niedziela, 28 listopada 2010

Tame Impala: Innerspeaker

Kto nie lubi Olivia Tremor Control, ręka do góry. Och, okej, doskonale. Możecie już opuścić ręce. I wyjść.

Bo sobie nie posłuchacie. Innerspeaker – oprócz inspiracji mniejszych lub większych oczywistych (dla mnie trochę szaman-wskrzesiciel Forever Changes) – to takie Music From the Unrealized Film Script, Dusk at Cubist Castle. Inna sprawa, że styl Music... to taki – „ha, ha, ha” – piąty Bitels i oczywisty hołd dla być może najfajniejszych minut w muzyce, Revolvera, co – nitka po nitce – tworzy z Innerspeakera płytę już na papierze pięciogwiazdkową. Oczywiście, „jak się później okazuje”, pięciu gwiazdek nie ma – bo od paru dobrych lat nie ma – ale, jeśli już mamy patrzeć tymi kategoriami, trzy i pół to moja absolutna dolna granica.

To najfajniejsze Ta Det Lugnt od czasów Ta Det Lugnt. Słyszałem wręcz, że „odrzuty z Ta Det Lugnt po angielsku” – jeśli tak, a oczywiście nie, byłyby to najlepsze z kolei odrzuty od czasów Amnesiaka. I tak nazwy albumów można wymieniać aż do podsumowania rocznego. Fanom Elephant 6, albo Dungen właśnie, powinno się spodobać wszystko, a tym obrzydliwie już wybrednym, przynajmniej Solitude is Bliss. Albo Why Won’t You Make Up Your Mind? (osobiście, gdybym miał wybierać między Solitude a Why Won't You..., postawiłbym na It is Not Meant to Be).

Innymi słowy, „jeśli zamierzasz w tym roku kupić jedną płytę z muzyką gitarową”... Tak, nawet się nie zastanawiaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.