OCENA: 10 |
Nerwowo przebieraliśmy nogami i czekaliśmy jak na wakacje. I oto jest, oto gra Polish Rock, czyli najbardziej wyczekiwana płyta na polskim rynku od - przynajmniej - Terroromansu, jednak Terroromans zjadająca już w przedbiegach. I to nie tak, że nie lubimy Much, bo lubimy, a debiut to nawet bardzo, o czym mogliście czytać ponad rok temu w naszym - przyznaję - niepełnym podsumowaniu dekady (jak bardzo jest ono niepełne świadczy choćby nieobecność skądinąd znanej czytelnikom tej recenzji Oli i jej strachu przed snem, a to nie wyjątek).
Czekaliśmy, czekaliśmy - zarówno od premiery dwusingla Pan Samochodzik z - nikt chyba nie obrazi się na cytat z Pawła - "najlepszym b-sidem muzyki", jak i od wywiadu, jaki ukazał się u nas (!), w którym Jacek Szabrański zapowiadał, że będzie się działo. Potem działo się wiele: a to powódź, a to zmiana koncepcji, poszukiwanie wytwórni. My jednak cały czas trzymaliśmy rękę na pulsie i czekaliśmy na debiut tej supergrupy jak Żydzi na mesjasza. Otóż: doczekaliśmy się.
Przechodząc do esencji, tj. do muzyki na Polish Rocku dochodzimy do wniosku, że jest to cały polish rock w pigułce. Nie ustrzegliśmy się mrugnięć okiem do rodzimych osiągnięć rockerki, ze szczególnym uwzględnieniem tego z lat sześćdziesiątych i osiemdziesiątych. I - choć nie jestem znawcą - cholernie mi się to podoba. Jeśli rzucać na chwilę The Car Is On Fire, jeśli poświęcać czas na co innego niż grę w Afro Kolektywie, no to na co, jak nie na polskie piosenki, stanowiące, właściwie, antologię polskiej muzyki rozrywkowej wraz ze swoją wrażliwością i poetyką tekstów? Ja, choć nie jestem ekspertem, słyszę tu sporo wspólnego z Czerwonymi Gitarami czy Skaldami, a mrugnięcie okiem do fanów Perfectu (podobieństwo Autobiografii do ślicznego Autokrady to nie tylko kwestia pierwszego człona tytułu) wyszło zespołowi, heh, perfekcyjnie.
Ale i nazywanie antologią tego (za krótkiego!) materiału, nie wyczerpuje skali jego fenomenu. Ostatecznie bowiem nie chodzi nam przecież o jakieś onomatopeje wysyłające uszy w stronę Krajewskiego, Zielińskiego, Hołdysa czy kogokolwiek. Polish rock bowiem to także Szabrański, niezależnie od tego jak bardzo angielskobrzmiący stara się być TCIOF. I to właśnie lider Nerwowych Wakacji jest tu elementem, wokół którego cała ta polish rockowa wrażliwość się kształtuje, która go "otacza, osacza, wypełnia mu tchawicę", że sparafrazuję i (zapewne) sprofanuję fragment.
Pochylmy się nad tym głębiej. Magiczny napis "Muzyka i słowa: Jacek Szabrański" nie oddaje skali fenomenu. Polish Rock to bowiem 11 genialnych piosenek - czasem bardziej, czasem mniej skomplikowanych, ale wpadających w ucho. Wyobraźcie to sobie: jesteście młodzi, wstajecie rano, zanim wyjrzycie przez okno, by dojrzeć świt, już układacie Więc myślisz. Po śniadaniu zamykacie afirmację świata w Big Mind, o którym pisaliśmy już sporo i nie ma sensu się powtarzać. Wychodzicie do pracy, więc - a jakże! - wpada Wam do głowy pomysł na Gigi chce pójść tam gdzie ja, świetny rockowy numer o tym, co czujesz Ty i ja, czyli podświadomym pragnieniu odnalezienia lepszej wersji tego, co dookoła. To już spora lista osiągnięć, prawda? A tak jest przez całą płytę, od numeru pierwszego po jedenasty.
Odpocznijmy od podniet muzycznych i przejdźmy do tych czysto literackich. Otóż: nie lubię poezji, a wśród ulubionych jej twórców wymieniam najczęściej Afrodżaksa. Ale - no właśnie, ale - Szabrański sprawił, że polubiłem. Największą zaletą szabrańskiej poetyki jest zdolność wychwytywania - pozornie - szczegółów i komentowania ich niemal w sposób metafizyczny ("hej, hej!" - krzyknął z rowerka malec a świat walnął mnie znów pięścią w nos), zamykania wielkich przeżyć w prostych i ładnych słowach (może kiedyś za tobą rozpuszczę psy może - mój Boże - sam zacznę wyć) czy cudownych zestawień, nadających sens promykom słońca, powiewowi wiatru czy sukienkom, co do których chyba mamy z liderem Nerwowych podobne zamiłowanie (nie bez przyczyny przemierzę bezkres i spytam o jeszcze: kosmos jest pyłkiem na twojej sukience czy wdzięki twojej sukienki potargał wiatr to jedne z mych ukochanych nie tylko na tej płycie, ale w ogóle, ever). Jedność twórcy materii muzycznej z liryczną sprawia natomiast, że jedno jest podporządkowane drugiemu, nic się nie gryzie, a nawet przeciwnie - wzajemnie się przenika w sposób taki, że słowa wzmacniają brzmienie dźwięków, a dźwięki wzmacniają siłę słów. Wszystko zaś zaklęte w - wyjątkowej jak na polski rynek muzyczny - wzajemnej rytmice.
