektórzy stracili już nadzieję, że usłyszą jeszcze Nerwowe Wakacje. W międzyczasie wyszły płyty The Car Is On Fire, Afro Kolektywu i Kolorofonu. Czy rzeczywiście przez ten okres nie działo się nic, czy też materiał na debiutancką płytę powstawał powoli, na uboczu macierzystych formacji?

Materiał powstawał na uboczu działań naszych rodzimych bandów, co jest przyczyną dla której trwało to tak długo. A w zasadzie wciąż trwa, bo mimo że nagrania są już zakończone, to wciąż pracujemy nad miksami płyty. Zdecydowanie wolałbym by sprawy potoczyły się szybciej, jednak nie zawsze było to zwyczajnie możliwe. Cóż, dziękuję za cierpliwość (szczerze i z serca) wszystkim, którzy czekali wytrwale tyle czasu. Mam silną determinację by kolejne albumy formacji ukazywały się już bez opóźnień.

Teraz powracacie nostalgicznym singlem Pan Samochodzik, którego refren jawi mi się jako idealne muzyczne tło do czołówki filmu przygodowego z lat 80s. Czy jakieś dzieła z tamtego okresu były inspiracją w czasie powstawania utworu?

Oj, nie wiem czy to akurat lata ‘80, wtedy królował Pan Kleks na ekranach (którego oczywiscie uwielbiam) i inne superprodukcje, jednak zdecydowanie cały klimat prozy mlodzieżowej spod znaku Nienackiego, Bahdaja, Niziurskiego oraz filmów które powstawały na kanwach powieści tych tuzów jest jak najbardziej inspiracją dla tej piosenki. Plus jeszcze rozmowy ze Świstakiem, ale to już obecnie, o zawsze niedokończonych wątkach miłosnych Pana Tomasza.

Ekskluzywny b-side Big Mind to utwór, na jaki długo czekałem. Począwszy od kapitalnego chórku w refrenie, na warstwie lirycznej ze szczególnym uwzględnieniem wersów "przemierzę bezkres i spytam o jeszcze / kosmos jest pyłkiem na twojej sukience" oraz "dostałem za nic i nie oddam za nic / umysł bez granic i serce bez granic". Jako absolutny fan tej piosenki pytam: czy znajdzie się ona na Waszej debiutanckiej płycie?

Ha, super że Ci się podoba, polecam książkę o tym samym tytule :) Piosenka jest najbardziej współczesnym utworem Nerwowych, jest na bieżąco z tym co się dzieje u mnie i w moich planach muzycznych. Została wymyślona i nagrana w lutym 2010, po tym jak już skończyliśmy pracę nad albumem (albo przynajmniej jak nam się wtedy wydawało). Czy znajdzie się na albumie? Dużo osób zadaje to pytanie...

Tytuł płyty - Polish Rock - pozostawia za sobą dwa skojarzenia. Albo chcecie polskiego rocka podsumować, spiąć to, co w nim najlepsze, albo zdefiniować. Która idea przyświecała Wam podczas nagrywania debiutu?

W dużej mierze już odpowiedziałem na to pytanie wyżej, dodam tu tylko że mi osobiście po trosze przyświecała potrzeba oddania jakiegoś rodzaju, sam nie wiem, hołdu, szacunku wobec tych muzyków którzy byli wcześniej, którzy współkształtowali mnie i moją wrażliwość muzyczną. Czuję ciągłość, naprawdę, zachowując wszystkie proporcje oczywiście. Mam wrażenie, że często moi rówieśnicy zapierają się tej muzyki, albo jakoś jej się wstydzą, a przecież całe pokolenie mimo woli dorastało na tych piosenkach i brzmieniach... Jak taka wyparta trauma trochę, nikt o tym nie mówi, nikt nie chce pamiętać, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Albo jeśli już to wypowiada się w sposób szyderczy, bo tak jest przyjęte że to siara słuchać np. Skaldów, muzyki dla taty i wujka.

Na marginesie dodam, że w mojej opinii to czy daną muzykę określa się jako „godną” czy nie zależy często od kontekstu pokoleniowego. Rozumiem np. Tymona, który jeździ po Kombi jak po psie: dla niego i jego rówieśników ten zespół to synonim obciachu, kapela z hotelowego dancingu w stylu „wódeczka i tatar”. Tyle że Tymon stawiał w latach ’80 pierwsze kroki artystyczne, ja pierwsze kroki w ogóle. Dlatego ja odbieram tę muzykę zupełnie inaczej, dla mnie Kombi z lat ’80 to ujmujące, smutne a jednak energetyczne melodie plus tajemniczny klimat bajki science - fiction, bajki dla dorosłych, z której dziecko jeszcze niewiele rozumie.

