Jedenaście lat temu wszystko wyglądało inaczej. Wtedy płyty, którymi jarasz się do dziś, wychodziły co tydzień; dziś - na album z wczoraj spoglądam z ukosa, bo materiały muzyczne straciły swą ponadczasowość. Jedenaście lat temu wciąż czekaliśmy aż "nasi" kopacze przełamią serię kilkunastu lat bez Polaków na Mundialu; dziś - czekamy, aż przestaną się na nie kwalifikować i dadzą nam wreszcie spokój. W roku 2000 Internet dopiero raczkował w świadomości obywateli nad Wisłą; dziś jego brak w gospodarstwie domowym stał się, obok głodu i grzyba na ścianach, synonimem patologii. Wówczas dwie wieże World Trade Center dumnie prężyły się nad Nowym Jorkiem, dziś są pretekstem do którejś (ktoś liczy?) wojny o pokój. Inne fakty roku 2000? TVP2 właśnie zaczynała nadawać pierwsze odcinki M jak Miłość, a swoje kadencje rozpoczynali Aleksander Kwaśniewski i Leszek Balcerowicz.
Dziś żaden z powyższych faktów nie ma znaczenia; są zbyt oczywiste lub dawno przestały być aktualne. Świat się zmienił, my się zmieniliśmy i zmieniła się muzyka. Tak, Kid A ma już jedenaście lat, a od tamtej pory panowie z Oxfordu zdążyli wydać też Amnesiaca, Hail to the Thief i In Rainbows, za każdym razem zaskakując czy to zawartością muzyczną dzieła, czy też sposobem jego dystrybucji. Po roku 2007 zespół w zasadzie zamilkł i przestał cokolwiek publikować - poza pojedynczymi piosenkami w stylu These Are My Twisted Words - i skupił się na działalności koncertowej, goszcząc m.in. w stolicy Wielkopolski w roku 2009.
Cztery lata ciszy zrobiło swoje i z zespołem stało się to, co stać się musiało - został niemal zapomniany; mało kto bowiem dyskutował o gitarze Greenwooda czy wokalu Yorke'a w ostatnich latach, o ile mówimy o dyskusjach poważnych. Nawet podsumowania dekady w magazynach i na łamach stron internetowych zazwyczaj ograniczały się do wielkiego konsensu w stylu "Radiohead wielkim zespołem jest", umieszczając wspomniane wyżej płyty na dość wysokich lokatach wszelkich rankingów - a przedmiotem dyskusji / sporów / polemik stawały się pozycje niższe, acz bardziej zaskakujące - czyli także - emocjonujące. Kogo więc w 2011 roku obchodzi Radiohead? Poza - liczną przecież, acz my nie o tym - grupą fanów, nikogo. Grupa wydaje się być niezdolna do kolejnej rewolucji na muzycznym rynku i dyktowania trendów. Thom Yorke i spółka chyba zresztą zdają sobie z tego sprawę, o czym świadczy brzmienie ich najnowszego albumu.
Nie bawmy się w rozkład na czynniki pierwsze The King of Limbs, bo... nie bardzo jest czego. Przede wszystkim album jest nudny i wtórny do tego, co grupa robiła wcześniej. Brak tu ciekawych rozwiązań kompozycyjnych, a i warstwa brzmieniowa nie powala na kolana. Wciąż słyszymy surową perkusję, wciąż wiele tu pogłosów, rozmytych partii i całego tego pitolenia. Elektroniczny bit Morning Mr Magpie brzmi jak przyspieszona wersja Reckonera; nawet jeden z mocniejszych fragmentów płyty - Little By Little - zawdzięcza swój względny sukces podobieństwu do niektórych momentów In Rainbows, czyli krążka - przypominam - sprzed "zaledwie" czterech lat.
