OCENA: 4.5 |
Tak, przypomniało mi się. Był dziewiąty dzień kwietnia bieżącego roku. Szczecin, Dom Kultury Słowianin. Festiwal Niekoniecznie o Miłości. Jako gwiazdy Cool Kids of Death, Psychocukier i Bajzel. Jako debiutanci Dead Snow Monster. Z występu tego ostatniego zespołu pamiętam niewiele, może oprócz wokalu, który brzmiał jak głos Jacka White'a. Z jednej strony może to być ich atut. Prawdopodobnie jednak będzie to ich przekleństwo.
Atut, bo dostając do rąk tę EP-kę, wiedziałem, że nazwę zespołu skądś znam, ale dopiero po usłyszeniu tego skrzeczenia, przypomniałem sobie skąd. Przekleństwo, bo wiem, że nie jestem pierwszym a przynajmniej czwartym, który ogłasza, że Kamil Kozłowski jest polskim Jackiem Białym. Na początku może być to zabawne, prawdopodobnie zainteresuje fanów White Stripes, ale z czasem te porównanie zrobi się nużące. Tym bardziej, że sam Jack White jest nużący.
Bluesowe klimaty to nie moja działka. Nie ważne czy utwór ma trzydzieści lat, czy dwa miesiące, w tej estetyce brzmi dla mnie podobnie. Na szczęście trochę tu bardziej młodzieżowo, nie ma starych facetów z brodami, a co najważniejsza nie usłyszymy tutaj harmonijki. Lecz to wciąż nie jest muzyka dla mnie. Pewnie do tego materiału już nie wrócę, nie wybiorę się na kolejny koncert, ale życzę powodzenia. Nie ja, nie my, ale gdzieś są fani garażowego rocka i znajdą tutaj coś dla siebie.
Na koniec warto wspomnieć o okładce. A dokładniej o okładkach, bo chłopaki wydali to wydawnictwo w stu egzemplarzach, a na każdym z nich znajduje się inne zdjęcie. Jeżeli klikniecie na obrazek, to zauważycie, że na większości tych starych fotografii znajdują się piękne kobiety. Jeżeli jednak zadrzecie z zespołem, dostaniecie okładkę z facetem na koniu.
Atut, bo dostając do rąk tę EP-kę, wiedziałem, że nazwę zespołu skądś znam, ale dopiero po usłyszeniu tego skrzeczenia, przypomniałem sobie skąd. Przekleństwo, bo wiem, że nie jestem pierwszym a przynajmniej czwartym, który ogłasza, że Kamil Kozłowski jest polskim Jackiem Białym. Na początku może być to zabawne, prawdopodobnie zainteresuje fanów White Stripes, ale z czasem te porównanie zrobi się nużące. Tym bardziej, że sam Jack White jest nużący.
Bluesowe klimaty to nie moja działka. Nie ważne czy utwór ma trzydzieści lat, czy dwa miesiące, w tej estetyce brzmi dla mnie podobnie. Na szczęście trochę tu bardziej młodzieżowo, nie ma starych facetów z brodami, a co najważniejsza nie usłyszymy tutaj harmonijki. Lecz to wciąż nie jest muzyka dla mnie. Pewnie do tego materiału już nie wrócę, nie wybiorę się na kolejny koncert, ale życzę powodzenia. Nie ja, nie my, ale gdzieś są fani garażowego rocka i znajdą tutaj coś dla siebie.
Na koniec warto wspomnieć o okładce. A dokładniej o okładkach, bo chłopaki wydali to wydawnictwo w stu egzemplarzach, a na każdym z nich znajduje się inne zdjęcie. Jeżeli klikniecie na obrazek, to zauważycie, że na większości tych starych fotografii znajdują się piękne kobiety. Jeżeli jednak zadrzecie z zespołem, dostaniecie okładkę z facetem na koniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.