poniedziałek, 21 lutego 2011

10 najlepszych płyt 2010: Polska


Jestem zwolennikiem podziałów, najwidoczniej, bo nieustannie optuję za dwoma osobnymi listami - dla Polski i świata. Czasem słyszę, że "to takie niepatriotyczne", że "co my, GORSI?!", że jak mogę etcetera. Otóż nie, malkontenci, zupełnie nie - najzwyczajniej w świecie wierzę, że w Polsce jest sporo dobrej muzyki i należy o tym mówić, układać rankingi. Zespoły z Polandu przyjeżdżają częściej do Waszych miast, miasteczek i wiosek - liczę więc, że dzięki takim rankingom, jak te, przynajmniej parę osób dowie się o jakimś projekcie i sprawdzi go na żywo. Ten swoisty mecenat nad polską muzyką - na swe żałosne możliwości - podejmujemy właściwie od początku naszego serwisu i - póki ja tu mam coś do powiedzenia - będziemy podejmować. A teraz, po wyjaśnieniu tych śliskich kwestii, przedstawiamy Wam najlepsze albumy w Polsce roku 2010.  [Yeti]


Honorable mention:

Pezet / Małolat
Dziś w moim mieście
nominował: Yeti




Głosowanie było kilkanaście dni temu, ale ja nie o tym. Ostatnia pozycja na mojej liście indywidualnej przypadła akurat "świetnemu raperowi i bratu", toteż dziś mogę dokonać rehabilitacji. Bo choć dalej to nie jest top10 roku (he he - top10 redakcji = moje prywatne, choć w innej nieco hierarchii), to okolice miejsca jedenastego jak najbardziej. Nie ma znaczenia, z kim Małolat prowadził beefy na Facebooku - ważne, że udowodnił, iż rapować potrafi. Może nie gra na równi z pierwszą ligą, brat bowiem na każdym kroku pokazuje, że jest bratem starszym i opiekunem w całym tym biznesie, jednak potrafi zarzucić dobrą linijką tudzież da radę w refrenie (Koka!). Nie ma znaczenia, że całe show - zarówno pod względem lirycznym, jak i flow, kradnie tu Małpa na swoim gościnnym występie. Hajlajty tej płyty to dobre bity + Pezet w niezłej formie + zazwyczaj świetni goście + Małolat na poziomie nieodstawania. Ciężko się zakochać od pierwszego słuchnięcia, ale polecam się nie zniechęcać.



Sorry Boys
Hard Working Classes
nominował: SimonS




Moja lista indywidualna pokrywa się w 90% z topem redakcyjnym. Zabrakło jedynie L.Stadt, ale jako, że dopiero co recenzowałem ich płytę i wydaje mi się, że wyczerpałem wtedy cały temat, to postanowiłem wyróżnić inny zespół. Sorry Boys już nie są nieznaną formacją, bo pojawili się tu i ówdzie, więc zapewne większość z was już się z nimi zapoznało. Nie bez powodu zrobiło się o nich głośno, bo chłopaki grać umieją, a wisienką na torcie jest Izabela Komoszyńska, która jest wokalistką. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to jakoś szowinistycznie, czy coś. A jeśli tak, to nie było to zamierzone. Po prostu cieszę się, że w zespole o trochę ostrzejszym brzmieniu śpiewa kobieta, która swoim łagodnym głosem, jak to mówią, łagodzi obyczaje. Tyle.



Ms. No One
The Leaving Room
nominował: Piąty Bitels





Top 10:

10
Jotas / Kes-a / Dj Pstyk
Brutalny faul z tyłu na nogi (EP)




Nie czarujmy się - gdyby nie Na siatkówce, w ogóle bym tej epki nie pozyskał, tj. nie wiedziałbym, że w ogóle istnieje. Kiedy jednak już chwyciłem uchem cały materiał, szepnąłem parę razy: łał. No bo: utwory tu zgromadzone to raczej szkice niż piosenki domknięte; radosny rap o nieprzewiewnej koszulce Patricka Kluiverta przeplata się z diagnozą "niektórych panien". Wszystko skrojone pod dość żywe bity, a Jotas wcale nie oszczędza na panczlajnach (na koncertach gimnazjum, pod sceną plaga / zbieranina wszystkiego jak Jugosławia choćby); jakby tego było mało, mamy tu nawiązania do klasyki polskiego rapu (do Smarkiego czy Dinali w szczególności) i są to nawiązania w stylu, w jakim sam chciałbym umieć nawiązywać (mistrzowskie moje oczy są brązowe, bo jem dużo kotletów jako przykład, myślę, idealny). Patronat 3xR: radość, rap, ranking Uchem w Nutę. [Yeti]



