Wolę pisać o muzyce zagranicznej, niż o polskiej, i wolę o singlach – niż o albumach. Ubiegły rok nic w tej kwestii nie zmienił, bo – naczelny nie podziela zdania – był jednym z najsłabszych (najsłabszym?) muzycznie od kiedy żyję, a mimo to wydał dziesiątki bardzo dobrych singli, zagranicznych właśnie.
Tym ciekawiej przygotowywało się do rankingu, że w część zagraniczną zaangażowało się czterech redaktorów, a wyniki sumowane są z list pięciu, co daje dziesięć pozycji, cztery miejsca honorowe, łącznie czternaście tekstów i czternaście powodów, żeby czekać na część następną. [Piąty Bitels]
Tym ciekawiej przygotowywało się do rankingu, że w część zagraniczną zaangażowało się czterech redaktorów, a wyniki sumowane są z list pięciu, co daje dziesięć pozycji, cztery miejsca honorowe, łącznie czternaście tekstów i czternaście powodów, żeby czekać na część następną. [Piąty Bitels]
Honorable mention:
Gaëtan Roussel
Help Myself (Nous ne faisons que passer)
nominował: Piąty Bitëls
[posłuchaj]
Gaëtan pojëchał po bandzië. Z jakichś powodów pominięty w podsumowaniach rocznych – nawet w tym – swoim Help Myself przypomniał w pewien sposób o L.E.S. Artistes, jednym z czołowych singli ubiegłej dekady (nieobecnym z kolei w naszym projekcie 2000-09, ale ten – zaledwie, co śmieszne, po roku – okropnie się przedawnił i nie to, że się go „wyrzekamy”, ale w tym momencie na pewno wyglądałby zupełnie inaczej).
O L.E.S. pisałem kiedyś, że – cytat niezmieniony – „podczas odsłuchu jednocześnie chce mi się tańczyć, śpiewać i radować, ale i płakać, rozmyślać nad sensem życia i wznosić ręce do chmur, a później robić im zdjęcia i wstawiać jako czarno-białe foto na naszą-klasę”. Nous ne faisons „wskrzesza ducha”, tj. intensyfikuje całkiem podobne uczucia i stoi w tym samym rzędzie, będąc świetnie napisanym utworem, kontynuującym wybitną tradycję francuskiej muzyki popularnej (jak już parokrotnie wspominałem, yé-yé – najsympatyczniejszy gatunek muzyczny być może w historii).
Time to get away, gotta help myself, soon.
O L.E.S. pisałem kiedyś, że – cytat niezmieniony – „podczas odsłuchu jednocześnie chce mi się tańczyć, śpiewać i radować, ale i płakać, rozmyślać nad sensem życia i wznosić ręce do chmur, a później robić im zdjęcia i wstawiać jako czarno-białe foto na naszą-klasę”. Nous ne faisons „wskrzesza ducha”, tj. intensyfikuje całkiem podobne uczucia i stoi w tym samym rzędzie, będąc świetnie napisanym utworem, kontynuującym wybitną tradycję francuskiej muzyki popularnej (jak już parokrotnie wspominałem, yé-yé – najsympatyczniejszy gatunek muzyczny być może w historii).
Time to get away, gotta help myself, soon.
Moja całkiem przypadkowa znajomość z El Guincho rozpoczęła się przeglądając Vimeo w poszukiwaniu ciekawych klipów. Klip do Bombay, nie dość, że ciekawy i dziwaczny (są cycki!) zafascynował perfekcyjną muzyczną przygodą południowej egzotyki ze świetną zachodnią produkcją. W naszym polskim blogowym światku niewiele mówiło się o tym artyście (ale widziałem pozytywne recenzje ‘Pop Negro’ we Wproście i Machinie, płyta znalazł się chyba wysoko w rankingu znanego tu i ówdzie Dejnarowicza). I choć nie znam hiszpańskiego nie wyobrażam sobie lepszego języka, który pasowałby do tej muzyki.
