Na początku tej recenzji postanowiłem sobie strzelić w stopę. Otóż, nie ukrywam, nigdy nie lubiłem Muse. Nie kumałem, co w nich takiego, skoro kojarzyli mi się z męczarnią, grą na siłę, wtórnością i plagiatami. Matt Bellamy raczej mnie irytował swoim zachowaniem niż zachwycał, a ich rzekome arcydzieła nudziły. Nic więc dziwnego, że do słuchania The Resistance podszedłem spodziewając się tragedii. No, ale nie uprzedzajmy.
Zaczęło się Uprising. Intro, będące słabszą wersją stylu Kate Perry, nie napawło optymizmem. I ten pesymizm stał się proroczy - Bellamy po raz kolejny wszedł w te swoje tony, które powodują pisk milionów fanek na świecie i mą irytację gorszą niż ta na skutek wokalu Piotra Kupichy. Cały utwór zaś to typowe Muse, nothing special. Póki co minus.
No dobra, ej. I teraz mamy utwór tytułowy. Resistance zaczyna się od w-miarę-nie-tak-tragicznej partii klawiszy i w ogóle nie jest aż tak źle, do momemntu, w którym wchodzi wokal. Bellamy bawi się w Mercurego po raz pierwszy, niestety - nie po raz ostatni. Na pierwszy rzut ucha w byle jaką nutę słychać jednak, że bohater tej recenzji Mercurym nie jest. No, ale to jeszcze nie było najgorsze, bowiem za moment wszedł chórek i spowodował u mnie jedno wielkie WTF?!. Dawno nie słyszałem tak totalnie słabej partii drugiego wokalu. Wchodzą gitary i mamy tragedię. Cóż, ale motyw z intra... tak z 30 sekund by się posłuchało tego fortepianu. O reszcie należy zapomnieć. O outro nawet nie wspominam, bo szkoda słów.
Undiclosed Desires jest obdarzone jednym z najlepszych motywów na płycie, który przewija się przez cały utwór. Problem jednak w tym, że to niewiele znaczy. Początek wokalu jest nawet znośny, Bellamy jakby zapomniał o swoim jęczeniu i tragicznej manierze, jednak w refrenie sobie o tym wszystkim, niestety, przypomina. Utwór nie żenuje aż tak, jak dwa poprzednie, więc należy zapisać to na plus panom z Muse (dzięki, dzięki, wiem - świetny rym). Proszę jednak nie przesadzać z jego rozmiarami i nie radować się za bardzo. Doszliśmy bowiem do momentu, w którym chwalimy piosenkę za to, że nie redefiniuje 0.0 w muzyce.
No i niestety, zaczęło się. United States Of Eurasia (+Collateral Damage) to prawdopodobnie najtragiczniejszy utwór roku 2009. Moment 1:18, w którym, zdaje się, że Muse oficjalnie przestało kryć się z plagiatami, może spowodować jedynie obrzydzenie u tych, co choć trochę lubili Mercury'ego i jego kapelę. No panowie, tak nie można. Wykorzystywanie patentów Queen do tak słabego utworu trąci już chęcią zarobienia mamony. A moment, gdy zaczynia się to United States of Eurasia/ ...sia!/ ...sia!/...sia!? No ludzie. Jest ktoś, kto nie uważa tego za żenadę? Jest ktoś, kto ten moment polubił? Mam nadzieję, że nie, bo burzyłoby to mój muzyczny świat. Błagam, nie róbcie tego.
Guiding Light to piosenka nastawiona na to, by 'czarował' nas swym głosem wokalista. O wokalu Bellamy'ego mógłbym napisać książkę, dlaczego i co mi się nie podoba, jak mnie irytuje i co zrobiłbym z jego strunami głosowymi, gdyby przyszło mi się z nimi spotkać, a miałbym w ręku żyletkę. Coś bym przeciął. I nie byłyby to moje żyły, rzecz jasna.
Unnatural Selection od 0:45 przypomina nowe-stare U2. W sensie stylizacji - od gitar, po wokal. Od około 1:40 mamy natomiast połączenie U2, Queen i Oasis. Pojawia się też motyw kojarzący się z Knights Of Cydonia, a więc jednym z dawniejszych utworów Muse. Bellamy znowu targany emocjami/chęcią zysku (obstawiam drugie) zmienia często sposób śpiewania, co dla mniej wytrawnego ucha mogłoby tworzyć wrażenie, że śpiewać potrafi i to nieźle. Dla bardziej wytrawnego ucha może tworzyć się wrażenie, że koleś próbuje być gwiazdą, ale trafił trochę nie na tę płytę, na którą powinien. Śpiewać w tak gwiazdorskim stylu (nie mylić tutaj z ew. wartością artystyczną wokalu!), z taką manierą pokażę-wam-co-potrafię-będziecie-zszokowani-jestem-mistrzem, mogliby ewentualnie naprawdę wielcy artyści. Bellamy się wozi, próbuje pokazać, że do owych wielkich należy, ale sorry, my malucha z mercem nie mylimy.
Rozpoczęło się MK Ultra, które wyskoczyło z totalnego zadka. Nie było jakiejkolwiek przyczyny dla zastosowania takiego motywu w takim momencie. Ale to, o dziwo, strzał w dziesiątkę. Pierwszy utwór na najnowszym albumie Muse, którego da się słuchać bez nagłych błyskawicznych myśli, jakie 5 osób wysłałoby się na Madagaskar. Ba, mało tego - słuchając owego można odczuć względną przyjemność - o ile wcześniej słuchało się jakiegokolwiek utworu z tej płyty. Wystarczy jednak puścić dowolny utwór z najnwoszych Grizzly Bear, Animal Collective czy Pheonix, żeby poczuć, jaka jest różnica między przyjemnością względną a bezwzględną.
I Belong to You" (+ "Mon coeur s'ouvre a ta voix") to utwór jak z jakiegoś marnego, szkolnego musicalu, w którym koniecznie musiała pojawić się piosenka, więc pan od muzyki coś tam pokombinował na słabej jakości sprzęcie. Te pseudoprogresje, mruczenia, to wszystko - wiecie, rozumiecie.
I zaczyna się moment najtragiczniejszy. Matt Bellamy jawi się tu jako postać tragiczna, można nawet się wzruszyć. Człowiek ten bowiem miał ambicję. Chciał stworzyć utwór swojego życia. Wspaniały, posiadający trzy części, który zagwarantuje mu miejsce wśród najwybitniejszych. Chłopak ten bardzo chciał, nad utworem pracował wiele lat, wszystko chciał robić sam. Próbował, szukał, kombinował. Włożył naprawdę dużo pracy.
