OCENA: 9.5 |
Narzekanie na kondycję dziedziny sztuki zwanej muzyką jest nudne jak ziemniaki, ale ciężko zacząć inaczej jakąkolwiek recenzję świetnej płyty, zwłaszcza jeśli w poszukiwaniu sensacji okołomuzycznej spoglądasz na okładkę książki Bogusława Kaczyńskiego i widzisz tytuł Dzikie orgie i dopiero towarzyszka wyprawy uświadamia Ci, że nie, nie orgie, a orchidee. (Teraz - dzięki, Aniu! - ta sama dziewczyna znalazła to. Nie rozumiem świata.)
Żyjemy w czasach, w których człowiekowi zainteresowanemu muzyką na poziomie innym niż czytelnictwo Teraz Rocka lub ślepe podążanie za zajawkami dziennikarzy Trójki pozostało jedynie picie do lustra bądź przeczesywanie Soundclouda w poszukiwaniu już nawet nie ognia, ale przynajmniej iskry. Że niby nie jest tak źle i można? Jasne, że można, ale słuchanie muzyki dzisiaj to walka nie z wiatrakami, a z kalkami, kserokopiami, kopiuj-wklejami i miałkością.