09
Kixnare
Digital Garden




Kim dla kawałków produkowanych przez Kiksa, jest Kix, świadczy to, co z nimi (kawałkami) dzieje się, kiedy go nie ma, a dzieje się źle (proponuję wpisać na YouTube: „smarki smark blends by 2sty” – zmiana in minus wręcz niepokojąca).

W jednym rzędzie rządzi z Noonem, bo wymieniani są w większości przypadków wspólnie, pod sympatyczną etykietką: „najlepsi producenci w kraju”.  Jednak w umownym pojedynku na albumy solowe – bo i Kixnare, i Noon je w ubiegłym roku wydali – Łukasz Maszczyński grzecznie pokazał Mikołajowi Bugajakowi, że ma na siebie dużo lepszy pomysł. Dziwne dźwięki i niepojęte czyny nijak widzą mi się jako efekt, wspominanych przez Bugajaka gdzieniegdzie, setek odsłuchań i doboru „najlepszych z najlepszych”. Digital Garden? Prędzej. Nie są to już szkice, a pełnoprawne – i bardzo równe! – utwory, ale nikt przecież nie wątpił, że będzie inaczej. [Piąty Bitels]



08
Tusz na Rękach & Voskovy
Get Fejm Or Die Tryin'
recenzja [Yeti]



Yeti jechał tramwajem, gdy po raz pierwszy słuchał Get Fejm Or Die Tryin'. Spodobała mu się ta płyta, polecił mi, ja przesłuchałem w autobusie i się zgadzam. On jechał tramwajem nr 75, ja pewnie linią B, bo autobusami nr 75 to jeździłem do liceum, ale niestety to już dawne czasy. A chuj mnie obchodzi jakim ty autobusem jechałeś? Tusz nie pisz sam sobie takich recenzji,bo to żałosne się robi. Niestety Tusz nie pisuje dla Uchem w Nutę, a szkoda, bo pewnie trafnymi spostrzeżeniami na otaczający nas świat urozmaicił by naszą stronę. Jeżeli mi nie wierzysz, to sprawdź jego debiutancką płytę. [SimonS]



07
Cieślak i Księżniczki
Cieślak i Księżniczki
recenzja [Yeti]



W recenzjach króla Macieja pierwszego i jego Księżniczek, najlepiej rekomendujące są właściwie dwa słowa, z czego jedno to „Jeff”, a drugie – „Buckley” i wcale nie dlatego, że ta płyta brzmi jak Buckley, bo nie brzmi. Branie się za „acoustic rock” w dwa tysiące dziesiątym jest szalenie ryzykowne – i w kolosalnej większości przypadków kończy się smędzeniem – ale kiedy osoba, która wie o czym pisze, pisze o płycie akustycznej wspominając o Buckleyu młodszym – coś jest na rzeczy. Nazwisko to, a także inne, dużo nawet „bliższe mojemu sercu”, Elliott Smith, czytałem w tekstach poświęconych Cieślakowi i Księżniczkom i nie tyle się nie zawiodłem, co szczerze byłem poruszony (moja trzecia polska płyta ubiegłego roku).