No właśnie - problemem tej płyty jest to, że nawet jeśli jest tu coś dobrego, to i tak słyszeliśmy to znacznie, znacznie wcześniej czy to na poprzednim wydawnictwie grupy, czy na The Eraserze. Recenzenckie kruczki bezpiecznych tez, które już teraz cisną się na klawiatury dziennikarzom całego świata w stylu "to album stonowany, spójny, równy" to coś, na co nie należy się nabierać. Jest to bowiem krążek spójny i równy, ale w swojej przeciętności i nudzie, jaka z niego bije.
Można już iść spać, można dopisać Yorke'a i spółkę do sporej listy zepsołów, które nie starzeją się źle. Drugiej Kid A jednak z tego już nie będzie. A jeśli w ogóle pojawi się album numer dziewięć, to już raczej nie będzie trzeba go słuchać.
http://www.youtube.com/watch?v=vnjOUKXqm9Q&feature=player_embedded
OdpowiedzUsuńProponuję (oczywiście kulturalnie i bez żadnych wulgarnych ataków) autorowi tego tekstu przesłuchać ten album więcej niż dwa razy ;) Na przyszłośc życzę też wrażliwszego ucha i obycia we współczesnej muzyce. Dewaluowanie wartości tej 'płyty' (bo płyty nie ma póki co) martwi mnie... ale tydzień, dwa i co niektózy zeminią swoje zdanie. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńtwoja recenzja jest nieobiektywna!
OdpowiedzUsuńSzczerze, nie wydaję mi się, aby radiohead mogli wydać płytę tak słabą jak to powyżej opisałeś. W zasadzie płyta jeszcze nie wyszła, pewnie przesłuchałeś ją raz, ściągnięta z neta, i stwierdziłeś że jest 2011-kto dzisiaj słucha radiohead ? i bez jakiejkolwiek refleksji napisałeś ten komplenie beztreściowy tekścik. Boże, czy na takim OK Computer , na Kid A pojawiło się coś nowego ? rewolucyjnego ? no jaasne, że nie, bo rzekoma "odkrywczość" nigdy o genuszu rh nie świadczyła, ale chyba nie musze Ci tego tlumaczyć. Po prostu powiedz szczerze, że "odbębniłeś" taki tekst dla poprawności politycznej w 2011.
OdpowiedzUsuńCo-za-absurd. Zwracam uwagę, że płyta jest oceniania przez standardy radioheadowe, znaczy: to nie jest tak, że nie mogę jej słuchać. Jest to album przeciętny, można się z nim zapoznać, ale nie ma tu nic z magii, wielkości. Wszystko brzmi jak hybryda In Rainbows z The Eraserem - którym już do wielkości brakowało sporo. A, cholera, mamy rok 2011 i wydawanie albumu z elektronicznymi wersjami piosenek granych na akustyku osiem lat temu (!) jawi mi się jako zabieg kuriozalny, a nawet - powiem więcej - mord na czymś tak wspaniałym jak dyskografia Radiohead.
OdpowiedzUsuńJeśli kogoś to obchodzi - dla mnie to jest płyta na 5.7, przy czym, kurde, to jest Radiohead, ludzie. Ja nie chcę od nich płyt piątkowych, szóstkowych, siódemkowych - niech nagrywają, niech wypuszczają, ale dzieła. Albo przynajmniej niech zmienią nazwę.
Z poprawnością polityczną nie ma to nic wspólnego, zapewniam - zresztą, zobaczymy, bo ja obstawiam, że tu się właśnie pojawi sporo komentarzy fanów oburzonych tym, że w ogóle może mi się nie podobać.
Teksty o osłuchaniu w muzyce i wrażliwym uchu - w kontekście obrony płyty, która brzmi jak płyty jej autorów sprzed pięciu lat - pozostawię bez komentarza.
nagraj lepszą płytę,a potem krytykuj
OdpowiedzUsuńCzyli idąc Twoim tokiem myślenia nie możemy skrytykować żadnej płyty, bo nie umiemy grać na żadnym instrumencie. Tak samo publicyści polityczni nie mogą krytykować rządu, bo pewnie lepiej by nie rządzili, a dziennikarze sportowi krytykować polskiej reprezentacji, bo lepiej by nie zagrali.
OdpowiedzUsuńweźcie się lepiej za podsum !
