niedziela, 3 kwietnia 2011

Apollo Brown: Clouds

OCENA: 6
J Dilla zmienił nie tylko moje życie, ale i życie Apollo Browna. Na tym drugim odcisnął piętno o tyle mocniej, że to ja jestem malkontentem, on – producentem i tylko w jednym z nas drzemie chudy brytyjski pedał. A Dilla, znowu Dilla – odnoszenie do niego każdego instrumental hip-hopu nie jest tyle drogą na skróty i pójściem na łatwiznę, co całkiem realnym odzwierciedleniem jego esencjonalności (Uchem w Nutę's Guide to Pop) – tego, kim stał się dla muzyki przez ostatnie kilka – bo od Donuts do co najmniej dzisiaj – lat.

Chwilę temu mój człowiek, Star Slinger, nawiązywał do Jaya równie z respektem, co pośrednio i subtelnie, z pewnym ciepłem: w sposób, jakim opisuje się swoją pierwszą polonistkę. Apollo poszedł o krok dalej, bo – tę samą przecież – nauczycielkę polubił tak bardzo, że zwinął jej patenty (Tao Te Ching czerpie z sampla, który u Dilli nazywał się Love Jones, itd.) i spróbował się w nią pobawić.

Nasza Apollo-nistka jest więc całkiem przekonująca nie tylko w formie, bo nieprzypadkowo Clouds ma 28 indeksów (Donuts – 31), ale przede wszystkim w treści – Clouds wyciska, zwłaszcza z chilli Dilli, wszystko, co da się jeszcze wycisnąć w roku 2011. A da się prawie trzydzieści przerażająco klimatycznych, spójnych-spokojnych wałków, przy których paliłbym, gdybym palił. I to by starczyło na sześć, cześć.

1 komentarz:

  1. Ta płyta jest genialna, jaram się przeokrutnie i mogę słuchać na okrągło. Nie pamiętam nad czym się ostatnio tak spuszczałem.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.