Płyta ma ukazać się na przełomie września i października. Czy znacie już jej tracklistę? I od razu drugie pytanie - co wiadomo na temat jej dystrybucji: czy będzie można ją kupić wszędzie, w wybranych sklepach, a może będzie możliwość zamówienia jej przez Internet?

Płyta została już nagrana, tracklista jest więc znana. W tym momencie pracujemy nad miksem całości, choć być może wymienimy jeszcze kilka instrumentów. Chcemy by płyta była dostępna jak najszerszemu gronu słuchaczy, mam nadzieję że uda się to zrealizować.

Co jeszcze powinni wiedzieć czytelnicy Uchem w Nutę o debiutanckiej płycie Nerwowych Wakacji?


Chyba najlepiej jej posłuchać gdy już będzie gotowa i wyrobić sobie samemu zdanie. Jest uczciwa na pewno, do tego stopnia że wciąż się ciut wstydzę ekshibicjonizmu niektórych jej fragmentów. Piosenki powstawały w trudnym okresie mojego życia, niektóre z nich to dość desperacka próba mierzenia się z rzeczywistością. Bywało niełatwo, to na pewno.

Na koniec - nie mogłem nie zadać tego pytania - jakie płyty poleciłbyś naszym czytelnikom do słuchania w czasie wakacji?

Polecam grupę Muzyka Końca Lata, bardzo wakacyjne nastroje, szczególnie cenna jest tam dla mnie warstwa liryczna. Poza tym z nowości proponuję nezmiennie Jacka Penate „Everything Is New”. Można sobie też Czerwone Gitary odświeżyć. Albo np. taka grupa jak Malarze i Żołnierze.


niedziela, 18 lipca 2010

Wavves: King Of The Beach

Królem plaży jest każdy. Przynajmniej w swoim mniemaniu. Pieczołowite przygotowanie na pierwszy pokaz. Nowe kąpielówki, bądź szorty. Modne okulary przeciwsłoneczne, oraz sandały. Do tego oczywiście stópki. Żeby było na czasie.  Każdy spogląda na sąsiada obok i analizuje go od góry do dołu. Góral, Ślązak, a może tzw. Gorol czyli po prostu Warszawiak? Za kogo Oni się uważają? To zwykli Idioci, albo inne Super Moczygęby. Zresztą, gdzie Ty jesteś? Poszłaś na spacer nad brzegiem morza. Miało Cię nie być pół godziny, a tu za kwadrans wybije pełna godzina. Kiedy przyjdziesz, przejdziemy się do miasta. bo już nie mogę patrzeć na tych golasów. 

Chwileczkę  kochanie, wpadnę tylko do tej budki i coś kupię. O patrz, zakupy zrobione, teraz szefuniowi będę mógł napisać Zgryźliwą pocztówkę. Chciałem dwa tygodnie urlopu, a ten z szyderczym uśmiechem dał mi tylko siedem dni. Zresztą, mam zamiar zmienić pracę, więc konsekwencji się nie obawiam. W końcu zasługuję na coś więcej. A ten mój były partner zawodowy, wraz z objęciem nowego stanowiska ubzdurał sobie, że jest teraz Pępkiem świata. Dobra, nieważne. Zobacz jakie tu są fajne Karty baseballowe! Ja się nie interesuję tym sportem? No co Ty! Przecież co roku oglądam finał World Series, bo fajne koncerty są przed samą rywalizacją. Nudzi Ci się? No to mogę Ci kupić tego balona w kształcie kabrioletu. Nie podoba Ci się? Przecież jest równouprawnienie, do tego jest różowy, ale jak chcesz. To może tę pluszową Myszkę Mickey? Nie jesteś już małym dzieckiem? A skąd ja miałem wiedzieć? Przecież dziewczyn o wiek się nie pyta. Twoja strata, tylko potem nie płacz, że nic ode mnie nie dostajesz. A teraz chodźmy do mojego amerykańskiego kumpla Linusa. Specjalista od przestrzeni kosmicznej. W sumie mało mnie to interesuje, ale czy to istotne? Ważne jest to, że przywiózł ze sobą Blue Label. Wrócisz jednak do pokoju? Trudno. Baby Say Goodbye.