Niestety, na nic się to zdało. Wszystkie trzy części Exogenesis to muzyka tragiczna. Fatalna. Bellamy przez wiele lat pracował nad utworem, który miał wbić nas w ziemię. Miał przekonać nieprzekonanych, zamienić nienawiść niektórych na bezwarunkową miłość. I się nie udało. Naciapana, głupia, bezsensowna hybryda, podczas której wokalista Muse tak bardzo chciał perfekcji, że aż zapomniał, o co mu artystycznie chodziło. Stworzył więc trzy części opowieści o niczym, które nachodzą jedna po drugiej i męczą uszy. 10 minut muzyki, 0 treści, 0 pomysłu, 0 kreatywności. Mamy zabawę w kompozytora. Nie wiem do końca, jak się w to gra, ale w berku byłby już złapany.
I można by nawet użalać się nad Bellamym. Bo co komu przeszkadza jego ambicja? Jego plany? Nikomu. Problemem nie jest to, że chłopak marzy. Problem mamy w tym momencie, gdy próbuje je realizować. Muzykiem jest marnym, a wziął się za eksperymenty. Eksperymenty na naszych uszach.
Trzy części tego jednego utworu pokazują nam całą prawdę o najnowszym albumie Muse. To krążek, na którym nic nie trzyma się kupy, wiele partii instrumentalnych jest albo zerżniętych od bardziej utalentowanych kolegów, albo są napaciane, nieprzemyślane i zupełnie nie pasują do danego utworu. Zdarza się też, że są partie zerżnięte i niepasujące, ale to już mniejsza z tym. Najnowszy krążek Anglików przypomina trochę wylewanie farby na płótno z nadzieją, że wyjdzie coś fajnego. Owszem, plamy są, ale jednak robiąc donośne chlust na sztalugę nie namalujesz portretu. A jeśli już, to wyjdzie bohomaz.
[Mam nadzieję, że to moja ostatnia wypowiedź na temat Muse. Nie wierzę, by po takim The Resistance ktoś ich jeszcze wpuścił do studia. A, Showbiz było przeciętnym albumem, reszta to już regularne pikowanie w dół.]
Drogi panie Yeti, czytając Pana recenzje zastanawiałam się dlaczego ocenienie tej płyty przypadło właśnie Panu - zajadłemu przeciwnikowi twórczości Bellamy'ego i spółki? Odnoszę wrażenie, że skupił się Pan tylko i wyłącznie na krytykowaniu faceta, który definitywnie działa Panu na nerwy tym, że istnieje, że śpiewa, że robi coś, co lubi. Już od początku podchodził Pan negatywnie, wyrobił sobie opinię jeszcze nim dostał w "łapki" ten krążek. Rozumiem, że nie w Pana guście jest ta muzyka, ale czy trzeba aż tak pluć jadem? Chyba, że ubiega się Pan o stanowisko u Porcysa, który za punkt honoru przyjął sobie 'gnojenie' połowy wykonawców? W takim razie nadaje się pan bezapelacyjnie.
OdpowiedzUsuńZawsze uważałam, że recenzja ma na celu skrytykować, ale również wyciągnąć na światło dzienne jakieś dobre aspekty, ukazać 'za' i 'przeciw'. Pan napakował swoją wypowiedź samym ANTY tylko dlatego, że dla Pana Matt Bellamy to pokraka i beztalencie.
Niemniej jednak pójdę i kupię płytę, by samej w spokoju zaznajomić się z tym, co brytyjskie trio przygotowało.
Pozdrawiam :)
Iness.
P.S. Przyznam się jeszcze, że długo czekałam na Wasze zdanie o tej płytce i byłam w sumie przygotowana na coś takiego.
Wasze? Reszta redakcji odcina się od tej recenzji! :D Chociaż w niektórych aspektach niestety muszę przyznać rację Yetiemu... Moja recenzja też by nie była słodka, ale na pewno bym nie poświęcił tyle miejsca na opisanie wokalu Bellamy'ego. ;)
OdpowiedzUsuńSimonS w takim razie sorry, potraktowałam Uchem w Nutę jako całość. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że w niektórych aspektach ma Yeti racje.
:)
Iness
"(...) wyskoczyło z totalnego zadka(...)"
OdpowiedzUsuńTo mnie rozsmieszylo, skoro mowa o MK ULTRA. :0
A jaka jest roznica miedzy przyjemnoscia wzgledna, a bezwzgledna? Albo czerpie sie z czegos przyjemnosc, albo jej nie ma.
A co do znienawidzenia wokalu niejakiego Bellamy'ego: praktycznie cala wypowiedz sprowadza sie do tego.
Coz, jest masa ludzi, ktorzy wlasnie ta manierycznosc, tragizm i jeki uwielbiaja. Czy tak nie bylo na Showbiz? Wiec dlaczego rosnie on do rangi przecietnego albumu skoro tyle mowy poswiecamy wokalowi?
Swoja droga, niech kolega SimonS napisze cos od siebie, jesli reszta redakcji odcina sie od tej recenzji i jest to tak podkreslone. ;)
Boże tego sie nie chce czytać nawet kompletne nie obiektywne spojrzenie człowieka, który nie ma szans na prawdziwe dziennikarstwo. Takich stronniczych pseudo dziennikarzy jest sporo ale tak samo szybko kończą jak zaczynają no comment
OdpowiedzUsuńby Bones
@Iness: dlaczego właśnie ja? Spieszę, by wyjaśnić.
OdpowiedzUsuńW redakcji jest taka umowa, że jeśli istnieje zespół, który jest kontrowersyjny, a więc wedle którego są totalnie różne opinie wewnątrz redakcji, zazwyczaj album danego wykonawcy recenzuje ta osoba, która jest nastawiona najbardziej sceptycznie. I tak Artic Monkeys recenzował SimonS, który wielokrotnie nazywał owy zespół przereklamowanym, chociaż mamy w swym składzie fana Arktycznych Małp. Tym razem padło na Muse, taka taktyka. Podpowiem jednakże, że jeśli krążek wyda RHCP, to reakcja będzie taka sama: recenzję pisał będzie (o ile wyrazi taką chęć) najbardziej zagorzały krytyk owej kapeli.
Plucie jadem? Nie przesadzajmy. ;) Nie uważam, żebym jakoś bardzo skrytykował Muse. Naprawdę, słuchałem tej płyty i czekałem, aż mnie przekonają. Miałem nadzieję, że odwrócą moją opinię o ich twórczości. Ucieszyłem się, że próbują czegoś nowego, ale... cóż, wyszło jeszcze gorzej niż do tej pory.
Co do Porcysa - będę wdzięczny temu portalowi jeszcze przez długi czas za to, że opisywał wielu wykonawców, o których w innych mediach nie zdołałbym przeczytać.
No i aspekt wskazywania rzeczy miłych - problem w tym, że ich tu nie ma. O ile na Showbiz mógłbym wskazać kilka dobrych momentów w wykonaniu tych gości, na OoS od biedy też, może coś bym odnalazł na Absolution, to na ostatnich dwóch albumach Muse nie potrafię niczego takiego znaleźć. Oba krążki oceniam na poniżej 1.0 w skali do 10.0, więc trudno raczej, bym pisał o miłych aspektach w tak fatalnej płycie.
@Citizien Erased: przyjemność względna - w porównaniu do innych kawałków na płycie, piosenka wybija się tym, że jest przyjemniejsza, lepiej się jej słucha etc.