Jesień, wrzesień, wie się. Zauważyłem, że nie jestem specjalnie oryginalny w tym skojarzeniu, jak i w innych skojarzeniach płyta – warunki atmosferyczne, które zawsze były niezgrabnymi uproszczeniami. Co jednak zrobić, kiedy „o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny” – skoro dzwoni, to ja odbiorę, bo to na pewno do mnie. [Piąty Bitels]



06
Microexpressions
Deep Snow (EP)
recenzja [Yeti]



To nie był dobry rok dla gitar. Słuchaliśmy rapu, popu i jazzu, jak młodzież kilka dekad temu. Mody odchodzą i wracają i właśnie teraz nastał moment, gdy rock może ochłonąć na ławce rezerwowych. Przejedliśmy się nim, wszystko smakuje dla nas tak samo. Starzy wyjadacze próbują kombinować, jak wyjść z tej pasowej sytuacji. Jednym się udaje, innym mówimy: lepiej było oddać ten mecz walkowerem. Najgorzej mają debiutanci. Osłuchani w swoich idolach, zazwyczaj na pierwszych nagraniach próbują ich naśladować. Niestety zazwyczaj na nich nikt nie czeka. Wyjątkiem jest Microexpressions. Zespół, który używa tych samych instrumentów co wszyscy, a brzmi nadzwyczajnie świeżo. Okładka tego wydawnictwa idealnie odzwierciedla muzykę na nim się znajdującą. Słuchając jej, czuć tę przestrzeń powietrzną, rześki wiatr i promienie słońca przebijające się przez chmury. Jeżeli istnieje niebo i słuchają tam rocka, to Deep Snow jest ich ulubioną płytą. [SimonS]



05
Muchy
Notoryczni debiutanci
recenzja [SimonS]



Już możemy sobie mówić na ty - no właśnie, bo dorośliśmy, rzekomo (ja nie) i Terroromans do nas już nie trafia (a ja wracam często). Muchy zmieniły skład, nagrały drugą płytę i... zrobiły to samo, co trzy lata wcześniej, to jest: dostarczyły nam dobrych piosenek. Każdy z nas ma płyty, które aspirują do bycia czymś więcej niż tylko umilaniem "paru chwil" - i to jest banał. Tymczasem Notoryczni debiutanci oscylują gdzieś w pół drogi, to jest: jednocześnie zanim dowiem się, że jest mnie nieco mniej i delikatnie lewitujesz słysząc 93 to wersy najlepiej oddające transformację Much od wydania debiutu. Bo przecież nie jest to płyta epokowa, jaką dla niektórych (w tym dla mnie) był Terroromans, ale, kurde, wciąż chcesz tego słuchać. Ostatni album poznaniaków z Maciejewskim w składzie przyniósł więc jedenaście umilaczy chwil z paroma linijkami, które sobie gdzieś tam zapiszę na tyłach głowy. I bardzo dobrze, tego właśnie od Notorocznych oczekiwałem. [Yeti]



04
Brodka
Granda
recenzja [Piąty Bitels]



Nie polubię Cię, jak powiedzieć prościej? Zbliżysz się o krok, porachuję kości. - zacytowany przeze mnie fragment tytułowej piosenki w pełni odzwierciedla moje zdanie na temat dwóch pierwszych płyt Moniki Brodki. Bo niby mogę się zgodzić z opinią na temat Miałeś Być, która pojawiła się w naszym podsumowaniu dekady, ale i tak w żaden sposób nie zachęciła mnie ona do spojrzenia na tę wokalistkę przychylnym okiem. Chociaż i tak najciekawszym fragmentem tego dekadowego tekstu jest ten oto moment: Ale generalnie nie jest źle - szkoda, że tak zapowiadająca się dziewczyna odstawiała potem niezłą żenadę. No właśnie, ale kto w lutym by się spodziewał, że we wrześniu spotka nas taka niespodzianka? Brodka w 2010 roku narodziła się na nowo i życzę jej, żeby z tej drogi już nie schodziła, bo znalazła dla siebie idealne miejsce w muzycznym świecie. [SimonS]



03
Newest Zealand
Newest Zealand
recenzja [Yeti]



Miszmasz wszystkich niemal artystów z naszego podwórka i kapitalna produkcja, ale jednak przede wszystkim kompozycje. Naprawdę nie spodziewałem się, że cokolwiek w 2010 roku tak mnie wzruszy, tak poruszy lub po prostu zachwyci, tak zostanie w głowie i będzie wywoływało taką więź z krążkiem, jak self-titled Newest Zealand. A przecież mówią na mieście, że przesadzone, że na siłę urozmaicane, że jakieś tam. Nie wiem, nie słucham, nie chodzę na miasto - po co mam po ryjach bić? As Sure As Sunrise, Dreamt of You, He Said He's Sad, Yours Sincerely, Two Ways, Rensen Brink i ja wiem. Ja wiem swoje, do cholery. [Yeti]