On się czuje królem plaży, ale czy słusznie? Skąd ma o sobie takie wysokie mniemanie? Czy jest za bardzo pewny siebie? A może po prostu jeszcze nie usłyszał o Nathanie Williamsie? Obstawiam to drugie. To On wraz ze swoim Wavves w tym roku panuje na wszystkich plażach tego globu. Nam pozostaje wrzucenie tej płyty na odtwarzacz muzyki i patrzenie z podniesioną głową na resztę plażowiczów. Ja znam najnowszy krążek Wavves, a Wy nie! Mogę się radować najlepszym gitarowym graniem A.D 2010. Przez moment poczuć się jak ludzie słuchający Nevermind w 1991 roku. Tylko zamiast przed oczami mieć deszczowy i ponury stan Washington, mam słoneczną i optymistyczną Kalifornię. A dzięki komu tyle radości? Duży wkład w to miał producent. Przez niektórych oczerniany, a innych bagatelizowany. Przecież to nasza muzyka, nasze pomysły, co ten facet może o tym wiedzieć? Przykład tej płyty i całego zespołu pokazuje, że jednak wie więcej, niż mogłoby się wydawać. Banda chłopaków spisywana na straty, w końcu zdecydowała się na pomoc. Teraz mogą świętować triumf, bo to do nich należą wszystkie plaże.

czwartek, 8 lipca 2010

Ariel Pink's Haunted Graffiti: Before Today

Pomysł wydawania Ariela Pinka przez 4AD wstrząsnął wąskim, acz w miarę inteligentnym środowiskiem słuchaczy owego pana. Człowiek, który chodził na kebaby z twórcą Twittera KochamCieAle, miał ponownie przewrócić muzyczną świadomość wielu za pomocą wydawcy Pixies. W sensie, że kumacie: podjarka tematem gwarantowana u każdego, kto wie kim (lub raczej - czym, sądząc po ilości świetnych utworów) jest Ariel Pink. I równie dużo obaw. Skutkiem czego można było zacząć oficjalnie obgryzać paznokcie i bawić się we wróżby na zasadzie 'czym to się zakończy'.

No. I była premiera, i rzuciły się media i zaczął się wokół Rosenberga szum. Że geniuszem jest. Że potrafi. Że wizjoner. Że pasjonat. Ale, kurcze - myśmy to wszystko wiedzieli już jakiś czas temu i teraz, gdy każdy mający jakiekolwiek pojęcie o muzyce serwis muzyczny (to wcale nie jest takie oczywiste, heh) się Arielem Pinkiem jara, my mówimy im jak dzieci w podstawówce - ale masz zapłon.

I tak powstał dość poważny problem, bo owa nieliczna grupka mająca od lat zajawkę na Pinka i wszystko, co od niego, nagle stała się bardziej kumata, bardziej kultowa i bardziej obeznana w jego twórczości niż cwaniacy, którzy na muzycznej krytyce zjedli nie tylko własne zęby. Hm. Dumni być z siebie możemy, teraz to my jesteśmy dla nich dostarczycielami informacji. Role się odwróciły - i w tym sensie Ariel Pink jest przykładem artysty, który trafia najpierw do słuchaczy, a potem do krytyków - zupełnie inaczej niż bywało to wcześniej. Paradoksalnie więc człowiek człapiący paszczą w mikrofon w celu nagrania perkusji (!) stał się symbolem drogi, jaką podążać mogą muzycy w XXI wieku.

Ale on sam zdaje się mieć na to wyrąbane. Bo w Arielu Pinku nie chodzi o tę paszczę, nie chodzi o jakieś tam magnetofony, nie chodzi nawet o epickość samej postaci. Chodzi o to, że Ariel Pink od wielu już lat wiąże ręce tym, którzy chcieliby za pomocą recenzji przybliżyć słuchaczom jego muzykę. Jego twórczość nie nadaje się do interpretacji; zupełnie jakby osiadł na bezludnej wyspie (oczywiście z usprzętowieniem) i wymyślił muzykę na nowo. Genialną muzykę, dodajmy.

Wszystko więc sprowadza się generalnie do tego, iż o Arielu Pinku mogę napisać tylko tyle, że to zakręcony świr (tak, tak, to żaden błąd logiczny). Ba. To najbardziej zakręcony świr, jakiego mamy w roku 2010 na muzycznej planecie, a do tego człowiek obdarzony wizją i niebywałą wręcz kreatywnością. Miłośnik muzyki, poszukiwacz własnej drogi.

Teraz, dzięki kontraktowi z 4AD, Ariel Pink może zaprosić więcej osób w tę podróż. I warto się w nią udać, a Before Today jest świetnym ku temu początkiem.

