Na debiut zespołu Kolorofon po tym, jak urzekł mnie w ubiegłym roku utwór Bomba atomowa, czekałem dość długo i nie było mi go łatwo dostać w swoje łapska. W końcu się udało, a z radości postanowiłem się z nim także rozprawić o tutaj, publicznie. Kazał na siebie czekać, to niech ma.
A zespół zaczyna mocno. Wali perka, dochodzi basik, skądś to znamy. Pierwsze dźwięki, wiem, to głupie, skojarzyły mi się z 12 groszy Kazika. Chwilę później już przechodzą bardziej w rejony znane nam z dorobku Esmi, by za moment trochę wpaść w niektóre stare piosenki Much. Od wejścia wokalu robi nam się tutaj coś w stylu takie bandu jak Kobiety... skojarzeń mam tu naprawdę sporo; w każdym razie Śmielej brzmi jak synteza kilku bardziej udanych patentów muzycznych w Polsce ostatniej dekady. Miodnie.
Zapałki - hej, pamiętacie swego czasu charakterystyczny sygnał Offensywy? Pamiętacie, jakiego był zespołu? No, to wiecie, jak się zaczyna ten utwór. Wokal tym razem, nie wiem czemu, przypomina mi Tymona Tymańskiego na wysokości poukładajmy razem zapałki. W warstwie muzycznej dzieje się tu dużo, a nawet bardzo. Jest gęsto, są częste zmiany tempa, przeplatanki. Fajnie. Końcówka trochę pod Mozart pisał bez skreśleń Afro Kolektywu.
Sieczka rozpoczynająca Dobrze, że jesteś kończy się szybko i otrzymujemy trochę zawodzący wokal, przechodzący chwilkę później trochę jakby pod Janerkę albo Ciechowskiego. Ale też bez przesady, znaczy: słychać podróbeczkę, ale słychać też, że śpiewać wokalista umie. Radocha, nie?
Rozpoczyna się Funktime. Faktycznie jest tu trochę funku, znowu w stylu Afro Kolektywu (Afrojax zresztą raz się nawet do tego utworu przyczynił w wersji live, polecam) - by za chwilę przejść we fragmencik spod znaku Interpolu, bardzo dosłownego znaku zresztą. Motyw interpolowski się powoli kończy, do wokalisty dołącza eleganckie skandowanie, jest miło. Powraca Interpol i tak w kółeczko. Przyjemnie.
Fairytale to krótki, szybko mijający przerywnik w zasadzie. Jest nieźle, ale w porównaniu do innych kawałków na płycie, to trochę nudnawo, choć solówka i perkusja w końcówce sympatyczne i znowu nam coś przypominają, prawda? Nadchodzi więc zaraz potem Łobuz, choć nie zaczyna się łobuzersko. Wręcz przeciwnie, łobuz się czai póki co. Rzecz narasta, by znów opaść. W zasadzie wydaje się, że to zgrabny mix paru motywów. Znowu jest tu wokal w stylu Nawrockiego z Kobiet, więc nie narzekam. Znowu jest przyjemnie.
Chciałbym to także jakieś dziwne połączenie Janerki, Nawrockiego i totalnie pokręcony podkład muzyczny. Prawie trzy minuty dobrej, zaskakującej muzyki, cieszmy się. Ale nie przesadzajcie, bo to tylko przystawka przed...
...daniem głównym. Bomba atomowa to bez wątpienia jedna z ciekawszych polskich piosenek ostatnich lat. W gruncie rzeczy prosty, urokliwy, choć trochę za bardzo w stylu Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach tekst dopełnia tu tylko formalności. Jest elegancka partia gitary, dość wieśniackie (i to ich siła!) klawisze i dobrze dopasowany wokal. Są zmiany tempa, są dobre akordy, wszystko jest. Nic nie powiem więcej, domyśl się.
Ściera to trochę powrót do pierwszych piosenek z albumu. Tym razem wokal jednak dochodzi z oddali, z tła. Wszystko jest fajne, wchodzi refren. Tutaj pachnie on przyjemnie, lekko. Mostek między refrenem a zwrotką elegancki, znowu wokal z tła. Oj, no rozumiecie - bardzo dobra piosenka, po prostu. Jeden z highlightów płyty, bez wątpienia.
No i pora na tytułowego Kapitana Skałę. Zaczyna się jak jakiś zespolik jazzowy w knajpkach przydrożnych, wokalista szepce w znanym nam już stylu "ni to Janerka, ni to Ciechowski, ni to Cieślak, coś pomiędzy, fajnie". Motyw lekki, przyjemny, udany wieńczący lekką, przyjemną, udaną płytkę.
Tak więc, psze państwa - brawa dla Kolorofonu. Nie wiem czy te wszystkie moje skojarzenia są prawidłowe. Jeśli jednak coś tam trafiłem, to czytacie o płycie sprawującej dwie funkcje. Drugą jest przewodnik po polskiej muzyce ostatnich lat. Jeśli jednak jestem głupi i nie trafiłem, to została funkcja pierwotna. Macie dobrą płytę dla cieszenia się muzyką.
