Nie widzę związku pomiędzy słuchaniem „nowej Brodki” a rockizmem, to jest: nie słucham „nowej Brodki”, bo super, że się zmieniła i nie jest „starą Brodką”. W ogóle, nie ma „starej” i „nowej” Brodki – jest dziewczyna, która od dłuższego czasu błyszczała potencjałem, stworzyła między innymi bardzo dobre, świetnie „opowiedziane” Miał być ślub i teraz naturalnie się rozwinęła.
Gdybyśmy (ja, ty, reszta redakcji) nie traktowali muzyki popularnej poważnie, bylibyśmy jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Albo, co najmniej, jak połowa społeczności Lasta, która odbiera Grandę jako „przejście na jasną stronę mocy”, albo coś jeszcze gorszego. Fakt, że Monika po cichu zmieniła grupę docelową z „nich” na „nas” jest – no właśnie – faktem, ale zupełnie nieistotnym. Bo Granda jest solidna. Nie „solidna jak na Brodkę”, nie „solidna jak na Polskę”, bo nie mamy po dziesięć lat, jest solidna po prostu.
Smak kwaśny:
Naturalnie, do czasu singla, album mało kogo obchodził. Sam singiel podzielił odbiorców na tych, którzy postanowili być tak fajni, żeby polubić W pięciu smakach i na tych, którzy byli za fajni, żeby polubić W pięciu smakach. Nie starczyło mi niezależności, żeby ustawić się w opozycji i łyknąłem wszystkie Pięć smaków siejąc mały hajp i odpierając zarzuty o rockizmie właśnie.
Bo plusem nie było samo to, że w Monice słychać Yeasayery, Panda Beary – a to, jak je słychać. Refren, dajmy na to, przykleił się do mnie na długo i tak samo – jak myślę – przykleiłby się, gdyby był inaczej zaaranżowany. A że brzmi jak, nie wiem, polska odpowiedź na freak folk? Ojej, jakie to smutne, że istnieją w Polsce producenci, którzy sztosowe hooki potrafią przystroić w rzeczy na świecie aktualne. Za jakiś czas Brodka mogłaby być chillwave'em, chciałbym zobaczyć reakcje, ale ja nie o tym.
I tak, słuchanie o Smakach jako mesjaszach nie-tandetnego, ambitnego – i jeszcze parę określeń – polskiego popu zmęczyło mnie jeszcze w dzień premiery, ale zasadniczo tego typu odbiór był możliwy do przewidzenia. Wolę pozostać przy tym, że to mocny, jeszcze raz: świetnie wyprodukowany, prawie-że-polski-singiel-roku („prawie że” singiel roku, nie: „prawie że” polski). Oraz najlepszy utwór na krążku.
Gdybyśmy (ja, ty, reszta redakcji) nie traktowali muzyki popularnej poważnie, bylibyśmy jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Albo, co najmniej, jak połowa społeczności Lasta, która odbiera Grandę jako „przejście na jasną stronę mocy”, albo coś jeszcze gorszego. Fakt, że Monika po cichu zmieniła grupę docelową z „nich” na „nas” jest – no właśnie – faktem, ale zupełnie nieistotnym. Bo Granda jest solidna. Nie „solidna jak na Brodkę”, nie „solidna jak na Polskę”, bo nie mamy po dziesięć lat, jest solidna po prostu.
Smak kwaśny:
Naturalnie, do czasu singla, album mało kogo obchodził. Sam singiel podzielił odbiorców na tych, którzy postanowili być tak fajni, żeby polubić W pięciu smakach i na tych, którzy byli za fajni, żeby polubić W pięciu smakach. Nie starczyło mi niezależności, żeby ustawić się w opozycji i łyknąłem wszystkie Pięć smaków siejąc mały hajp i odpierając zarzuty o rockizmie właśnie.
Bo plusem nie było samo to, że w Monice słychać Yeasayery, Panda Beary – a to, jak je słychać. Refren, dajmy na to, przykleił się do mnie na długo i tak samo – jak myślę – przykleiłby się, gdyby był inaczej zaaranżowany. A że brzmi jak, nie wiem, polska odpowiedź na freak folk? Ojej, jakie to smutne, że istnieją w Polsce producenci, którzy sztosowe hooki potrafią przystroić w rzeczy na świecie aktualne. Za jakiś czas Brodka mogłaby być chillwave'em, chciałbym zobaczyć reakcje, ale ja nie o tym.
I tak, słuchanie o Smakach jako mesjaszach nie-tandetnego, ambitnego – i jeszcze parę określeń – polskiego popu zmęczyło mnie jeszcze w dzień premiery, ale zasadniczo tego typu odbiór był możliwy do przewidzenia. Wolę pozostać przy tym, że to mocny, jeszcze raz: świetnie wyprodukowany, prawie-że-polski-singiel-roku („prawie że” singiel roku, nie: „prawie że” polski). Oraz najlepszy utwór na krążku.