B Szczesny: Beyond Midnight (EP)

Panowie ze skądinąd dobrze znanego nam (i, mam nadzieję, naszym czytelnikom) zespołu Kamp! chyba autentycznie postanowili wziąć się za powolne, acz systematyczne, zbawianie polskiej muzyki elektronicznej. Obok genialnych singli (hej, Zen garden jeszcze teraz mógłbym odtworzyć w swej główce w sposób wierny; Cosmological w połowie, a przecież nie słuchałem tego od paru miesięcy), panowie zajęli się bowiem także pracą wydawniczą i w ten oto sposób dowiedzieliśmy się w redakcji o istnieniu artysty o nazwie B Szczesny, cokolwiek i jakkolwiek powinno się to pisać. Przyznam szczerze - nie znam, Beyond Midnight (EP) to mój pierwszy kontakt z gościem (?).

Co gra B Szczesny? Sam świetnie to opisał - "okolice nu-disco, balearic, slow-motion house". I jest to kawał solidnych "okolic nu-disco, balearic, slow-motion house". Tanecznie? Jest. Repetycje? Są. Ponad dwadzieścia minut dobrej muzyki elektronicznej? Też. I jeśli B Szczesny pyta na jakimś forum (tak, tak, mam Google, wiem co robię) czy gitara basowa nie przeszkadza, to odpowiadam: nie, nie przeszkadza. I chciałbym, żeby na innych polskich epkach kolejnych artystów wszystko tak mi nie przeszkadzało, jak nie przeszkadza mi owa gitara basowa (rym przypadkowy, uwierzcie).

Tak więc co, tak więc tak: Brennnessel to dobry label jest i warto chyba badać, co wydaje. B Szczesny to jeden z pierwszych projektów, a jego epkę w całości można ściągnąć (jak podejrzewam, legalnie, heh) ze strony wytwórni. I to dobry ruch jest z tym ściąganiem - i od strony wytwórni, i od strony słuchacza. A my przybijamy piątkę i czekamy na kolejne maile od Brennnessel, warto.

niedziela, 4 lipca 2010

Pulled Apart By Horses: Pulled Apart By Horses

Rolą słuchacza, tym bardziej takiego który bawi się w krytyka, jest wyszukiwanie płyt znakomitych. Takich, które wymiotą w danym roku, zrewolucjonizują całą dekadę i będą słuchane przez kolejne dwa pokolenia. Niestety, szukając, można natrafić na gówno. Przeglądając zespoły, które wystąpią na tegorocznym OFF-ie, natrafiłem na Pulled Apart By Horses. Brzmi znajomo? Rok temu Thom Yorke wydał singiel pt. Feeling Pulled Apart By Horses. To już wydaje się  być dziwne. Jak można nazwać zespół, inspirując się piosenką która ukazała się w zeszłym roku? Rozumiem zarzucić jakimś klasykiem, ale singlem którego już dzisiaj nikt nie słucha? 

Trudno, to ich problem. Miałem jednak nadzieję, że zespół, który inspiruje się wokalistą Radiogłowych, ma coś do zaprezentowania, w kwestii muzyki. Zobaczyłem na stronie festiwalu opis, że rozpierducha i w ogóle szaleństwo na całego, a potem ujrzałem teledysk. Przeżyłem załamanie. Tak jak książki nie ocenia się po okładce, tak zespołu po jednym singlu. Postanowiłem sprawdzić całą płytę. Strata czasu? Ależ oczywiście. Poddałem się po siedmiu piosenkach, a na płycie znajduje się aż jedenaście. Skromnie powiem, że uważam to za spory sukces. Wytrzymać tyle utworów, w których bez przerwy drą ryja i naparzają bez sensu w gitarę, to na prawdę wielkie osiągnięcie. Myślałem: no dobra, gdyby nie ten wokal, to by nie było tak źle. Wsłuchałem się w instrumenty i musiałem stwierdzić, że  zdecydowanie jestem na nie. To nie ma żadnego potencjału i promila nadziei. To by było na tyle w rozwinięciu. Z tej zgniłej cytryny więcej wycisnąć się nie da.

