sobota, 5 grudnia 2009

Everything is Made in China: Automatic Movements

Co by nie mówić, prawda jest taka, że wszystko bierzemy z Zachodu, niezależnie o jakiej mówimy dziedzinie. To samo dotyczy muzyki. Spójrzcie na swoją półkę z płytami, na folder z muzyką, czy na profil last.fm. Znajdziecie tam wykonawców ze Stanów, Wielkiej Brytanii, Francji, Skandynawii i wielu innych państw uważanych za zachodnie. Rzadko się zdarza natrafić na zespoły z tzw. wschodniej strony, która muzycznie kojarzy nam się co najwyżej z tryumfatorami Eurowizji, takimi jak np. Rusłana, czy Alexander Rybak (reprezentował Norwegię, ale jest Białorusinem). Na szczęście ten konkurs nie jest żadnym muzycznym wyznacznikiem i tak jak na zachodzie, po drugiej stronie globu też może powstawać dobra muzyka. Najlepszym tego przykładem jest rosyjski zespół Everything is Made in China.

Usłyszałem o nich przy okazji obecnie odbywającej się polskiej trasy koncertowej. Niecodziennie do nas wpada zagraniczny zespół na aż tak długi tour, więc zainteresować się wypadało, tym bardziej, że z opisu pasowało do mojego gustu. Na szczęście tag 'indie' okazał się takim w stylu nie wiesz jak otagować zespół? pierdolnij indie! i Rosjanie mają więcej wspólnego z chłodną post-rockową muzyką, niż z brytyjską młodą falą.

Słychać u nich mieszankę Radiohead z Mogwai, a wokal Fiedorowa brzmi jak połączenie Jón Þór Birgissona z Thomem Yorke, co uświadomiło mi, że w obecnych czasach nie ma żadnego znaczenia z jakiego państwa, czy regionu pochodzi muzyk. Wszystko brzmi tak samo, dzieli się na gatunki i podgatunki, ale ostatnio nawet te granice się zacierają. Nazwa zespołu dobrze to obrazuje, wszystko jest wyprodukowane w Chinach. Wiadomo, że współczesnej muzyki nie produkują małe chińskie rączki, ale rozumiecie o co chodzi. Muzyka także stała się globalna, nie ważna czy tworzysz w Rosji, Hiszpanii, czy w Australii, prawdopodobnie Twoja muzyka będzie brzmiała tak samo, jak ta tworzona przez muzyka z innego kraju. Nie jestem muzykologiem, więc mogę się mylić, bo nie znam całej historii muzyki, ale zawsze odnosiłem wrażenie, że każdy kraj, czy region posiadał swoją charakterystyczną muzykę oraz folklor, a obecnie nic takiego nie istnieje. Piszę o tym, ponieważ mimo tego, że płyta moskiewskiego zespołu jest nagrana na wysokim poziomie, nie prezentuje nic nowego dla człowieka słuchającego zachodniej muzyki. A szkoda, bo otworzenie furtki z rosyjskimi muzykami powinno mi dać możliwość poznania czegoś nowego, a po usłyszeniu znanej mieszanki w rosyjskim wykonaniu wiem, że nie ma sensu zagłębiać się w ten rynek. A przecież jeszcze istnieją takie miejsca, jak np. Islandia, z której wciąż poznaję nowe niepowtarzalne projekty muzyczne spotykane tylko na tej wyspie. Ale to niestety wyjątek, a jeżeli ktoś korzysta z folkoru, to jest np. Amerykaninem, jak Zach Condon i w swoim projekcie o nazwie Beirut wykorzystuje motywy bałkańskie. To na pewno jakiś plus współczesnego świata, ponieważ pewnie 100 lat temu by nie miał możliwości poznania tej kultury tak dokładnie jak teraz, ale szkoda, że we współczesnym świecie mało kto pamięta o historycznych korzeniach swojej ludowej muzyki.

Cały ten bezsensowny wywód powstał dlatego, że po prostu szkoda mi tego recenzowanego zespołu. Nagrali dobrą płytę, zagrali w Szczecinie świetny koncert, który zaskoczył chyba wszystkich, zaczynając od publiczności, kończąc na samym zespole. Dodatkiem do tego wszystkiego były ciekawe wizualizacje filmowe dodającego klimatu piosenkom. Słuchając albumu w autobusie pomyślałem sobie, że świetnie tutaj się nadaje, gdy człowiek gapi się w okno i obserwuje trwające za nim życie. A na koncercie to się potwierdziło, gdy na ekranie ujrzałem przemieszczającą się kamerę po miejskich ulicach. Pojawiały się też zupełnie inne obrazy, a niektóre doprowadzały nawet do hipnozy, dzięki którym skupiało się tylko na muzyce i obrazie. Jednak te wszystkie pozytywne zabiegi mogą się okazać za słabe, żeby zabłysnąć po za granicami swojego kraju. Trasa po Polsce może ich tutaj wypromować, bo rzadko się zdarza usłyszeć tak dobry zespół, za tak niską cenę, ale w innych krajach, gdzie koncertów jest więcej, a zespoły bardziej znane, przebić będzie się trudno, tym bardziej, że tam podobnie brzmiących jest wielu. To nie jest problem tylko Eimic bo parę polskich wykonawców też próbowało szczęście zagranicą, ale najwyżej były krótko świecącą gwiazdką i szybko gasły. Więc jeżeli macie jeszcze taką możliwość, a obok waszego miejsca zamieszkania będzie występował ten tercet ze wschodniej granicy, to spróbujcie wpaść na ich koncert, bo być może ich gwiazda niedługo zgaśnie i jest to ostatnia szansa, żeby ich ujrzeć. Ale może też istnieć optymistyczne zakończenie i za jakiś czas nas odwiedzą jako symbol wschodnioeuropejskiego post-rocka. Ale cena biletu na pewno będzie wyższa.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajna recenzja i super płyta. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zupełnie nie rozumiem tej logiki, że jeśli dalej na zachód od Polski i Finlandii się nie wybiją, to ich gwiazda wkrótce zgaśnie, więc trzeba szybko zobaczyć ich koncert, póki tu grają. EIMIC na rosyjskiej scenie niezależnej mają dosyć wysoką pozycję, a koncerty z zakończonej w poniedziałek trasy w Polsce cieszyły się sporym zainteresowaniem, na zachodzie kariery pewnie nie zrobią, ale na dotychczasowym obszarze nic jej rozwojowi nie zagraża.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.