A zespół zaczyna mocno. Wali perka, dochodzi basik, skądś to znamy. Pierwsze dźwięki, wiem, to głupie, skojarzyły mi się z 12 groszy Kazika. Chwilę później już przechodzą bardziej w rejony znane nam z dorobku Esmi, by za moment trochę wpaść w niektóre stare piosenki Much. Od wejścia wokalu robi nam się tutaj coś w stylu takie bandu jak Kobiety... skojarzeń mam tu naprawdę sporo; w każdym razie Śmielej brzmi jak synteza kilku bardziej udanych patentów muzycznych w Polsce ostatniej dekady. Miodnie.
Zapałki - hej, pamiętacie swego czasu charakterystyczny sygnał Offensywy? Pamiętacie, jakiego był zespołu? No, to wiecie, jak się zaczyna ten utwór. Wokal tym razem, nie wiem czemu, przypomina mi Tymona Tymańskiego na wysokości poukładajmy razem zapałki. W warstwie muzycznej dzieje się tu dużo, a nawet bardzo. Jest gęsto, są częste zmiany tempa, przeplatanki. Fajnie. Końcówka trochę pod Mozart pisał bez skreśleń Afro Kolektywu.
Sieczka rozpoczynająca Dobrze, że jesteś kończy się szybko i otrzymujemy trochę zawodzący wokal, przechodzący chwilkę później trochę jakby pod Janerkę albo Ciechowskiego. Ale też bez przesady, znaczy: słychać podróbeczkę, ale słychać też, że śpiewać wokalista umie. Radocha, nie?
Rozpoczyna się Funktime. Faktycznie jest tu trochę funku, znowu w stylu Afro Kolektywu (Afrojax zresztą raz się nawet do tego utworu przyczynił w wersji live, polecam) - by za chwilę przejść we fragmencik spod znaku Interpolu, bardzo dosłownego znaku zresztą. Motyw interpolowski się powoli kończy, do wokalisty dołącza eleganckie skandowanie, jest miło. Powraca Interpol i tak w kółeczko. Przyjemnie.
Fairytale to krótki, szybko mijający przerywnik w zasadzie. Jest nieźle, ale w porównaniu do innych kawałków na płycie, to trochę nudnawo, choć solówka i perkusja w końcówce sympatyczne i znowu nam coś przypominają, prawda? Nadchodzi więc zaraz potem Łobuz, choć nie zaczyna się łobuzersko. Wręcz przeciwnie, łobuz się czai póki co. Rzecz narasta, by znów opaść. W zasadzie wydaje się, że to zgrabny mix paru motywów. Znowu jest tu wokal w stylu Nawrockiego z Kobiet, więc nie narzekam. Znowu jest przyjemnie.
Chciałbym to także jakieś dziwne połączenie Janerki, Nawrockiego i totalnie pokręcony podkład muzyczny. Prawie trzy minuty dobrej, zaskakującej muzyki, cieszmy się. Ale nie przesadzajcie, bo to tylko przystawka przed...
...daniem głównym. Bomba atomowa to bez wątpienia jedna z ciekawszych polskich piosenek ostatnich lat. W gruncie rzeczy prosty, urokliwy, choć trochę za bardzo w stylu Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach tekst dopełnia tu tylko formalności. Jest elegancka partia gitary, dość wieśniackie (i to ich siła!) klawisze i dobrze dopasowany wokal. Są zmiany tempa, są dobre akordy, wszystko jest. Nic nie powiem więcej, domyśl się.
Ściera to trochę powrót do pierwszych piosenek z albumu. Tym razem wokal jednak dochodzi z oddali, z tła. Wszystko jest fajne, wchodzi refren. Tutaj pachnie on przyjemnie, lekko. Mostek między refrenem a zwrotką elegancki, znowu wokal z tła. Oj, no rozumiecie - bardzo dobra piosenka, po prostu. Jeden z highlightów płyty, bez wątpienia.
No i pora na tytułowego Kapitana Skałę. Zaczyna się jak jakiś zespolik jazzowy w knajpkach przydrożnych, wokalista szepce w znanym nam już stylu "ni to Janerka, ni to Ciechowski, ni to Cieślak, coś pomiędzy, fajnie". Motyw lekki, przyjemny, udany wieńczący lekką, przyjemną, udaną płytkę.
Tak więc, psze państwa - brawa dla Kolorofonu. Nie wiem czy te wszystkie moje skojarzenia są prawidłowe. Jeśli jednak coś tam trafiłem, to czytacie o płycie sprawującej dwie funkcje. Drugą jest przewodnik po polskiej muzyce ostatnich lat. Jeśli jednak jestem głupi i nie trafiłem, to została funkcja pierwotna. Macie dobrą płytę dla cieszenia się muzyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.