Był to niewątpliwie rok Chazwicka Bundicka, więc dziwnie by było, gdy go tutaj zabrakło. Czemu akurat ten utwór, a nie któryś z Causers of This? Gdyby porównywać Leave Everywhere z którymkolwiek kawałkiem z debiutu, prawdopodobnie z większości pojedynków by wyszedł jako przegrany. Jednak w przeciwieństwie do Undermeath The Pine, w którym obecnie się zasłuchujemy, pierwszy album odbierałem jako spójny materiał, który po rozłożeniu na osobne piosenki trochę traci ze swojej magii. Innym argumentem na rzecz Leave Everywhere może być jego prostota. Wraz z nową płytą może już nie tak zaskakująca, ale gdy usłyszałem ten singiel po raz pierwszy, to byłem w sporym szoku. Toro ze zwykłą gitarą i normalną perkusją w tle? Ale jak to? Tak po prostu, bez żadnych udziwnień? Więc sądzę, że ten drugi argument jest chyba nawet bardziej przekonujący. Dostajemy prosty, letni kawałek, który z łatwością możemy zagrać przy ognisku i to jest właśnie fajne.
Nie wiem, o co chodzi tej Japonce, o czym ona śpiewa, ale błagam - niech śpiewa jak najdłużej. Niesamowitość bitu i jego dialogu z wokalem, OH MY GOD. Przy czym ciągle sobie wmawiam, że tu jest sporo autotune'a, więc się jarać nie powinienem, przynajmniej nie wokalem, ale ej - kocham autotune w takim wydaniu. Skośnooka wokalistka wraz ze swoim skośnookim producentem na czym jak na czym, ale na operowaniu bitem i autotunem znają się doskonale - i pokazują to w każdej sekundzie tego esencjonalnego singla. Jeśli ktoś wątpi, że MEG jest fajna, niech odpala Paris i nie tłucze więcej bzdur. A jeśli dalej tak sądzi, niech spierdziela jak najdalej, nim go znajdę. Przynajmniej do Paryża.
Top 10:
10
Soutaiseiriron
Miss Parallel World
[posłuchaj]
W „naszej” (bo jaka ona nasza) definicji singla, bardziej niż jego fizyczna forma, liczy się – między innymi – częstość, z jaką powtarzaliśmy go na liście odtwarzania. Na tej mocy, Miss Parallel World deklasuje prawie wszystkie, bo z wyjątkiem jednej, piosenki w poniższej dziesiątce. Głównie – trzeba przyznać – przez „palalelu, palalelu”, czyli najlepszy pojedynczy hook ubiegłego roku, ale nie tylko. Tym, co owe „palalelu” poprzedza, możnaby obdzielić kilka hitów, a już samo konkretnie przejście między zwrotką a refrenem, ze zwrotem-spoiwem: Tokyo to shiu wa (później: marude sekai wa), to historia dziejąca się na naszych, skośnych od słuchania Soutaiseiriron, oczach. To był rok Japończyków, to był rok „palalelu”. [Piąty Bitels]
Primary 1
Never Know (feat. Harry Tuttle)
[posłuchaj]
Po latach szarego socjalizmu, Polacy z Chodź pomaluj mój świat na ustach, ruszyli i zaczęli kolorować swoje bloki mieszkalne na różnorakie kolory. Nasze miasta zabarwiły się w odcienie majtkowego różu, kiblowej zieleni i jasnego błękitu, który można ujrzeć w malowankach przedszkolaka. Mieliśmy poczuć się jak w bajce, a wylądowaliśmy w parodii. Primary 1 w swoim teledysku przedstawia paletę barw, którą chcielibyśmy ujrzeć za swoimi oknami. Są pełne, eleganckie i z klasą. Sama piosenka za to daje takiego pozytywnego kopa, że gdyby była hymnem budowy III RP, to już w 2008 roku bylibyśmy gotowi na Euro 2012. A patrząc na niemijający optymizm Premiera Donalda Tuska, obstawiam, że co ranka budzi się w rytmach Never Know. [SimonS]