Smak słodki:
Ale to jeszcze nie wszystko, bo: to początek wschód słońc / i drżenie w kącikach ust / wielkie oczy ma strach / palcem pogrożę mu brzmi jak wiraszkowe: może zechcesz na piechotę / w nasze ulubione miejsca..., a dzieje się w ślicznej miniaturce Kropki kreski. Wcześniej, w K.O., Monika wypowiada najlepsze „r” w karierze (zgraja psów) i tekstowo penetruje tereny Fight Clubu, a w Saute liryki-erotyki stroi w niewymuszenie ładny easy-listening. Mało?
Smak ostry:
Swoich faworytów można jednak szukać już na samym początku. Po świetnej, folk-kwaśnej Szysze, atakuje nas tytułowa Granda, znana już wcześniej, zresztą – ale po angielsku. Dla nie polubię cię / jak powiedzieć prościej? / zbliżysz się o krok / porachuję kości warto posłuchać wersji polskiej: tak stanowczej Moniki nie ma na płycie już nigdy później.
Przez pierwsze trzy utwory, w ogóle, mamy do czynienia z albumem na listę roczną. Skądś-już-to-znam-riff Grandy i chwytliwe refreny Szyszy i Krzyżówki dnia to popisy piosenkopisarskie, które na wejściu tworzą bagaż punktowy, a ten – z racji tego, że płyta trwa niewiele ponad pół godziny – nie zdąży się już specjalnie ulotnić.
Smak słony:
Co nie znaczy, że nie ma momentów nieznacznie odstających. Hejnał, co z tego, że względnie fajny, jest bezużyteczny. Nic nie pamiętam również z Bez Tytułu, a ostatni utwór, Excipit, poświęca trochę czasu, zanim się do niego przekona, ale:
W pięciu smakach Brodka tapla się i wytaplała spójną, bardzo dobrą płytę. Wytaplała sobie też, a może przede wszystkim, rzeszę ludzi – w tym mnie – którzy czekają na następny krok wciąż przecież młodej, więc poszukującej, wokalistki. Okładka też mi się podoba, tylko trochę mniej niż strój, w którym Monika występowała na OWF-ie.
Przez pierwsze trzy utwory, w ogóle, mamy do czynienia z albumem na listę roczną. Skądś-już-to-znam-riff Grandy i chwytliwe refreny Szyszy i Krzyżówki dnia to popisy piosenkopisarskie, które na wejściu tworzą bagaż punktowy, a ten – z racji tego, że płyta trwa niewiele ponad pół godziny – nie zdąży się już specjalnie ulotnić.
Smak słony:
Co nie znaczy, że nie ma momentów nieznacznie odstających. Hejnał, co z tego, że względnie fajny, jest bezużyteczny. Nic nie pamiętam również z Bez Tytułu, a ostatni utwór, Excipit, poświęca trochę czasu, zanim się do niego przekona, ale:
W pięciu smakach Brodka tapla się i wytaplała spójną, bardzo dobrą płytę. Wytaplała sobie też, a może przede wszystkim, rzeszę ludzi – w tym mnie – którzy czekają na następny krok wciąż przecież młodej, więc poszukującej, wokalistki. Okładka też mi się podoba, tylko trochę mniej niż strój, w którym Monika występowała na OWF-ie.
Mnie najbardziej po głowie chodzi tytułowa "Granda". Nie mogę się uwolnić od tego kawałka. Z kolei "Excipit" ujął mnie już po pierwszym przesłuchaniu - nie było więc potrzeby, żeby się jakkolwiek do niego przekonywać. Tymczasem "Hejnał" brzmi trochę jak sygnał syren tuż po katastrofie smoleńskiej znany mi z youtube'owego filmiku, z którego wielu wyprowadzało teorię spiskową co do tego wydarzenia. Czy okładka rzeczywiście taka fajna - nie wiem, ale album na pewno jest bardzo udany.
OdpowiedzUsuńGranda i K.O to melodie, których nie można zapomnieć - jak stwierdził poprzednik. Pomijając fakt ciągłego porównywania do innych artystów/artystek Brodce wyszedł bardzo dobry album czego się nie spodziewałem.
OdpowiedzUsuńMuszę się zgodzić, że album wyszedł dobrze nie "jak na Brodkę", tylko w ogóle wyszedł bardzo dobrze. Jednak mi podobał się múmowy przerywnik "Bez tytułu" (jest cudowny), a "W pięciu smakach" wskazane jako najlepszy utwór wydał mi się najsłabszy. Bardziej przypadły mi do gustu "Granda", "Sauté" czy "Kropki kreski". Ale to kwestia gustu:)
OdpowiedzUsuń"solidna jak na Brodkę"
OdpowiedzUsuńuwielbiam Wasz styl pisania :)
Sylwietta