02
Furia Futrzaków
Furia Futrzaków
recenzja [Yeti]



Rzecz w tym, że [niektórzy sądzą, iż] powinienem się leczyć, bo gdy słyszę dobrą płytę pop z kompozycjami w moim guście, miłą wokalistką i ładnymi, polskimi tekstami, to się zachowuję jak pomyleniec, chcę klękać, skakać i skupować brylanty (przeczytajcie recenzję!). Klękam, skaczę, skupuję więc - i bardzo mnie boli, że to, tak starannie przeze mnie rezerwowane, pierwsze miejsce nie przypada w udziale mym pupilom (i nie to, żeby Jazzpospolita nie zasłużyła, bo zasłużyła). O Furii mógłbym bowiem długo i tylko dobrze - a to zachwycać się lirykami, a to melodiami, a to produkcją, a to wokalem. Tymczasem sprawa jest cholernie prosta, w zasadzie: trio pracujące nad tą płytą to GENIUSZE. Nie, nie żartuję, nie zwariowałem, gorączki nie mam też: potrzeba pierwiastka geniuszu, by nagrać Cukier w kostkach; potrzeba pierwiastka geniuszu, by nagrać Nastroje i potrzeba bardzo dużo TALENTU, aby zapchać przestrzenie między tymi dziełkami muzycznymi utworami równie świetnymi. I tak, na pewno znasz spotkałeś gdzieś inne takie jak ja - rzecz w tym właśnie, że nie. I wiesz, nie ostatni raz, unoszę się - mam nadzieję i CZEKAM. [Yeti]



01
Jazzpospolita
Almost Splendid
recenzja [Yeti]



Pod indeksem siódmym do czynienia mieliśmy z monarchią, tutaj z kolei jest już demokratycznie, bo jazzydenci Jazzpospolitej nagrywają polished jazz i wyjazzgotali sobie pierwsze miejsce w tym podsumie, w sumie. Problem odbioru Almost Splendid był już „na łamach Uchem w Nutę” podejmowany, to jest: jakie my w ogóle mamy pojęcie o jazzie, żeby się o nim wypowiadać i co z nas za leszcze w ogóle. Nasłuchali się ledwie kanonu, bo Adderleya, Davisa, Coltrane'a, Monka, Mingusa – i zabierają głos w sprawie, barachło, jakby kogoś obchodziła ich ignorancka paplanina.

Może i tak. Kryterium najważniejsze dla mnie podczas odbioru muzyki może trąci prymitywnością, ale jest nim – o czym kiedyś wspominałem – przyjemność płynąca z odsłuchu. I – mimo moich braków w wiedzy z zakresu teorii muzyki, historii jazzu, znajomości dyskografii mniej może znanych wirtuozów – to Almost Splendid wywołało, wśród polskich płyt roku ubiegłego, największą. Miejscami zresztą mało tu jazzu w jazzie, bo płyta wydaje się być inspirowana nim niebezpośrednio, a przez... Tortoise. Jeśli więc lubicie Tortoise, a wszyscy lubią, bo to jeden z najpotężniejszych składów pod sztandarem „post-rock”, to odnajdziecie się w Almoście Splendidzie. Jeśli zaś nie lubicie Tortoise, to być może nie zrozumiecie, dlaczego Jazzpospolita „wygrała ten ranking” – ale i tak wam się spodoba. [Piąty Bitels]

1 komentarz:

  1. Podział na polską i zagraniczną muzykę nie jest może idealny, ale z tego, co wpadło mi do głowy jest najlepszy. Ma też tę zaletę, że większość osób z przyczyn naturalnych jest otaczana muzyką swojego kraju (radio, koncerty, plakaty koncertowe, promocja na Facebooku itd.). Gdyby połączyć wszystko w jedno zestawienie silniejsze zagłębienie w muzykę jednego kraju mogłoby spowodować, że w top 20 płyt na świecie 15 to polskie wydawnictwa. Nie wiem czy dobrze to opisałem.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.