08
Uffie
Sex Dreams and Denim Jeans
[posłuchaj]
Pojawienie się Uffie w tym rankingu nie powinno zaskoczyć stałych czytelników Uchem w Nutę. Francuzka Amerykanka zwyciężyła w drugim odcinku Single Player, co może nie gwarantowało jej bezpośredniego awansu do tego podsumowania, ale bardzo Ją do tego przybliżyło. Bo patrząc na pozostałe trzy odcinki, każdy zwycięzca pojawił się w dzisiejszej dziesiątce. Więc jeżeli uda się nam w tym roku wyprodukować dziesięć odcinków Single Player, to w styczniu sami sobie ułożycie listę 10 najlepszych singli 2011 roku. wg. UwN. Patrząc jednak na naszą opieszałość, jest to mało możliwe i również za rok podsumowanie przyniesie ze sobą kilka niespodzianek. [SimonS]
07
Teen Inc.
Friend of the Night
[posłuchaj]
Niby moglibyśmy po prostu napisać, że ten ranking to "Ariel Pink i okolice", ale przecież tego nie napiszemy z oczywistych względów. Zresztą, to nie ma znaczenia, bo ja np. ostatnio wróciłem do przebojów Papa Dance (znowu!) i uderza mnie trafność tego, co ktoś kiedyś napisał - że motywy godne Stasiaka i spółki są tu obecne. Papa Dance z Los Angeles, Papa Dance&Ariel Pink? Nie, nie, to wciąż nie wyczerpuje fenomenu, bo mamy tu przecież ponad cztery minuty sprawnego operowania dźwiękami tak, bym szalał. I szaleję, przerywając sobie właśnie sesję utworów Papa Dance takim Teen Inc. I jak uwielbiam Papa Dance, tak Teen Inc. miażdży przynajmniej tak samo. Jeeeesuuu, jakie to dobre. [Yeti]
06
Kenny Gilmore
It Stays
[posłuchaj]
Bo wszystko się tu, proszę państwa, przeplata. Skojarzenia z jazzem nie są przecież nieuzasadnione (cała rytmika utworu), a przecież ciągle jest to też, bardzo sprawny, pop. Przecinające się wzajemnie linie wokalu czerpią zarówno od Damona Albarna, jak i Ariela Pinka, co czyni pieśń nie tylko przyjemną, ale i cholernie intrygującą. Blisko trzy i pół minuty pieśni trudnej do ogarnięcia nawet po wielu przesłuchaniach, ale, no właśnie - po wielu. Mój mózg chce to ripitować, naprawdę, bardzo chce. [Yeti]
05
Ariel Pink's Haunted Graffiti
Round and Round
[posłuchaj]
Ogólnie – nie ogarniam jezcze całościowo tej nowej XXI wiecznej fali. Ale złego słowa nie powiem o Arielu. Choć może nie jest moim wielkim faworytem i znalazłby się gdzieś w drugiej dziesiątce docenionych przeze mnie płyt z roku 2010, to muszę uznać, że ten numer – pomijając warstwę brzmieniową i skupiając się na samej kompozycji – ma niesamowitą energię i jest niezwykle przebojowy. Biorąc dodatkowo pod uwagę przekaz emocjonalny i multikontekstowość, nie ma sobie równych nie tylko w zeszłym roku ale i w całej poprzedniej dekadzie co sprawia, że każdy z miłośników muzyki powinien osłuchać się nie tylko z tym kawałkiem, ale i całą twórczością Ariela Pinka. [dzieciak]
04
Showgirls
Foolin' Around
[posłuchaj]