OdpowiedzUsuńja słucham radiohead i uważam, że 'kol' to nie jest płyta, która przyspieszałaby bicie serca.
OdpowiedzUsuńpod względem produkcji to jedna z lepszych plyt Radiohead i to jest najmocniejsza strona. Nie można jednak wystawiać recenzji po jednym przesłuchaniu - a tak pewnie uczynił autor. Jeśli zas chodzi o piosenki, to rzeczywiście mamy tu silne nawiązania do poprzednich rzeczy: klimat z The Eraser, partie gitarowe z In Rainbows. Sama muzyka i piosenki nie są tu jednak główną wartością tej płyty, lecz produkcja, która nawiązuje do eksperymentów z czasów Kid A - Amnesiac. Przyjmując w ocenie tej płyty poziom innych płyt zespołu, ta rzeczywiście wypada słabo. Zestawiając jednak to wydawnictwo z współczesną muzyką rockową, oczywiście mamy płytę na najwyższym poziomie.
OdpowiedzUsuńtak na marginesie: drugorzędne rzeczy z okc są lesze niż king of limbs.
OdpowiedzUsuńPiękna płyta. Rośnie we mnie. Yeti to idiota. :)
OdpowiedzUsuńAle Radiohead nie musi się już z nikim ścigać, swoje wielkie płyty już nagrywali. Nie mamy co się łudzić nie będzie już drugiego Kid A czy Ok. Computer. Wydają płytę dla własnej przyjemność. Fakt, to nie jest wielka płyta nie jest też bardzo dobra, ale daję rade z każdym przesłuchaniem coraz bardziej zaczyna się podobać. Cieszę się że wreszcie coś wydali. Nie ma po co się napinać a to widać w dwie strony, jedni krytykują inni szukają w niej geniuszu na siłe. Nie ma po co.
OdpowiedzUsuńhttp://alhorner.tumblr.com/post/3374742481/how-radioheads-the-king-of-limbs-is-killing-off
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i radzę zmienić zajęcie. może na uprawę buraków?
Dodam tylko, że komentarz na fejsbuku, w którym chwalicie się byciem "pierwszymi w Polsce", jest failem roku. Ja rozumiem, że chcecie troszkę rozreklamować swoją pisaninę i rozumiem nawet to, że uciekacie się do tak żałosnych zagrywek, ale żeby z uśmiechem na ustach szczycić się własną amatorszczyzną?
OdpowiedzUsuńRecenzja jest za łagodna.Ta płyta to kompromitacja.Słuchajcie jej sobie nawet po 1000 razy,żeby wam weszła i spuszczajcie się nad genialnością ;) Żałosne,jest tylko fantastycznej muzyki,że na najnowsze dzieło Radiohead szkoda czasu.Moja ocena 2/10 za jeden dobry utwór (autoplagiat,ale dobra ;)]
OdpowiedzUsuńPłyta to nie drzewo, nie musi rosnąć. Jak coś jest świetne, to słychać to od razu.
OdpowiedzUsuńW tym przypadku nie zachodzi taka ewentualność.
Płyta jest logiczną kontynuacją In Rainbows
i poprzednich odcedzoną z genialności, a także nowatorstwa tudzież odwagi. Chyba jednak wolałbym, gdyby zaczeli grać zwykłego rocka gitarowego w stylu z początków kariery.
Proponuję niektórym, żeby się ogarnęli, bo nawet fanklub Muse swego czasu był bardziej merytoryczny i kulturalny.
OdpowiedzUsuńNajśmieszniejsze jest to, że w zasadzie nikt nie podjął dyskusji; wszyscy jedynie piszą o burakach (wtf?!) albo o rzekomej amatorszczyznie. W takim razie Polskie Radio wychwalające się na prawo i lewo, że u nich coś jest "pierwsze w Polsce", też jest amatorskie - gratuluję, ale ja tam jednak wolę czerpać wzorce od Trójki niż anonimowych napinaczy. Przynajmniej jeśli chodzi o strategię reklamy.
http://asset.soup.io/asset/1568/5236_187b.gif
OdpowiedzUsuńTylko, że dziennikarze Trójki wstrzymali się z recenzją i powiedzieli, że na nią za wcześnie. Muszą nową płytę Radiohead przetrawić.