OdpowiedzUsuńprzyjemność bezwzględna - przyjemność odczuwana ze słuchania kawałka po prostu, nawet oderwanego od innych krążków. Wydawało mi się, że jasno to opisałem, ale być może faktycznie brzmiało to dwuznacznie.
I jeszcze zarzut do skupiania się na wokalu: wokal jest najbardziej irytującą rzeczą na tej płycie. Ok, na Showbiz było go sporo, ale jakoś mogłem z nim wytrzymać, ale to, co tym razem zrobił Bellamy przekroczyło, moim zdaniem, pewne granice. ;)
Oczywiście nie mam nic do tego, kto czego woli słuchać. Jeśli komuś podoba się wokal Bellamy'ego - niechaj słucha. Jeśli ktoś odczuwa przyjemność ze słuchania Muse, niech słucha - dlaczego nie? Ale ta recenzja jest tekstem piszącym o moich odczuciach, a one są właśnie takie. Na tym polegają recenzje. :)
Generalnie każda recenzja na tym blogu jest zdaniem prywatnym autora, to chyba logiczne. Wielokrotnie nie zgadzałem się z recenzjami SimonSa, wielokrotnie z moimi. Jeśli wypowiedź dotyczy całej redakcji, jest to oznaczone w tagach. ;)
@Bones: recenzja ze swej natury jest nieobiektywna, ponieważ większości aspektów w muzyce nie da się zmierzyć. Obiektywnie można powiedzieć, że gitarzysta miał problemy ze sprzętem, a nie że coś się podoba czy jest dobre. Kwestia gustu.
@ Yeti
OdpowiedzUsuńlecz istnieje coś takiego jak inter-subiektywizm,który recenzenci powinni mieć na uwadze. W przeciwnym wypadku łatwo przeoczyć granicę pomiędzy krytykanctwem a krytycyzmem.
Odnośnie tego, czy to samo zdanie ma reszta redakcji – ja nie mam żadnego. Nie słuchałem tej płyty i nie zanosi się na to, żebym przesłuchał.
OdpowiedzUsuńBo niczego wielkiego od Muse nie oczekuję. Zimą tego roku trochę ich słuchałem i momentami robili dobre wrażenie („Muscle Museum” cośtam w sobie miało, „Knights of Cydonia” było bardzo całkiem całkiem), ale to zespół ogólnie – uwaga, uwaga – bardzo nudny. Nie uważam, że czymś mogliby zaciekawić mnie w tym roku.
Dlatego ani nie przyłączam się, ani nie odcinam od zdania Yetiego, choć mam niemiłe przeczucia, że jest ono na tyle krytyczne, na ile krytyczna może być płyta.
PS Nie ma obiektywnych recenzji. Nigdy nie było czegoś takiego, jak obiektywna recenzja.
"(...)wokal jest najbardziej irytującą rzeczą na tej płycie. Ok, na Showbiz było go sporo, ale jakoś mogłem z nim wytrzymać, ale to, co tym razem zrobił Bellamy przekroczyło, moim zdaniem, pewne granice. ;)(...)"
OdpowiedzUsuńOk, jasno i klarownie wytlumaczone. Aczkolwiek nie moge wyjsc z podziwu, ze jednak na Showbiz wokal Matta(niektorzy posluguja sie tu pojeciem kakofoniczny, co czasem ma sie tyczyc tez i warstwy instrumentalnej)jednak az tak nie irytowal. :o
A jesli chodzi o Exogenesis: "opowieści o niczym, które nachodzą jedna po drugiej"
chodzi o tekst? Idac sladem roznych angielskich recenzji to kosmiczna odyseja, podroz w kosmos itp., widac no nie kazdy udaje sie w takie wyprawy. Ale dobra, to tak pol zartem, pol serio. ;)
I wielka szkoda, ze na deser zostawiles sobie swoj nielubiany zespol, a wydaje sie, jakby wystepowal tam jedynie Bellamy. Faktycznie, robimy z niego dyrygenta i teatr jednego aktora.
Ta 'recencja' to wylacznie krytyka i przejaw niecheci do Bellamy'ego. Ok zgodze sie, plyty MUSE balansuja na krawedzi kiczu w poszczegolnych utowrach, ale taka jest charakterystyka MUSE. Nie chce ich porownywac do Queen, choc inspiracje i motywy z Bohemian Rhapsody nawet gluchy by uslyszal. Co do Bellamy'ego.. Lubie goscia i szanuje. Mysle, ze jest swietnym gitarzysta i pianista. Posiadl te umiejetnosci do perfekcji. Ma ciekawa barwe glosu, Mnie ona nie irytuje, wrecz przeciwnie bardzo sie podoba. I nie chcialbym po raz kolejny uslyszec jak to Bellamy zzyna z Yorke'a.
OdpowiedzUsuńLicze na to, ze przyjada do Polski podczas tej trasy, a wtedy polecam wybrac sie Panu Yeti'emu na ich koncert :))
Panie Yeti,ja też mam nadzieję,że to Pańska ostatnia recenzja płyty Muse.Bo ogrom jadu,kiedy czyta się tę beznadziejnie niekonstruktywną a jedynie ujawniającą prywatną niechęć czy wręcz nienawiść(nie tyle do zespołu co do Bellamy'ego),sprawia wręcz fizyczny ból.A tego chyba nikt nie lubi.Tak więc liczę,że nie po wydaniu za 2-3 lata kolejnego albumu Muse,Pana już tu nie będzie.Tego Panu z całego serca życzę,bo jak sam Pan dał do zrozumienia,nie powinien się brać ktoś za coś czego nie potrafi.A Pan naprawdę nie ma pojęcia o pisaniu recenzji,bo czy to miała być recenzja "The Resistance" czy Matta Bellamy'ego?Żal mi Pana.
OdpowiedzUsuńO ile pierwszych z panów/pań 'Anonimowych' jestem w stanie zrozumieć, o tyle zarzuty drugiej z tych osób - o jad - są komiczne, biorąc pod uwagę formę jej komentarza. Heh, Twój komentarz jest przepełniony jadem, nie jest więc komentarzem (czy też recenzją) recenzji, a jedynie osobistą wycieczką w moją stronę. To tak kontynuując logikę zaprezentowaną powyżej.
OdpowiedzUsuńFizyczny ból? Polecam krople do oczu. Schorzenia tych rejonów nie są, o zgrozo, winą krytyków Muse.
Za dwa, trzy lata? Heh, myślę, że jeśli kogoś z nas tu nie będzie, to prędzej użytkownika 'Anonimowy'. Ba, 'Anonimowego' nie spodziewam się ujrzeć więcej. Zapewne nie zadałeś sobie użytkowniku trudu, by przeczytać inne moje teksty, więc wybacz, ale po takim jednorazowym czymś nie da się ocenić, co kto potrafi.
Żal Ci mnie? Ojej, naprawdę, merytoryczny argument.
