niedziela, 26 kwietnia 2009

MeHico: Filu Filu

Ej, dobra. Na początku niemal każdej recenzji jest kilka słów wprowadzenia, typu: "zespół ten powstał, kiedy gitarzysta był na bezrobociu i szukał źródła dochodu. Wtedy zorientował się, że ma gitarę, więc może ją wykorzystać do pozyskania pieniędzy" albo wypisuje się inne prawdy, półprawdy i zwyczajne bzdury, w dodatku wyssane z palca.

Tym razem jednak będzie inaczej: nie zamierzam udawać. Nie wiem nic o projekcie MeHico. Nigdy w życiu nie przeczytałem personaliów, jakie się na ten band składają. Nigdy nie miałem styczności z ich stroną internetową. Tak, właśnie to chcę oznajmić: piszę tę recenzję bez jakiegokolwiek przygotowania. Wiem jedynie, że ten zespół pochodzi z Polski. I że polecono mi go jakiś czas temu.

No właśnie. Polecenie owo było z dość pewnego źródła. Człowiek, który to uczynił, ma naprawdę dobre ucho. Więc szukałem w przeróżnych miejscach okazji do pozyskania tej płyty. Nie znalazłem, więc zamiary porzuciłem. Aż do przedwczoraj, kiedy wreszcie odnalazłem zgubę. A gdy już ją miałem, przesłuchałem. No. I teraz właśnie trafia pod surową ocenę mej klawiatury.

Trafiło i ogłaszam: proszę państwa, dzieje się. Dzieje się już w openerze - Brazil. Po dość długim i średnio ciekawym intro gitarowym, dochodzi nam perkusja i wokalistka. A potem to już tam, wiadomo - typowy rozwój piosenki. Niby. Ale, ale - czy ktoś pamięta zespół Happy Pills? Ta, to ten z ciekawymi, choć często nierównogrającymi gitarami i fałszującą wokalistką. Legenda polskiej alternatywy. Brazil kojarzy mi się właśnie z utworami Happy Pills - niby schemat, niby nuda, niby wokalistka nie powala, a jednak w głowie to zostaje i sieje spustoszenie. Tak więc rozpoczęcie na plus.

Hibernation, czyli kolejna piosenka na Filu Filu, zaczyna się nieco inaczej. Wokalistka wchodzi szybciej i znowu musi sobie trochę pokrzyczeć, powyciągać jakieś nie do końca przyjemne dźwięki. I nagle około 0:49 dzieje się coś dziwnego - czuje się nawiązania do dawnego stylu Heya, tego z Karmy. I mamy taką przeplatankę. Ładnie to wszystko domykają gitary, sprytnie przechodzące z jednego stylu na drugi. Jest okey, naprawdę jest okey!

I tak można przez całą płytę - większość inspiracji jest oczywista. Widzimy wyraźnie, że MeHico łączy wiele polskich zespołów alternatywnych, miesza ich style i prezentuje nam efekt takiego zabiegu. Ja tam nie wiem, ale intro Just The Two Of Us i refren w owym, kolejne nawiązania do Heya w Red Wine (gra perkusji!) połączone z tym przerobionym głosem wokalistki, który w końcu zamienia się (stety niestety) w śpiew, dyskretna gitara...

I zaczyna się. Wejście w Moonlight, fantastyczne, naprawdę - chciałbym przybić piątkę autorowi tego pomysłu. Zresztą, ponownie partia gitary dosłownie miażdży, pięknie wypełniając bądź tło przy wokalu, bądź przerwy w śpiewie. Ale tu nie tylko o ten jeden instrument chodzi - cały Moonlight to jeden z najlepszych polskich tracków AD 2008, a kto wie, czy i nie ostatnich kilku lat. Cudowne.

A potem? No cóż, Daffodil znacznie odstaje od swojego poprzednika, chociaż - trzeba to przyznać - ciągle jest fajnym, dobrym utworem, w którym widać parę nowych elementów, jakiś nowych idei, koncepcji. Tych pomysłów jest tyle, że w zasadzie można by uznać, iż to jedna z najbardziej nieprzewidywalnych piosenek na tej płycie. A to już mówi bardzo duża.

MeHico zaczyna powtarzać swoje pomysły - uwaga - dopiero w tracku numer 7. Amber jest kopią jednego z utworków początkowych, sami wysilcie ucha i mózgi, na pewno dacie radę. Jednak fantastyczność refrenu, chyba najlepszego na płycie, w pełni rekompensuje nam nudną w sumie zwrotkę. Out Of Blue wydaje się z kolei już zwyczajnym wypełniaczem, ale może wiąże się to z rosnącymi oczekiwaniami po poprzednich świetnych piosenkach.

Na pożegnanie ze słuchaczem ludzie z MeHico wykombinowali coś deczko nie w ich stylu. Więcej tu elektroniki, długie i wyciszające intro jest wręcz niepodobne do tego bandu. Przez bite 2 minuty słuchacz oczekuje, kiedy to też wreszcie wokalistka znowu zacznie drzeć się w niebogłosy, a gdy już myśli, że owa pani zrezygnowała z tego pomysłu, jego oczekiwania zostają spełnione. I w ten właśnie sposób słuchacz został przez muzyków zrobiony w konia.

W konia robią nas też nieustannie inni ludzie, niestety - znacznie mniej przyjemnie. MeHico jest wyróżniającym się zespołem na polskiej scenie alternatywnej, a ich krążek naprawdę godzien jest pochwał. Podobnie jak determinacja, by wydać go samemu. Cierpi na tym co prawda każdy z nas, bo ma ograniczony dostęp do dobrej muzyki, ale cóż... artystów poznaje się także po tym, że nie dają się przeciwnościom losu.

"Dyktaturami zawsze wstrząsali poeci". A jak tak dalej pójdzie, a ludziom tworzącym MeHico będzie się chciało, to kto wie, czy aby nie oni wstrząsną naszym rynkiem muzycznym. Czego sobie i państwu życzę, bo potencjał, cholera, mają.

5 komentarzy:

  1. heh, ja chyba się nawet domyślam kto był tym 'komentującym'. pan o dziwnym imieniu, co? pozdro

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdę mówiąc, polecający to mój znajomy i wcale nie ma dziwnego imienia, ba - bardzo pospolite. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. e, bo ten gosciu z porcysa (jak mu tam dejnarowicz?) to polecal mocno. yo.

    ps. jak ja kocham glosy anonimow na moim blogu, ale to juz taka prywata, sorry :P

    OdpowiedzUsuń
  4. No, na Porcys.com widziałem jakieś wspominki o MeHico, ale to chyba nie pan Dejnarowicz, a pan Zagroba był. Publicystyki Boryska poza Porcysem nie śledzę, więc możliwe, że polecał. ;)

    A, żeby nie było: mym znajomym nie jest pan Zagroba! :D

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.