OdpowiedzUsuńA redaktorzy trójki to jakieś mega wyrocznie są?
OdpowiedzUsuńCzy,żeby wiedzieć,że płyta jest dobra potrzebujecie głosu autorytetu? Jak wam się nie podobała,to jak Pan X z Trójki powie,że jest świetna,to zacznie się wam podobać? Albo na odwrót?
Płyta jest do bólu przeciętna.Gdybym nie wiedział,że to Radiohead to bym pewnie nawet nie przesłuchał do końca.Najsłabsza z ich płyt "In Rainbows" jest kilka klas lepsza.
Przykro mi,wszystko się kończy panowie i panie :)
a mnie się podoba - nie uważacie, że Thom po prostu podąża swoją ścieżką, TO mu w duszy gra i w ten sposób wyraża swoją fascynację muzyką? bo ilekroć go widzę na teledyskach, mam takie właśnie wrażenie, że on się oddaje tym dźwiękom, używa w nich itp.
OdpowiedzUsuńRadiohead to nie jest U2 - nie tworzy albumów "pod publiczkę", chwytliwych, trafiających do ogółu, z "hiciorami" itp!!!!
Nie, trójkowi redaktorzy nie są wyrocznią, nie jest nią też ten portal i Yeti. Nigdy nie kieruję się recenzjami przy doborze muzyki, bo tak robią tylko ludzie bez swojego gustu.
OdpowiedzUsuńMi się płyta podoba, nie jest to Kid A czy OKC, ale na to się nie nastawiałem. Neguję tylko fakt, że da się napisać rzetelną recenzję po kilku przesłuchaniach (a tak zrobił "redaktor" z Machiny i Yeti). W przypadku RH nie jest to możliwe. Z każdym odsłuchaniem odkrywa się coś nowego w tych utworach. Moim początkowi faworyci (Little By Little) zostali zastąpieni przez Bloom czy Give up The Ghost.
I wbrew recenzentom, nie widzę podobieństwa do In Rainbows, wręcz przeciwnie, dla mnie zespół zerwał z przystępnością i melodyjnością, które tam były.
Płyta dobra, nie ma jednak rewolucji.
Ale ktoś tu nie rozumie jednej rzeczy: odbiór muzyki to sprawa bardzo indywidualna i to, że jedna osoba potrzebuje kilku (kilkunastu?) odsłuchów i czasu, by płyta w owej osobie "dojrzała", nie znaczy, że każdy tego potrzebuje. OK Computer czy Kid A zachwyciły mnie od pierwszego przesłuchania, podobnie jak inne płyty Radiohead - poza Pablo Honey. Z tym, że kiedy przystępowałem do słuchania debiutu, byłem już die-fanem grupy i zwyczajnie czułem się rozczarowany, że to nie jest kolejne arcydzieło. Teraz już die-fanem nie jestem; w ogóle przerzuciłem się z bycia szalikowcem zespołów na bycie szalikowcem konkretnych płyt i piosenek. No i tej płyty nie jestem i nie będę, aczkolwiek JEST TO PŁYTA DOBRA, jednak w kontekście reszty dyskografii należało podkreślić - co uczyniłem - że jak na Radiohead, to nie ma czym się jarać, a powtarzanie pomysłów sprzed lat jest po prostu oznaką pewnego wypalenia, zresztą naturalnego. Greenwood ma już 40 lat na karku; trudno oczekiwać, by zmieniał muzykę po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńTo śmieszne, że komentujący zawsze podkreślają, że każdy ma prawo do własnego odbioru muzyki, ale odbierają to prawo recenzentom. (;
Ależ to wiadome, że Radiohead się zestarzało
OdpowiedzUsuńi prawdopodobnie grozi im uzyskaniem statusu dinozaurów muzyki popularnej. Czasem jednak warto oddzielić muzykę od kontekstu, bo inaczej dochodzimy do ściany pod nazwą: "Kid A jest najlepsza" i wtedy wszelka tzw.dyskusja merytoryczna traci sens, bo po co się rozwodzić nad oczywistościami?