A co do recenzji - od strony językowej nie jest to mój najlepszy tekst, niewątpliwie. Jednakże od strony idei, jaka się w nim zawiera, nie mam sobie nic do zarzucenia. Może mógłbym inaczej rozłożyć akcenty, ale - bądźmy szczerzy - większości komentujących tutaj nie zależy na tym, bym inaczej rozłożył owe akcenty, ale bym chwalił Muse. W kontekście tej płyty jest to jednak nie możliwe, sorry. To mój gust.
Typowe plucie na nielubiany zespół-zero jakiejkolwiek rzetelności.
OdpowiedzUsuńNie przecze-album nie jest najlepszy, nie zmienia to faktu, że jest swego rodzaju przełomowy-Muse odcina się trochę od swojego stylowego grania. Chwyta za klasykę-a to jest dopiero prawdziwa muzyka.
Hehe,Yetiemu nie podoba się,że ktoś śmiał skrytykować jego pseudo recenzję.Żałosne.
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się to, JAK ktoś ją krytykuje, a nie czy. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jakimś geniuszem pióra, więc nie zamierzam dąsać się o krytykę tekstu. Bo kwestię gustu pomijam.
OdpowiedzUsuńOdniosę się teraz do tych argumentów, że zbyt dużo piszę o Bellamym. Na te kilkanaście piosenek, większość jest omówiona zarówno w kontekście muzyki, jak i wokalu. Owszem, to o Bellamym jest tu najwięcej, ale ta płyta brzmi niejako jak nastawiona pod ten okropny, przesterowany jęk. Stąd skupiam się na owym człowieku jako głównym winowajcy.
Natomiast ostatnie trzy części płyty, stanowiące jeden utwór, to kompozycja, o której Bellamy w wywiadach mówił, iż ma być jego opus magnum, że pracował nad nią kilka lat, że wszystko sam aranżował. No ja przepraszam, ale te trzy tracki to jedne z najgorszych utworów w całej historii Muse, stąd, moim zdaniem, rzekome lata pracy nad tym materiałem i wydanie go w ten sposób, w tak słabej formie, jest osobistą klęską tego, który tak długo chciał owy motyw zrealizować. I tyle.
Cóż,w sumie nie dziwię się.Skoro ktoś wielbi taką Kylie Minogue (cytat :"nie wielbisz,nie znasz się",hahaha,dobre!)to trudno,żeby zrozumiał muzykę Muse,która poziomem przerasta najwyraźniej niektóre ciasne umysły.Muzyka może się nie podobać,to rzecz gustu,ale te osobiste wycieczki w stronę frontmana to po prostu brak profesjonalizmu.Ale inetrnet to właśnie miejsce dla tego typu "dziennikarzy".Pozdrawiam i życzę więcej obiektywizmu.
OdpowiedzUsuńNatti.
'Nie wielbisz, nie znasz się' to taki żarcik jest. ;)
OdpowiedzUsuńOsobiste wycieczki? Facet chce nagrać opus magnum, nagrywa coś marnego, więc jest to jego osobista porażka. No chyba, że jego opus magnum miało być porażką, ale to by się kłóciło chyba z terminem 'opus magnum'.
Jakich tam dziennikarzy? Nie zamierzałem nigdy być dziennikarzem. ;)
I całe szczęście;)Odniosłam się do Twojej głównej recenzji (a nie do dopisku na temat samego Exogenesis),gdzie w każdym prawie fragmencie bardziej skupiasz sie na samym Bellamym niż na utworach,które Twoim zadaniem było ocenić.Rzuć jeszcze raz okiem i policz ile razy jemu,że tak się wyrażę dos**łeś.A chyba nie o to chodziło,prawda?Zawsze czytam wszystkie recenzje albumów Muse jakie znajdę w necie i nie obraź się (choć pewnie Ci to zwisa) Twoja jest naprawdę nieprofesjonalna.Ale może jeszcze się wyrobisz;))
OdpowiedzUsuńNatti.
Fajnie ze chociaż jeden powazny blog muzyczny ma takie same zdanie jak ja na temat Muse Mimo iż jestem wielkim fanem tego gatunku ( chociaż tak naprawde to ich gatunek to chyba "wielka żenada" :D ) muzyki to absolutnie ich nie trawię
OdpowiedzUsuńNo dobra może przesadziłem z tą żenadą - "Absolution" bło nawet nawet :P Ale reszta to już porażka
sorka za kolejny anonimowy - weźmy więc mnie za Anonimowa...
OdpowiedzUsuńcóż... nie wiem za bardzo, od której strony ugryźć tą recenzję, którą ciężko mi recenzją nazywać... Muszę się zgodzić z przedmówcami, że autor okropnie najeżdża na Bellamy'ego, a w zespole jest przecież jeszcze dwóch członków (być może pan Yeti o tym nie wie, więc lepiej mu to uświadomić). Co do "obiektywności" czy "subiektywności" to recenzja nie jest nigdy obiektywna - gdyby była nie nazwanoby tego recenzją.. Jednakże recenzja zamieszczona powyżej to jest jedynie opis swojej nienawiści do Bellamy'ego pisany przez pryzmat nowej płyty. Dlatego nie mam zamiaru brać sobie tej pseudo-recenzji na serio.
Ta dyskusja odnośnie wokalu, itd... Mnie akurat jego barwa nie irytuje. Facet ma ogromną skalę, której niejeden artysta powinien mu zazdrościć. Jest też świetnym muzykiem jeżeli chodzi o jego zdolności grania na pianinie czy gitarze.
I to chyba tyle...
Ej, ja też chcę się dopisać! :D Jako Anonimowy! :D
OdpowiedzUsuńNo cóż, od zawsze się mówiło, że Muse albo się lubi, albo nienawidzi. Pana recenzja jest tego dowodem! Ale szanuję to, w końcu jednemu może się podobać 'The Resistance' a drugiemu nie. Pomimo, że jestem ich wielką fanką, jak przeczytałam zdanie 'i co zrobiłbym z jego strunami głosowymi, gdyby przyszło mi się z nimi spotkać, a miałbym w ręku żyletkę. Coś bym przeciął.' to naprawdę zaczęłam się śmiać. Pewnie dlatego, że jestem totalnie przyzwyczajona do takich opinii. No cóż, ja nie odniosłam nigdy takiego wrażenia, nigdy nie zauważyłam, żeby Matt się wywyższał, dla mnie to po prostu trójka kumpli, którzy tworzą muzykę, którą kochają. Robią to, co lubią i nie myślą o tym, żeby podbijać świat, a ludzi wbijać w ziemię. Przynajmniej takie jest moje zdanie, a podejrzewam (bez urazy!) że osoba, która ogląda z nimi wywiady i siedzi w tym na pewno 100 razy bardziej niż Pan, chyba lepiej wie, jaki ten zespół JEST. Że się nie wywyższa. A mi się 'TR' podoba, nie wiem o co chodzi z tymi plagiatami, inspiracja - ok, le nie plagiat! To tak, jakby powiedzieć, że jeden zespół zgapił od drugiego, bo w piosence ma gitarowy riff. Albo partię na pianinie. Moim zdaniem, trochę to bez sensu! Pozdrawiam, Monika.