Disco ponad wszystko vs. hej, dziewczyno, nie mów nic, czas na miłość. Dziewczęcość tego, od pierwszych słów zwrotki, atakuje, żeby ugrzęznąć w soczystych syntezatorach i basie-rarytasie refrenu. A refren – heh – jest jakby napisany z, nie wiem, podręcznika popu wydawnictwa „Madonna” pod redakcją każdej osoby, która przyłożyła się do Fever. Na wysokości: everytime you leave me miękną kolana. Komu nie, „na tego bęc”. [Piąty Bitels]
03
Violens
Acid Reign
[posłuchaj]
Violens mieszają. Całościowo nie ujęli mnie jednak tak bardzo jak tą piosenką – to się nazywa bogactwo aranżacyjne! Pogłosy, smaczki w tle niewiadomego pochodzenia, chórki, wstawki różnych instrumentów, wokalizy, fajne przejścia, prosty, poprowadzony z niezwykłą sprawnością bas. Wszystko to składa się na jeden z najbardziej interesujących kawałków zeszłego roku. Inteligentna mieszanka popowej kompozycji z rockowym pazurem. Jakkolwiek to brzmi – jeżeli polubisz ten kawałek to polubisz zespół – Acid Reign to kwintesencja zeszłorocznej płyty Violens. [dzieciak]
02
Star Slinger
May I Walk With You?
[posłuchaj]
Jeśli istnieje postać, o której w 2010 roku pisałem częściej niż o Brodce, jest nią Darren Williams. Darren, czyli Slinger właśnie, to przede wszystkim – o czym zwykłem wspominać – naprawdę mój człowiek („Never cutting my hair! Determined to be the ZZ Top of Hip-Hop”). Ale oprócz tego, że to być może najbardziej pozytywna osoba, jaka udziela się na „moim Facebooku”, głównym osiągnięciem Stara jest „nagranie” (o tym za chwilę) mojego singla roku.
Dziwny to rok i na pewno bardzo ponury w perspektywie lat następnych, kiedy moim ulubionym utworem jest tak naprawdę rework innej piosenki (stąd: „nagranie” wyżej). Cenną – bo pod drugim singlem ubiegłego roku wg Ucha! – powierzchnię, pozwolę sobie przeznaczyć na polecenie raz jeszcze Any Other City zespołu Life Without Buildings. Tam, oprócz The Leanover, czyli proto-May I Walk With You?, znajdziecie parę innych utworów, z których ten cwany producent mógłby wyciąć single roku (a mógłby, akurat on, spokojnie). [Piąty Bitels]
01
The Diogenes Club
I Could Try to Explain
[posłuchaj]
Gej-pop. Gej-pop? Gej-pop! I could try to explain. HE HE HE. Chodzi o to, że niby pościel, ale jednak bieg. Że niby delikatne dotknięcia, ale batem. Że niby ładna, ale potrafi przywalić. Wokal, jako żywo wyszargany z gardła Artura Rojka - można lubić, można nie lubić. Ale NIE MOŻNA* nie lubić, heh, bitu. Prosty wysmakowany sprint w pościeli (bez skojarzeń, gimnazjaliści!), pięć i pół minuty klasy i dowodu, że rockism to na szubienicę, a wszyscy słuchajmy popu. Dobra tam, całe to pieprzenie nieważne. Pokazywałem ten utwór black metalowcom, fanom popu, rocka, rege, rapu, olewającym muzykę. W zasadzie nie zahaczyłem jedynie o głuchych. I wszystkim, poza głuchymi, się podobało. Bardzo. Ostatnim tak jednoczącym publikę kawałkiem, jaki pamiętam, jest Hey Ya! - a że to najpierwszy spośród wybitnych singli ubiegłej dekady, to... No cóż, jeszcze - jakby nie było - 8 lat, ale... [Yeti]
A myślałam, że tylko ja zwariowałam z tym Rousselem. Co za ulga.
OdpowiedzUsuń