Ale to przecież wciąż nie koniec zalet. Superman jest dead to pieśń lubiana przez niektórych od Offsesji zespołu w roku 2007 (!), a Grek to wspaniałe wykorzystanie gitary akustycznej. Niezwykłe piękno osiąga także ballada Wpół drogi, która brzmi tak, jak chciało zapewne swego czasu brzmieć Myslovitz, ale - przy całym szacunku dla Rojka i spółki - chyba nie starczyło talentu. Wszystkie bowiem próby penetracji tej części muzyki, takie jak choćby popularne Chciałbym umrzeć z miłości nie mogą nawet stawać do rywalizacji z tą - najprostszą na Polish Rocku, jeśli chodzi o formę - piosenką. Nie jest to jednak wszystko, na co stać Nerwowych w kwestii gitary akustycznej, gdyż - nieco niedoceniana, jak patrzę w Internecie - Mięta to nie tylko piosenka nie gorsza, ale być może nawet lepsza, o ile w ogóle można zestawiać te utwory ze sobą. W każdym razie jej rozwinięcie z natchnionym, choć prostym, glockenspiele w wykonaniu Remka Zawadzkiego (to dla tych, co naprawdę uwierzyli w kawały, że perkusiści to nie muzycy).
Ciężko w przypadku materiału takiego, jak Polish Rock, dopatrywać się hajlajtów - szukanie ich przypominałoby moją żałosną próbę podkreślenia szczególnie mądrych zdań w jednej z książek (poddałem się, gdy zakreśliłem trzy strony pod rząd, jak leci). Kwestia faworyta, utworu najukochańszego zmienia się wraz z czasem, pogodą i innymi okolicznościami. Jednak teraz, na ten moment, trzydziestego marca, godzinę 14:48, wybrałbym - gdybym musiał - pięknie skrojoną piosenkę Uciekaj stąd, mała. Niesamowita robota Piotra Małachowskiego, który zagrał tu na wszystkim, poza perkusją, łączy się z wokalem Szabrańskiego - tak naturalnym, a jednocześnie tak nasiąkniętym emocjami. Wszystko to osiąga olbrzymią przebojowość, a warstwa liryczna wybija się nawet na tle całej płyty.
Niemniej jednak (wiem, powtarzam się) nie ma tu nierówności, wszystko jest wyszlifowane na najwyższy poziom. Nowa, różniąca się nieco od znanej czytelnikom, wersja Pana Samochodzika również, bo - choć utraciła nieco na przebojowości - zyskała klimacie i stanowi wspaniały wstęp do closera. Dangerous, znany wcześniej jako John Wannamore, to pieśń dzieło wieńcząca, jakby spinająca wszystkie atuty Polish Rocka (tak jako płyty, jak i jako gatunku) na przestrzeni bodaj czterech minut z groszami. Szczególną uwagę zwraca tu refren, który - znów posłużę się rozmowami wewnątrzredakcyjnymi i cytatem z Pawła - osiąga stan empireum, zaś pogłosy wokalne w końcówce stanowią odpowiednik tych z Everything Is In Its Right Place w wersji koncertowej. Odpowiednik i - jakkolwiek fanatycznie to nie zabrzmi - jest to odpowiednik lepszy, model udoskonalony, projekt finalny genialnego prototypu.
Owszem, tak - słodzę. Ale słodzę ze względów muzycznych; słodzę, bo - choć gitar ostatnio słucham coraz mniej - to dzięki Nerwowym Wakacjom kwitnie moja miłość do Polish Rocka. Słodzę, bo stężenie cukru w tej płycie jednoznacznie nakazuje mi to robić. I wreszcie - słodzę, bo po raz pierwszy w życiu po premierze świetnej płyty nie odczuwam podniecenia, radości czy uwielbienia wobec autorów materiału. Oto w roku 2011 doczekałem czasu, gdy jestem WDZIĘCZNY artyście za to, co zrobił i jak zrobił.
A ocena? Cóż, chodziło mi to po głowie od dawna; podbite zostało przez Łukasza Konatowicza na Twitterze - choć redaktor Porcysa chyba nie miał takich zamierzeń. Ocena, którą ujrzeliście, nie wynika z zaniżonej skali ocen; nie wynika również z jakiegokolwiek układu, spisku czy towarzyskich konotacji. Najzwyczajniej w świecie głęboko wierzę, że doczekaliśmy polskiego Revolvera.
mieliście racje szybciej niż się spodziewałem. I zgadzam się z każdym słowem w tej recenzji. Rzadko słucham polskich wykonawców ale " Polish rock" kupiłem. Każdy utwór jest genialny. Już nie mogę się doczekać koncertów
OdpowiedzUsuńsłodka recka, płyty nie mam jeszcze, musze zamówić. z tego co jest dostępne na YT, rzeczywiście fajny materiał, być może nawet na 10!
OdpowiedzUsuńdobrze pisze! polać mu!
OdpowiedzUsuńlubię to!
OdpowiedzUsuńRecka lepsza niż płyta.
OdpowiedzUsuńNo dobra, to taki pierwszokwietniowy sucharek; płyta lepsza. :ppp
OdpowiedzUsuńJaki kraj taki "Revolver" haha
OdpowiedzUsuńNie, poważnie, mam nadzieje, że to April's Fools Troll