OdpowiedzUsuńO ile nawet mnie dziwi zbyt spore poświęcenie uwagi samym członkom zespołu, a nie muzyce przez nich tworzonej, to inspiracji Queen po prostu nie da się zaprzeczyć. A twoje porównania? Zupełnie nietrafne. Bez wątpienia ktoś tu chce brzmieć jak Mercury i co do tego nie ma wątpliwości.
OdpowiedzUsuńAle, cokolwiek by nie mówić, za to coś mają u mnie plusa – http://tinyurl.com/museplayback.
zgadzam się z 'piątym bitelsem', inspiracji Queen nie da się zaprzeczyć. Ale podkreślę słowo 'inspirację', i tu zgodzę się z Moniką. Jeśli chodzi o muzykę, ok, rozumiem. Tylko nie rozumiem, jak można starać się brzmieć jak Mercury. Albo się ma podobna barwę głosu i siłą rzeczy brzmi się jak Mercury, albo się ma zupełnie inny głos i sie tak nie brzmi! No bo ej, jak ktoś ma podobny głos jak inny wokalista i też chce śpiewać to co? Nie może, bo będzie oskarżany o plagiaty? Taki przykład. Nie wiem, nie znam się, mam tylko 15 lat, ale moim zdaniem Matt nie brzmi jak Mercury. I mi się 'The Resistance' podoba. No, może pomijając 'GL', bo to jakieś dziwne jest ;)
OdpowiedzUsuńaha, zapomniałam. naprawdę, nie podoba mi się to najeżdżanie na Bellamy'ego w recenzji ;/ zespół liczy sobie 3 członków i tak się składa, że w żadnej recenzji nie spotkałam się z takim chamstwem wobec wokalisty ;// ok, rozumiem, gusta są różne, ale po co od razu tak najeżdżać?
OdpowiedzUsuńTa recenzja to kompletna porażka, by nie powiedzieć chamska i niesprawiedliwa ocena tego, co stworzyli brytyjczycy.
OdpowiedzUsuńNie napisałbym tego komentarza gdyby nie było oceny "Exogenesis", choć już recenzje pozostałych utworów były dość wątpliwe.
Widzę, że nie miał Pan na uwadze tego, iż Bellamy to nie kompozytor pokroju Beethovena czy Mozarta, jednakże ocena tej symfonii stworzonej przez wokalistę, gitarzystę i pianistę jest całkowicie niesłuszna.
Nie wierzę, że ktokolwiek ze światowej sławy gitarzystów lub pianistów mógłby stworzyć coś równie pięknego jak to co nam dał na tacy lider Muse.
Jeśli Pan uważa, że to jest "naciapana hybryda" to niech pan stworzy w swym fachu coś równie wielkiego, godnego podziwu co Matthew Bellamy, wtedy może mnie Pan przekona co do Pańskiej opinii.
A tak na końcu chciałbym dodać, że oceny "Uprising" i "Resistance" już wywołały u mnie niepohamowane emocje - bo jak tu można strawić takie "pierdoły"?
Drogi panie Yeti.
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie, że nie zna pan w ogóle tego zespołu, skoro uważa pan, że liczy on 5 a nie 3 członków. A może po prostu dwoi się panu w oczach? Albo ujawniają się braki w matematyce...
Mam taką zasadę - jeśli nie znam zespołu i jego twórczości to ich nie oceniam. Panu również polecam wprowadzić ją do swoich "recenzji".
Nie ukrywam, że jestem zagorzałą miłośniczką Muse, nie tylko wokalisty, choć uważam, że jest geniuszem w swoim fachu i potrafi z każdej piosenki zrobić małe arcydzieło. Mój komentarz jest więc być może dalece nieobiektywny, ale pozwolę sobie zauważyć iż muzyka Muse nie jest muzyką łatwą. To nie pop, to nie komercha, którą pan śmie sugerować, gdyż gdyby Bellamy'emu zależało na czystym zysku tworzyłby muzykę w tym samym stylu co większość brytyjskich zespołów rockowych. Cieszę się że istnieje zespół który potrafi podążać swoją ścieżką i czerpie inspiracje z różnych gatunków muzyki. Muse to przede wszystkim emocje, patos i szalone teorie spiskowe, każdy fan jest nimi zafascynowany, a każdy prawdziwy znawca tej dziedziny sztuki jest w stanie docenić talent i umiejętności muzyków.
Moje wrażenie dotyczące pana niekompetencji pogłębiło stwierdzenie iż "Uprising to typowe Muse". Każda płyta Brytyjczyków jest inna i do każdej nawet najbardziej zapalony fan musi się przyzwyczaić. Mnie osobiście The Resistance bardzo zaskoczyła, bo różni się od dotychczasowej twórczości Muse. Jednak wiem, że muzycy włożyli w nią serce i próbowali doprowadzić ją do perfekcji. Dla nich również była to kolejna podróż w nieznane, ale jak widać uwieńczona sukcesem, gdyż płyta sprzedaje się świetnie.
Tak samo krzywdzące jest stwierdzenie, że Showbiz jest płytą przeciętną a każda następna upada coraz niżej. To jakaś kompletna bzdura, świadczy chyba tylko o ignorancji.
I jeszcze jedno. Żeby zrozumieć Muse nie wystarczy usiąść, raz przesłuchać ich płyty i przetłumaczyć sobie ze słownikiem tekstów ich piosenek. Trzeba poznać ich historię, każdego z członków zespołu oddzielnie, a także Muse jako całości, trzeba zrozumieć najpierw to, co ich inspiruje, poznać ich przemyślenia, zgłębić psychikę i motywacje, a dopiero później zabrać się za doszukiwanie sensu w ich utworach. Każdy z nich jest inną opowieścią, jak ktoś wcześniej już napisał, kosmiczną podróżą, w którą nie każdy chce się zabrać.
Na przyszłość proponuję zapoznać się z całą twórczością zespołu zanim przystąpi pan do krytyki, a także nie komentować więcej Muse, gdyż widzę że na siłę próbuje pan zmieszać ich z błotem, chociaż nawet to panu nie wyszło, bo naraził się pan jedynie na śmieszność.
Pozdrawiam wszystkich fanów Muse.
Drogi Yeti,
OdpowiedzUsuńNigdy w życiu nie czytałam czegoś podobnie bezandziejnego!! Tego raczej nie można nazawać sceptyczną recenzją tylko ziejącym nienawiścią tesktem człowieka, który kompletnie nie zna Muse i ich twórczości. Ja bym temu wymuszonemu czemuś nadała tytuł: "Jak ja bardzo nie nawidzę Matta Bellamiego". Po prostu nie da się tego czytać.