Rozumiem, żyjemy w wolnym świecie i każdy może nagrywać to, na co ma ochotę. Nie zabraniam i życzę powodzenia. Po prostu nie rozumiem, czemu ten zespół wystąpi w Katowicach. Patrząc na wszystkie pięć edycji, nie ma się prawa kwestionować gustu Artura Rojka, bo dzięki niemu w naszym kraju zagrało kilkadziesiąt znakomitych zespołów. A tu taki klops. Przecież to na Woodstocku są fani gry w flipera pod samą sceną. A na OFF-ie? Słyszałem, że każda edycja wyznacza nowe trendy w ubiorze prawdziwego alternatywnego słuchacza, więc szkoda białych trampek na taką zabawę. Można się zastanowić, po co w ogóle marnuję czas na to wydawnictwo. Słuszna myśl. Pomyślałem jednak, że mając możliwość zaprezentowania czegoś dobrego, mogę równie dobrze, ostrzec przed stratą czasu, słuchu i równowagi psychicznej. Stanowczo odradzam, jeżeli chcecie się jeszcze cieszyć swoim słuchem za pięćdziesiąt lat.

czwartek, 1 lipca 2010

Stars: The Five Ghosts

Zastanawia mnie, jak to możliwe, że przez tyle lat nikt nie wpadł na tak banalny pomysł. Zespoły powstają od kilku dekad i dopiero na początku 2000 roku ktoś nazwał swój zespół Stars? Wiem, rozkmina przednia, ale jakoś musiałem zacząć. O zespole nie wiem nic, a po przesłuchaniu trzykrotnie płyty - nie wiem nic. Bo wiecie, to był przypadek. Mam wewnętrzną potrzebę napisania jakiejś recenzji. A właśnie zaczął się sezon ogórkowy. Możliwe, że tak zawsze jest na początku wakacji. A może muzycy wiedząc, że trwa Mundial, postanowili, że nie będą w czasie jego trwania wydawać swoich płyt? Bo przecież to by było bez sensu. Pracujesz ciężko w studiu przez dwa lata, wydajesz płytę 27 czerwca, a i tak wszyscy na to zlewają, bo właśnie oglądają kolejną klęskę Synów Albionu.

Najprościej byłoby z naszej strony olać w tym momencie muzykę i nic nie pisać. Popatrzcie jednak na kalendarz. Tak! Mamy lipiec, a rok temu w tym okresie ukazało się aż 16 tekstów. Pojedynek 2010 z 2009. Na razie zdecydowanie prowadzi nowy rok: 45:27 (4 wygrane, 2 remisy), ale lipiec 2009 w tamtym roku nabił tyle punktów, że może zniweczyć całą stratę! A przecież nie możemy sobie na to pozwolić. Dlatego chcąc, czy nie chcąc, musimy pisać kolejne recenzje.

Padło akurat na ten zespół, bo spotkałem się gdzieś z opinią, że to najpiękniejsza płyta tego roku. Ok, czasem człowiek znalazł trochę czasu między 13:30, 16, a 20:30 i mógł przesłuchać kilka kawałków. Patrząc na okładkę, myślałem, że będzie strasznie. Dziewczynka, duchy i te sprawy. Wciąż mnie zastanawia, czemu na takich zdjęciach, czy w innych horrorach, to akurat dzieci są najstraszniejszym widokiem. Chociaż ciekawsze jest, czemu ta okładka reklamuję ten album? Może te klawisze są straszne i przerażające? W sumie trudno mi ocenić, bo za oknem jest bezchmurne niebo i jest jasno. Jednak w opustoszałym poniemieckiej willi inżyniera Bauma, w momencie wyskoczenia całej rodzinki duchów, mogłoby być nie wesoło. Teraz słyszę jakąś skrzypiącą podłogę, drzwi, czy szafki, chóralny wokal. Dobrze, ale czemu w lipcu?! Przecież to jest marketingowa klapa, żeby wydawać płytę o pięciu duchach na początku wakacji. Rozumiem, deszczowy październik, listopad, kiedy są  senty menty. A teraz to dla mnie te wokale męsko-damskie brzmią wesoło, a klawisze wprawiają w radosne postukiwanie. Nawet skrzypce w Changes kojarzą mi się z wesołymi duchami. Hm, bo może to takie radosne duchy, jak Kacperek, a nie takie, przed którymi uratuje nas tylko nasza kołdra? 

Sami to oceńcie, a ja odkładam tę płytę na listopadowe wieczory. Prawdopodobnie i tak do niej nie wrócę. Jednak jeżeli po nią sięgnę, to spróbuję się zastanowić, co autor miał na myśli. Czy jesień coś więcej wyciśnie z tego krążka, czy znowu pozostanie nijakim, niepotrzebnym mi do niczego albumem. Najważniejsze jednak jest to, że mamy pierwszego lipca, oraz pierwszy tekst w tym miesiącu. Pozostało dni trzydzieści, oraz piętnaście recenzji do skrobnięcia. A może szesnaście? To by dopiero był sukces. BĘDZIEMY ZWYCIĘŻAĆ I ZWYCIĘŻYMY!