czwartek, 10 marca 2011

Toro y Moi: Underneath the Pine

Gdy na początku bieżącej dekady pojawił się debiut Toro y Moi, Causers of This, Internet oszalał. Wydawało się niektórym, że oto dwudziestoparoletni kompozytor doszedł do sufitu ram nurtu chillwave i nagrał płytę życia - o poziomie, do jakiego nie będzie w stanie wrócić. Głosy te powtórzyły się, gdy premiera drugiego długograja przedłużała się, by ostatecznie wyjść na światło dziennie dopiero w lutym 2011, a nie - jak było planowane wcześniej - późną jesienią roku poprzedniego.

No i pojawił się problem. Underneath the Pine jest bowiem dowodem, że Chaz Bundick nie jest liderem ruchu chillwave, a zwyczajnie genialnym kompozytorem. Już pierwsze dźwięki prowokacyjnego Intro Chi Chi nas o tym przekonują, by trzymać przez całe około czterdzieści minut trwania następcy Causers.


Toro stawia na kompozycje


Bo chodzi o to, że w muzyce liczy się kompozycja, styl i smak. Liczą się dźwięki - i Underneath the Pine to najlepszy tego dowód. How I Know, największy highlight płyty, w niczym nie ustępuje Blessy, czyli ideałowi kompozycji w ogóle. Gnający bit połączony z dość charakterystycznymi grami wokalnymi rozwijanymi przez ponad cztery minuty idą jednak - bardziej niż było to na poprzedniku - w stronę singla. Efekt? Ripitowanie i nucenie How I Know nieustannie i pewne miejsce utworu wśród pierwszej edycji Single Playera 2011, która już niedługo.

Ale przecież w przypadku Causers nie chodziło jedynie o Blessę, tak i tu nie chodzi "jedynie" o How I Know. Before I'm Done, zaczynająca się od kojarzonej powszechnie z Blur partii gitary przechodzi w rejony hymnowe, szczególnie po refrenie, gdy kolejne warstwy dźwiękowe przeplatają się przemiennie. Mamy też piękne klawisze (Got Blinded), nawiązania do dokonań z debiutu (Divina) czy wreszcie przebojowe single Still Sound i New Beat, a wśród polskiej blogosfery szczególnym uznaniem cieszy się także Go With You.



Toro stawia na produkcję


Chodzi też jednak o produkcję. Underneath the Pine to płyta dopieszczona pod każdym względem. Brzmieniowo często nawiązuje do lat siedemdziesiątych, jak głosi powszechne przekonanie. Jednak pełno tu również innych smaczków, jak choćby zabawa kanałami w Good Hold (polecam sprawdzić na słuchawkach), co bardziej wrażliwych może doprowadzić do zawrotów głowy; nic tu nie trzeszczy, wszystko współgra, wycofując się i pojawiając w odpowiednich momentach. Wokal Chaza (ktoś nazwał chłopięcym) został wpasowany idealnie, stanowiąc kolejny wielki plus krążka. Tu nie ma się do czego przyczepić - można lubić lub nie lubić, ale brzmienie Underneath the Pine zostało dopracowane do perfekcji, co zresztą nie dziwi, do czego nas Toro przyzwyczaił.



Causers of This VS Underneath the Pine


Z niezrozumiałych względów (a może właśnie zrozumiałych? Może właśnie tak bardzo brakuje nam dyskusji o dobrej muzyce, że skupiamy się na takich pierdołach?) rozpoczęła się wielka debata zwolenników "starego Chaza" i "Chaza nowego", zupełnie jakby Bundick kazał nam wybierać. Jeśli lubisz Causers of This, możesz także lubić Underneath the Pine i wcale nie jest to żadna zbrodnia. Oba albumy nie wykluczają się, nie są zintegrowanymi dissami przeciw sobie. Zawierają zwyczajnie różne stylistyki muzyczne, acz z wyraźnym duchem tego samego mistrza, tego samego pędzla muzycznego - to jest Chaza właśnie. Argumenty typu "Underneath nie lubią ci, co przehajpowali Causers" lub "Causers nie lubią ci, którzy wciąż potrzebują gitar, by doznawać" sypią się tu i ówdzie.

Nie dajmy się zwariować. Causers to dzieło genialne i Underneath jest dziełem genialnym. Nie marnujmy czasu na dyskusję, słuchajmy i cieszmy się, że są ludzie tacy jak Chaz, którzy nie stawiają na stylistykę. Stawiają na muzykę, po prostu - jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.