poniedziałek, 7 lutego 2011

Jazzpospolita; 06.02.2011; Włodkowica 21, Wrocław



[W dość długiej przerwie między kolejnymi partami podsumowania - przepraszam, nie moja wina - postanowiliśmy wrzucić tu ten oto tekst, stanowiący PRÓBĘ relacji z koncertu. Dlaczego próbę - dowiecie się z samego tekstu; tymczasem mogę jedynie obiecać, że podsumowanie będzie. Mamy nadzieję, że wkrótce.]

Nie jestem - i nigdy nie byłem - entuzjastą koncertów. Słuchanie materiału na żywo odziera kontakt z muzyką z – tak cenionej przeze mnie – intymności. Ludność dookoła zazwyczaj jest czynnikiem, który zbyt mi przeszkadza, zbyt zawadza, bym mógł czerpać garściami. Aspołeczność, psychoza – cokolwiek, w każdym razie nie bywam zbyt często i już. 

Tymrazem jednak wszystko wyglądało inaczej. Kiedy na Facebooku ujrzałem informację o koncercie Jazzpospolitej, jakiś głos powiedział mi: MUSISZ TAM BYĆ. I począłem szukać towarzystwa, które znalazło się w sposób zaskakująco, jak na popularność zespołu wśród mych znajomych, łatwy i w ten oto sposób, liczbą osób pięć zasiedliśmy w lokalu Włodkowica 21 przy ogrągłym stoliku. Życiowy fart sprawił, że miejsce trafiliśmy idealne – metr od sceny, na wysokości jej środka. Wszystko widać, wszystko słychać, wliczając w to rozmowy muzyków podczas nagłaśniania. Słowem: lepiej być nie mogło. 

I głupi ja, bo lepiej to dopiero, proszę państwa, będzie. Warszawiacy swoje show rozpoczęli z półgodzinnym opóźnieniem, co jednak – biorąc pod uwagę treść rozmów, jakie bezczelnie podsłuchałem – jest w pełni usprawiedliwione. Nie było zresztą czasu mieć pretensji do kogokolwiek, bo od pierwszych dźwięków doskonale wiedzieliśmy, kto dziś króluje we Wrocławiu. Stolica Śląska została zdominowana przez tych czterech panów w sposób całkowity, a każdy kolejny utwór pokazywał, że to, co na Uchem w Nutę wydarzy się wkrótce, nie jest wcale a wcale przypadkiem, tylko czymś w pełni zasłużonym. 

Nie uprzedzajmy jednak faktów; jesteśmy na koncercie. Wykonanie live udowodniło mej duszy to, co podejrzewałem od dawna – rozwinięcie Oh! wcale nie jest gorsze od tej dziesiątkowej partii klawiszy na początku; Laszlo And Cousins to szczyt fajności grania w graniu, fantastyczne Fashion For Orient In The 70s zachwyciło wszystkich co do jednego, zaś Polished Jazz uwypuklił nam bohatera wieczoru. Bo choć Wojciech Oleksiak wymiatał na perkusji, choć Stefan Nowakowski dwoił się i troił, dając sobie świetnie radę także w konferansjerce a spoglądanie na Michała Przerwę-Tetmajera sunęło skojarzenia w mej głowie w stronę Jonny’ego Greenwooda, to właśnie Michał Załęski stał się moim bohaterem, herosem spośród herosów. Jeśli ktoś ma wątpliwości – nigdy nie słyszałem czegoś bardziej cool niż odgłosy bobasa w Insects wykonane na żywo, wobec czego dalej – czyli, na teraz, po upływie jakichś dziewiętnastu godzin – dalej nie zdecydowałem czy myć w ciągu najbliższego tygodnia dłoń, którą sobie uścisnęliśmy, gdy lokal ów opuszczałem. 

Wy myślicie, że żartuję – i głupio myślicie, bo nie. Tak, ta relacja nie ma nic wspólnego z wyważonym, spokojnym (i, zazwyczaj, nudnym) pisaniem o jakichś wydarzeniach kulturalnych. Dnia wczorajszego stałem się bowiem die-fanką zespołu; nastąpił więc proces odwrotny do ewolucji – acz zupełnie pozbawiony irracjonalności. Wierzę, że nie dało się inaczej; wierzę, że każdy, kto tego dnia był w lokalu Włodkowica 21 musi się dziś zachwycać tym, co wydarzyło się wczoraj. I tak, tak, właśnie wczorajszy występ warszawiaków cenię sobie najwyżej z wszelkich wydarzeń, na jakich kiedykolwiek byłem, a byłem na takich, o których marzyłem latami. Tak, tak, właśnie tak: Jazzpospolita dnia szóstego lutego roku dwa tysiące jedenaście pokonała Thoma Yorke’a i spółkę – i wcale nie jest to hańba dla Oksfordczyków. I mógłbym tak dalej, mógłbym tak godzinami – z tym, że po co, skoro mogę zrobić coś utylitarnego i, dla przykładu, podać Wam daty następnych koncertów zespołu. A są to: 

16 II Zakopane, Dworzec Tatrzański; 
17 II Kraków, Alchemia; 
18 II Jaworki / Szczawnica, Muzyczna Owczarnia; 
19 II Lublin - Teatr Andersena; 
20 II Kraśnik, Dom Kultury; 
26 II Warszawa, Chłodna 25; 

02 III Toruń, Od Nowa; 
03 III Włocławek, Jazz Bar Tradycja; 
04 III Aleksandrów Kujawski, Fado; 
05 III Bydgoszcz, Mózg; 
10 III Olsztyn; 
12 III Gdańsk, Klub Żak; 

PS Były dwa bisy. I tak, TYLKO dwa.

1 komentarz:

  1. Aleksandrów Kujawski, Jaworki, Kraśnik a Szczecin to tam oj tam oj tam, u Germanów nie gramy, w końcu Jazzpospolita a nie Bundesjazzpublika.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.