niedziela, 3 października 2010

Menomena: Mines

Mines - płyta którą w tym roku przesłuchałem najwięcej razy, a o której wciąż nie umiem sobie wyrobić jednoznacznej opinii. Czytając inne recenzje tego longplaya nie powinno to dziwić. Rzadko która zdecydowanie ocenia nowy  album Menomeny i prawie każda zostawia niedopowiedzenia. No bo niby wszystko jest na swoim miejscu. Bogata warstwa instrumentalna i dobre teksty, czyli wszystko to, czego oczekuje się od muzyki. Wystarczy jednak porównać nowy materiał z dwoma poprzednimi i przychodzi rozczarowanie. Nie ma tu już oryginalności i świeżości z I Am The Fun Blame Monster, ani przebojowości Friend and Foe

Co więc dostajemy? Menomene. Ot, po prostu. Dobrze znaną, coraz mniej zaskakująca. Czasami lepszą,  znacznie częściej słabszą. Zdarzają się tu momenty singlowe, ale też takie, które co najwyżej powinny posłużyć za b-side. Skupię się tylko na kilku kawałkach, bo reszta często brzmi jak przerywniki przed tymi lepszymi utworami, albo jako czasoumęczacze.  

Otwarcia już nie pamiętam. Jakiś klimatyczny wstęp, który ma nas wdrożyć w klimat całość. Szkoda się na nim skupiać, bo TAOS brzmi lepiej. Wręcz banalny początkowy bas, ale jak brzmi! Tak rzadko wystawiany na pierwszą linię, a szkoda. Lubię dźwięk samego basu i na tym krążku jest sporo okazji, żeby go posłuchać. Piosenka z tych, które mają potencjał. Niestety pięć minut jej nie służy. Trzykrotnie się rozpędza, żeby w najważniejszym momencie hamować. Dopiero w 4:30 wyłączają się ustawienia fabryczne, ale wtedy zazwyczaj już mija chęć słuchania tego pędu. 

Killemall rozpoczyna się niczym kolejny filmik Bagińskiego prezentujący chwałę polskiej historii. Fortepian, trąbka, perkusja nawołująca na wojnę. Jest podniośle, aż tu nagle, ni stąd ni zowąd robi się tak luźno. Lekki wokal, truchtająca perkusja i wesołe klawisze. Niczym biegający piesek po parku. A przecież zapowiadało się na starcie z Krzyżakami! Pod koniec utworu wraca widmo bitwy. Dla mnie połączenie wstępu i zakończenia z rozwinięciem wciąż nie jest zrozumiałe. Ciekawe, czy za kilka lat na niezależnych stronach będą pojawiały się komentarze: Menomena skończyła się na Killemall!

Dirty Cartoons to wg. mnie jedna z najlepszych tutaj piosenek. Gitara akustyczna, fortepian i bas w refrenie. Trochę coldplayowo, ale jak za czasów  Parachutes, więc nie ma się czego wstydzić. Na prawdę. Piosenka która na zawsze dla mnie zostanie wizytówką tej płyty i do której będę wracał z przyjemnością. Znowu ten bas, który niczym znakomity pilot prowadzi nas ku mecie odcinka specjalnego. 

BOTE  bratem TAOS-a jest. Być może capslock ma to potwierdzać. Podobna budowa piosenek, ale tutaj jest znacznie ciekawiej. Perkusyjne solo, potem bas z wokalistą i lecimy w podróż. Na ciekawe momenty tym razem tak długo nie musimy czekać. Powoli atmosfera się podgrzewa, już myślisz, że to zaraz. Ha! Jeszcze moment. Nastaje trzecia minuta i słyszymy driftującą gitarę. Jeden z najgłośniejszych i najlepszych momentów na płycie. Potem jeszcze kilka poślizgów w zakręcie, ale najlepsze już za nami. Minesowa czołówka, zdecydowanie. 

Nic jednak nie może się równać z Five Little Rooms. Pierwsza zaprezentowana piosenka, która wygrywa cały konkurs. Przebojowo jak na Friend and Foe i to wystarcza. Piosenka przesrobblowana w tym roku najwięcej razy i która miała zapowiadać świetną płytę Menomeny. Niestety tak się nie stało, ale piosenka wciąż jest dobra. Przy poprzednich utworach jarałem się basem, a teraz mamy okazję posłuchać solowych dokonań perkusisty. Poza tym w końcu pasująca trąbka i pojedyncze klawisze fortepianu. W podsumowaniu rocznym będę postulował za tym singlem, ale pewnie przepadnie w natłoku innych przebojów.  

To by było chyba na tyle. Sleeping Beatuy i INTIL można potraktować jako napisy końcowe. Tak na prawdę całość ze sobą współgra. Nie ma jakichś wyskoków w stylu Filipa z konopi. To marihuana jest z konopi? To ważne, bo klimat nie jest nadszarpywany. Czasami może dopaść nuda. Chociaż słuchając w tle się tego nie zauważy, a słuchając w słuchawkach skupiamy się na smaczkach instrumentalnych. Tam na prawdę się sporo dzieje i wciąż można się nabrać na Menomene.  Jednak myślę, że słuchacze robią to po raz ostatni. Czekamy na spore zmiany, inaczej na zespół czeka zapomnienie. 

2 komentarze:

  1. miałem identyczne odczucia, tzn. do bólu poprawny album, który za bardzo nie porywa i nie siega poziomu poprzedniczek

    OdpowiedzUsuń
  2. czy ktoś zauważył, że często wszyscy odnosimy się do coldplay? tak się zastanawiam, kiedy coldplay stało się takim wzorem, hehe.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.