"O wokalu Bellamy'ego mógłbym napisać książkę, dlaczego i co mi się nie podoba, jak mnie irytuje i co zrobiłbym z jego strunami głosowymi, gdyby przyszło mi się z nimi spotkać, a miałbym w ręku żyletkę. Coś bym przeciął. I nie byłyby to moje żyły, rzecz jasna." Ta książka byłaby starsznym nie wypałem bo nie obraź się ale źal takie rzeczy czytać.
P.S. Ja też mam nadzieję, że nigdy nie będziesz już pisał o Muse. bo jak się nie umie pisać to lepiej tego w ogóle nie robić.
Pozdrawiam :)
Istnieje roznica pomiedzy konstruktywna krytyka a zwyklym zeszmaceniem nielubianej kapeli. Nic dziwnego, ze autor tego czegos (bo nazwanie tego recenzja to duze ryzyko) pisze na jakims blogu, bo szanse na recenzje w jakimkolwiek magazynie muzycznym wynosza 0. Redaktorek chcial byc chamski i kontrowersyjny niczym dr house czy inny wojewodzki. No, niestety, wyszla kupa, a konktretniej czysty jad zakopleksionego czlowieka, ktory musi wyzyc sie w necie. Profesjonalista albo odmowilby pisania recenzji nielubianego zespolu/wykonawcy, albo (ale to juz wyzszy poziom niz blogowy, z calym szacunkiem dla reszty redaktorow, ktorym zycze powodzenia w dziennikarstwie)odlozylby na bok swa niechec i sprobowal obiektywnie napisac recenzje. Pomysl z pisaniem recenzji przez najwiekszych wrogow danych kapel/wykonwcow moze i byl dobry w teori. Praktyka pokazuje jednak, jak bardzo niechec do czyjejs tworczosci tudziez osoby wypacza spojrzenie na zespol/wykonawce, przynajmniej w przypadku Pana Wlochatego. Na koniec powiem to, co w sumie mozna bylo wyczytac z mojej wypowiedzi - tak, jestem fanem Muse. I powiem szczerze, ze plyta rzeczywiscie moze sie nie podobac i w sumie jest najlepszym materialem do zjechania z calej tworczosci Muse. Ale, mogl sie Pan pokusic o zjechanie bardziej inteligentne i uszczypliwe, jednak, jak widac, nie udalo sie. Skoro wiec nie potrafi Pan trafnie i dowcipny sposob uzywac ironi, sarkazmu, cynizmu i czego jeszcze tam mozna sobie zazyczyc, to radze zjezdzac ot tak, po prostu - na sucho, bez silowania sie na dowcip, ktory jest, po prostu, zalosny.
OdpowiedzUsuń"Osobiste wycieczki? Facet chce nagrać opus magnum, nagrywa coś marnego, więc jest to jego osobista porażka."
OdpowiedzUsuńto juz oceni historia, a nie redaktor jednego sezonu.
"Zapewne nie zadałeś sobie użytkowniku trudu, by przeczytać inne moje teksty, więc wybacz, ale po takim jednorazowym czymś nie da się ocenić, co kto potrafi."
tez nie zadalem sobie tego trudu, jednak najgorsze "artykuly", te, ktore sa pisane pod wplywem niecheci do kogos, najbardziej obnazaja ich autora i ukazuja brak profesjonalizmu
"Jakich tam dziennikarzy? Nie zamierzałem nigdy być dziennikarzem. ;)"
ojojoj, tutaj juz widze ucieczke od problemu - "powiem, ze nie chcialem i nie jestem, koniec problemu". nie jestem zadnym psychologiem, jednak czytajac Panskie artykul i komentarze i juz w ogole biorac pod uwage sam fakt, ze pisze Pan recenzje i trudzi sie trudna sztuka, jaka jest krytycyzm, uswiadamiaja mnie i wielu w przekonaniu, ze jednak dziennikarstwo, jezeli nie jest, to na pewno bylo Panskim marzeniem.
i na koniec cos, na co Szanowny Pan sie nie zdobyl - pochwala. Mimo miernosci, jaka prezentuje ten artykul, a moze wlasnie dzieki niej, zdolal Pan przyciagnac wielu ludzi, fanow i antyfanow Muse i rozpoczac mertoryczna, mam nadzieje, dyskusje.
Przeczytawszy te recenzje, dochodzę do wniosku, ze jedynym celem autora było wylanie pomyj na człowieka, którego talent trudno jest kwestionować. Osobiste uprzedzenia i wątpliwej jakości zarzuty, jakoby był to zespół kojarzący się z plagiatami, każą mi wątpić w obiektywizm autora i rzetelne wsłuchanie się w nowy album. Zamiast tego widzę za to skojarzenia tyleż powierzchowne co absurdalne, bo gdzież tu słychać U2 lub Oasis? Muzyka czy jakakolwiek inna ze sztuk siłą rzeczy każe rozwiniętemu umysłowi uruchamiać skojarzenia z innymi dziełami, co nie ma nic wspólnego z plagiatem ani wtórnością. W dzisiejszych czasach trudno jest stworzyć cos, co będzie całkowicie świeże. W inspiracjach Queen nie ma chyba nic gorszącego, a stwierdzenie, że „Bellamy bawi się w Merkurego” jest śmiesznie żenujące, bo tak indywidualny artysta, który wierzy w to, co robi, nie ma chyba zamiaru „bawić się” w kogokolwiek. Tak samo przykre jest dla mnie porównywanie na siłę z Radiohead, które się wielokrotnie słyszy. Epatowanie własną erudycją muzyczną przez autora nie zmienia faktu, ze recenzja daleka jest od profesjonalizmu, co dobitnie widać chociażby w słowach na temat, tego, co autor by zrobił ze strunami głosowymi frontmana. Dla mnie to szczyt żenady, obnażający wręcz agresję – smutne… Pomyłka autora, jakoby The Muse liczyło 5 wykonawców to dowód totalnej ignorancji. I zastanawia mnie brak rzeczowości w krytycznym odnoszeniu się do niektórych utworów, np. „I belong to you”, gdzie wokalista zaaranżował znakomicie arię operową z „Samsona i Dalili” C. Saint-Saensa. Autora stać jedynie na kiepskie i niczym nie poparte porównanie do szkolnego musicalu. Osobiście wątpie, by autorowi recenzji udało się odnaleźć, z czego pochodzi cytat, zatem podaję na tacy, przynajmniej się trochę doedukuje…Przypisywanie muzykowi ukrytych motywów, takich jak chęć zysku , czy cyt. ”pokażę-wam-co-potrafię-będziecie-zszokowani-jestem-mistrzem” razi pospolitością i chyba autor zbytnio popuścił wodze fantazji, której notabene nie ma za wiele.