Zgadzam się natomiast, że nawet po 25 odsłuchach nic nowego się w niej nie odnajdzie. Są to po prostu niezłe piosenki. Niektóre są lepiej zaaranżowane, innym brakuje trochę pomysłu. Większość czerpie z poprzednich płyt zbyt wyraźnie, żeby mówić o oryinalności. Takie czasy, że Radiohead zmieniają się na naszych oczach w weteranów tracących na znaczeniu.
To chyba dobrze, ze nowa muzyka Radiohead wzbudza tyle kontrowersji. Mnie sie calkiem podoba ale fakt szalu nie ma. In Rainbows przewyzsza ja. Poza tym ciezko zeby chlopaki nie korzystali ze swoich poprzednich doswiadczen. Stad i pewnie oskarzenie o autoplagiat itp. A tak naprawde wyznacznikiem czy ta plyta jest dobra (jak dla mnie) bedzie czestotliwosc jej sluchania w poznijeszym okresie czasu. Pozdrawiam. Dariusz
OdpowiedzUsuńWprawdzie bardzo zniechęcił mnie początek tej recenzji, jest dosyć pretensjonalny i nudny (kogo obchodzi porównanie tego co było 11 lat temu i jest teraz? w kontekście "Mo jak miłość" np myślę, że nikogo, no ale), ale potem było już tylko lepiej. "Grupa wydaje się być niezdolna do kolejnej rewolucji na muzycznym rynku i dyktowania trendów. Thom Yorke i spółka chyba zresztą zdają sobie z tego sprawę, o czym świadczy brzmienie ich najnowszego albumu." - ten fragment oddaje wszystko i jest w 100% adekwatny. Wydaje się, że Radiohead gdzieś się rozmyło, zapomniało, o co im właściwie w muzyce chodziło. Kierunek ambientowy, jaki obrali, w ogóle się tutaj nie sprawdza, a w połączeniu z głosem Yorke'a jest już po prostu koszmarnie nudny. Tylko "Bloom" pod tym względem jest w porządku. Dla mnie płytę ratuje "Lotu flower" "Little by little", ale to nadal za mało. Wszystkiego jest nadal a mało na tę żałosną ilość 8 piosenek, niczym nowym nie zaskakujących.
OdpowiedzUsuńDobra recenzja, pozdrawiam.
beznadziejna recenzja
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale jakoś trafiłem na tę stronę :) I powiem tak. Profesjonalizm recenzenta polega dokładnie nie na tym co tutaj widzimy :) Obojętnie czy opisujemy płytę Radiohead (których lubię, aczkolwiek może niekoniecznie tą płytę) czy np. dody która jest śmiesznym produktem polskiego muzykomarketingu, który mnie bawi swoim śmiechem, bo kojarzy mi się z indykiem :) W zasadzie tylko do tego używałbym tej postaci ale na szczęście nie oglądam telewizji :) A więc wracając do recenzji, to jest ona po prostu mało profesjonalna. A dlaczego? A no dlatego, bo jest tylko kontrowersyjna. Ale nic poza tym. Dobra recenzja opowiada o płycie. Nie zabarwia się ją własnymi przekonaniami (a może ktoś nie lubi kid a i co wtedy?:) A tutaj widać tylko jakieś historyczne odniesienia, a o albumie brak jakiejkolwiek sensownej informacji. Może pora zmienić hobby? Bo robienie strony internetowej z czymśtam chyba niezbyt wychodzi... Mimo wszystko życzę zmiany azymutu i rozwoju w jakimkolwiek kierunku na +. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWiele recenzji tej płyty przeczytałem, jednak to twoja, choć sentymentalizmem bijąca po oczach, trafia bezbłędnie w sedno. Gratuluję.
OdpowiedzUsuń