OdpowiedzUsuńTak się składa, że jestem fanką The Muse, choć nie bezkrytyczną. Jestem również muzykiem. Album ten uważam za mocno niejednolity i nierówny, o formie dość dyskusyjnej. Mimo tego, że wiele utworów ociera się chwilami o ckliwość i egzaltację, momentami o zbyt wybujały patos, nie da się odmówić mu bogactwa i różnorodności pomysłów, a inspiracje muzyką poważną ukazują, jak niebanalna jest wrażliwość i erudycja muzyczna lidera kapeli. Walory głosowe Matta to rzecz nie podlegająca dyskusji, mnie zachwyca skala, barwa, ekspresja, emocjonalność i muzykalność tego człowieka, od pierwszej poprzez wszystkie kolejne płyty, o falsecie nie wspominając. Umiejętności wykonawcze (fortepian, gitara) są naprawdę wysokie, bo ilu jest muzyków rockowych mogących poszczycić się taka techniką, zdolnościami interpretowania utworów kompozytorów romantycznych, (Chopina, Rachmaninowa), które tak doskonale wplata w kompozycje na płytach? Do tego dochodzą zdolności improwizacji, które widać na koncertach, nie bez powodu zespół został okrzyknięty najlepszym zespołem koncertowym.
Wiele piosenek na tej płycie uważam za dopracowane i świetnie brzmiące, choć może nie zadowalaja one wielu gustów. Są też słabsze, np. Uprising czy Resistance.
Reasumując, nie jestem całościowo zachwycona tym albumem, ale będę go bronic, bo nie można być tak stronniczym, jak autor recenzji, który zwyczajnie „przeleciał” wszystkie kawałki, wiedziony dziwnymi i niezrozumiałymi dla mnie emocjami…
Nie ma to jak w jednym zdaniu zwrócić uwagę autorowi na jego ignorancję, samemu pisząc o THE Muse. A niby uważasz się za fanką zespołu...
OdpowiedzUsuńSpotyka się obie wersje, The Muse i Muse. Kiepski zarzut.
OdpowiedzUsuńTak, a Muse wspiera na koncertach Morgan Nicholls, czyli już mamy 4 członków, jak bym chciał, to na scenie bym Ci znalazł i piątego członka. Więc kiepski zarzut. A The Muse jest niepoprawną nazwą i mam co do tego 100% pewność, bo jestem fanem Muse od 4 lat.
OdpowiedzUsuńOkej, jesli tak istotne jest "the" lub jego brak, niech będzie. Uznajmy, ze to moj angielski wymaga doszlifowania, bo niedomaga.
OdpowiedzUsuńsadze ze wzial pan na warsztat nowa plyte Muse bo ich pan nie lubie. chcial pan pokazac jak to sie pan zna, i jednoczesnie zgnoil pan Muse od gory do dolu. gdyby prawda była taka, jak ta przez pana przedstawiona, sadze ze ludzie nie kupowaliby ich albumow, nie wreczali im nagrod etc. po prostu nie dorosl pan do wydawania opinii obiektywnej na tematy inne niz pana pasjonujace, klania sie tutaj chyba zbyt wysokie ego. trzeba byc otwartym na nowosci, a nie nastawiac sie tylko na krytykowanie. dobrze ze Bellamy nie ma raczej dostepu do wsiowych polskich recenzji jakiegos psychofana innych gatunkow, bo potrafilby pan zrujnowac czyjes poczucie (zasluzone) sukcesu.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że bardzo lubię Muse. Zgodzę się, że czasem przekraczają granicę kiczu ale moim zdaniem robią to w sposób bezpretensjonalny. Cenię ich za to, że są oryginalni, nawet jeśli to słowo nabiera tu pejoratywnego znaczenia. Co do samej recenzji, to chociaż się z nią nie zgadzam, nie czepiałbym się za bardzo autora o nieprofesjonalizm. Jeśli chcecie zobaczyć naprawdę nieprofesjonalne recenzje innych płyt Muse sprawdźcie te na porcysie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem The Resistance to bardzo dobra płyta.
OdpowiedzUsuńWidać, że Muse nie boi się eksperymentować.
Nie jest to łatwa w odbiorze muzyka i to jest właśnie piękne.
Co do recenzji...
Podejrzewam, że gdyby taką płytę wydał jakiś inny zespół, Yeti wychwalałby ją pod niebiosa.
Widać, że nie trawi zespołu, nie chce dać mu szansy a samą płytę przesłuchał jeden raz.
Ahoj, ten wątek ciągle żyje!
OdpowiedzUsuńCałą płytę The Resistance można przesłuchać na Tubeplayerze:
OdpowiedzUsuńhttp://www.tubeplayer.pl/index.php?show_playlist=247534
Ostatnia plyta Muse jest bardzo dobra. W skali od 1 do 6 oceniam ja na mocna 5.Tak, ze na plyte genialna czyli na 6 musze jeszcze troche poczekac.Ale swiat przed Mattem i kolegami stoi otworem.Powodzenia chlopaki !
OdpowiedzUsuń"SimonS pisze...
OdpowiedzUsuńTak, a Muse wspiera na koncertach Morgan Nicholls, czyli już mamy 4 członków, jak bym chciał, to na scenie bym Ci znalazł i piątego członka. Więc kiepski zarzut. A The Muse jest niepoprawną nazwą i mam co do tego 100% pewność, bo jestem fanem Muse od 4 lat."
Jasne, ale Morgan nigdy nie został oficjalnie uznany za członka zespołu, nie tworzy musyki, tylko ją wykonuje. Tak więc członków zespołu jest zdecydowanie 3: Matt, Dom i Chris.
Hmmm... Co do recenzji to zgodzę się z tym że United Sattes of Eurasia nie jest może najlepszym utworem MUSE, ale co do reszty to hmmm... Mam takie pytanie, czy ty kiedykolwiek słuchałeś MUSE? Bo jeśli uważasz "nie ichnie" kawałki typowo popowe za najlepsze to chyba nie wiesz co gra MUSE, to prawda płyta jest inna, bo każda ich płyta jest inna, jak to sam Bellamy ostatnio przyznał, zreszta moim zdaniem redakcja jest jakaś dziwna skoro recenzje powinny być OBIEKTYWNE a nie na odwrót! Ja słucham wszelkiego rodzaju muzyki, Od MUSE przez Florence & the machine po Arcitic Monkeys i staram patrzeć sie na to obiektywnie...
OdpowiedzUsuńJesteś kurwa koleś pojebany. Nie znasz się kompletnie na muzyce. Lepiej jakbyś nie otwierał swojej mądrej gęby, bo osądzając Marka o wygórowane ambicje sam czujesz się jak Pan Świata. Ok, krytykuj sobie jego głos, każdy ma inny gust, ale ja jestem na 3 roku studiów muzycznych, więc nie dla mnie kit że partie fortepianowe są do niczego lub jeszcze ujdą. Wierz mi, znam się na tym. Ciekawa jestem Panie Mądralo, czy masz się pochwalić jakimkolwiek talentem, hm? Bo jak na razie to wykazałeś się samouwielbieniem, wszechwiedzą oraz 'genialnym' wuczuciem dobrej muzyki.
OdpowiedzUsuńa i jeszcze rada na przyszłość: jak następnym razem będziesz chciał coś zamieścić w necie nie na swój temat, lepiej się z nim dobrze zapoznaj ok? mówiąc, że muse ma kawałki popowe pokazujesz swoją niewiedzę o tym zespole.
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=Ju9xBDEPzcg
OdpowiedzUsuńto jest genialne :) artyści jakich mało - nie zjadła ich komercja! brawo!
w zdaniu 'osądzając Marka o wygórowane'. pomyliłam się tam miał być Matt a nie Mark :P zbyt wkurzona byłam jak to przeczytałam dlatego ten błąd :P
OdpowiedzUsuń"Co do recenzji...
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że gdyby taką płytę wydał jakiś inny zespół, Yeti wychwalałby ją pod niebiosa."
A ja podejrzewam, że nie. Jest po prostu muzyka, która mi się podoba i taka, która mi się nie podoba, logiczne. Zespół Muse jest, owszem, szalenie dla mnie irytujący, jednakże głównie z powodów muzycznych właśnie, a nie innych.
"moim zdaniem redakcja jest jakaś dziwna skoro recenzje powinny być OBIEKTYWNE a nie na odwrót! "
OdpowiedzUsuńZnaczy, że co, przepraszam, bo nie rozumiem?
"Ja słucham wszelkiego rodzaju muzyki, Od MUSE przez Florence & the machine po Arcitic Monkeys i staram patrzeć sie na to obiektywnie..."
A ja od Chopina po Stachursky'ego, i co?
"Ok, krytykuj sobie jego głos, każdy ma inny gust, ale ja jestem na 3 roku studiów muzycznych, więc nie dla mnie kit że partie fortepianowe są do niczego lub jeszcze ujdą. Wierz mi, znam się na tym"
Mhm. Ale chwila, bo ja nie zarzucam Bellamy'emu braku technicznych czy teoretycznych podstaw do tworzenia muzyki, a zwyczajnie talentu. Dla mnie jego partie fortepianowe są słabe, nie trafiają, nie spełniają swojego celu w utworze, tak trudno to pojąć?
"a i jeszcze rada na przyszłość: jak następnym razem będziesz chciał coś zamieścić w necie nie na swój temat, lepiej się z nim dobrze zapoznaj ok? mówiąc, że muse ma kawałki popowe pokazujesz swoją niewiedzę o tym zespole."
OdpowiedzUsuńA Ty, kimkolwiek jesteś, o muzyce pop.
"w zdaniu 'osądzając Marka o wygórowane'. pomyliłam się tam miał być Matt a nie Mark :P zbyt wkurzona byłam jak to przeczytałam dlatego ten błąd :P"
Nie ma sprawy, zdarza się.
A w ogóle to trochę nie ogarniam, jaki problem mają fani Muse z tą recenzją. Nie zgadzacie się, spoko - ale żeby biadolić głupoty o obiektywnej recenzji to wybaczcie, ale trzeba nie pomyśleć. Nie ma czegoś takiego jak obiektywna recenzja.
OdpowiedzUsuńZresztą - na tym blogu jest sporo innych recenzji mocno krytycznych. Krytykowane jest U2 (ja), Arctic Monkeys (SimonS), Placebo (ja) itd. Jakoś fani innych zespołów nie mają z tego powodu kompleksów. Dlaczego, no dlaczego ja się pytam?
A nie, przepraszam, jednak w porównaniu do fanów Placebo trzymacie poziom.
OdpowiedzUsuńhmm coz nie wiem co powiedziec recenzja mnie zszokowala! naleze do grona jego (ich) fanow i to co przeczytalam mnie troche zirytowalo. Nie kazdy musi ich lubic ale taka krytyke pod ich adresem slysze po raz pierwszy! Ich plyta szybko sie sprzedala ludzie ich caraz czesciej chwala a uprising leci ciagle w radiu czyli jednak nie jest z nimi tak zle
OdpowiedzUsuńJeśli nie podobała się Panu płyta to czy nie można po prostu tego napisać raz a nie rozwodzić się nad nią przez dwie godziny? "Otóż, nie ukrywam, nigdy nie lubiłem Muse." czy to w ogule powinno tu być?? Co do reszty nie komentuję bo nie byłam w stanie doczytać do końca żeby nie napisać tu czegoś gorszego, bo jestem ich fanką. Jeszcze na temat Bellamy'ego on po prostu jest utalentowany a jeśli się to komuś nie podoba to nie powinien zrażać do niego wszystkich ludzi. Bo ktoś kto nie zna Muse po przeczytaniu czegoś takiego napewno nie kupi ich płyty a chyba nie po to jest recenzja.
OdpowiedzUsuńJestem zdruzgotana Pana recenzjom! Naleze do wielkiego grona fanów MUSE. Od pierwszego zdania widać, że nielubi Pan ani Bellamy'ego ani całego zespołu a wręcz można powiedzieć, że przesłuchanie tej płyty było dla Pana wielką męczarnią!!Ja równiez nie spotkałam sie z tak wielką krytyką. Płyta niektórym sie podobała, a niektórym nie. Spoko kazdy ma do tego parwo. Więc jezeli uważa się Pan za takiego wielkiego krytyka i pozwala pan sobie na praktycznie wszystko to tylko pogratulować!!! Rozumiem, ze recenzja ma byc obiektywna, szczera ale to co Pan tu napisała nie można nazwać mianem recenzji, a raczej zmieszaniem z błotem.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem bardzo płytkie i wrogie podejście do całego zespołu nie pozwoliły Panu na docenienie tej płyty, ponieważ była na skreśloniej pozycji odrazu. Takie jest moje zdanie. I zgadzam sie z moimi przedmówcani.
Klaudia.
Kurde. Wkurzyłeś mnie. Owszem, ta płyta jest najgorszą płytą Muse, ale nie jest AŻ TAK tragiczna.
OdpowiedzUsuń"Muzykiem jest marnym, a wziął się za eksperymenty."
Jasne. A Ty jesteś marnym znawcą muzyki rockowej, a wziąłeś się za pisanie recenzji płyty tak dobrego zespołu.
"Bellamy po raz kolejny wszedł w te swoje tony, które powodują pisk milionów fanek na świecie"
Tak. Masz rację. Jego głos powoduje pisk milionów fanek. A dlaczego? Dlatego, że jego głos jest cudowny.
Aveline.
Najgorsza recenzja jaką czytałem. Rozumiem że można nie lubić zespołu, ok. Ale naprawdę trudno nie zauważyć, że kompozycję na tej płycie są naprawdę niezłe, wpadające ucho, technicznie też jest to perfekcyjnie zagrane.
OdpowiedzUsuńMożna nie lubić tego zespołu, ja też miałem o nim różne zdanie, ale ta płyta według mnie jest najlepsza jaką słyszałem w ostatnim czasie.
a ha. jeszcze jedno, niech autor dowie się co to "plagiat" i co kryję się pod pojęciem, którego ciągle nadużywa. heh
OdpowiedzUsuńIdiotyczna recenzja, autor nie zna się na muzyce, tyle w temacie. Do piaskownicy, nie do recenzji, mój drogi.
OdpowiedzUsuńKretyn
OdpowiedzUsuń