OCENA: 2.6 |
Przyznanie się w tzw. "niezależnym środowisku recenzenckim" do tego, że słuchało się kiedyś nałogowo Muse można porównać do coming outu. Po słowach które zaraz padną, już nikt na serio nie potraktuje żadnej mojej opinii na temat muzyki. Ale niech będzie. W latach 2006-2008 Muse było moim ulubionym zespołem. Ba, gdyby nie ten zespół, to być może nie napisałbym tych ponad 60 tekstów dla Ucha i być może do dzisiaj nie słuchałbym sam z siebie muzyki. Bo może to nietypowe, ale do 16 roku życia nie interesowałem się muzyką. Kumple w gimnazjum słuchali Slipknota, Iron Maiden czy Metalliki. Ja też próbowałem, chociaż czułem, że to nie jest to. Aż nagle pewnego dnia natrafiłem na kompilację z dokonaniami Boruca i Żurawskiego w Celticu, do której było podłożone Time is Running Out. Wtedy uświadomiłem sobie, że to jest to, czego chcę słuchać w życiu. Po paru dniach w końcu poznałem wykonawcę, potem następne piosenki, płyty, w miarę czasu kolejnych artystów i im więcej ich poznawałem, tym mój niezmierny zachwyt nad Muse malał. Dzisiaj już nie ubóstwiam Showbiz czy Origin of Symmetry, chociaż do samych płyt jak i do zespołu wciąż mam wielki sentyment. Niestety, tego drugiego z chęcią bym się pozbył. Bo sentyment do zespołu objawia się tym, że do dnia dzisiejszego jestem z ich sprawami na bieżąco i mym osobistym masochizmem jest sprawdzanie ich nowych utworów, które z roku na rok brzmią coraz gorzej. W tym roku szala goryczy się przelała i nie powinienem już nigdy przesłuchać żadnego nowego utworu Muse, ale i tak wiem, że nadal to będę robił. Dlatego też ta recenzja. Bo oczywiste jest, że oprócz samych fanów, nikt na serio nie postrzega tego zespołu. Ale jako, że jeszcze nigdy nie recenzowałem Muse, a może to być moja ostatnia szansa, to postanowiłem wykorzystać tę szansę na specyficzną przyjemność i napisać kilka słów o ich najnowszym materiale.
Supremacy
Od momentu kiedy Daniel Craig został Jamesem Bondem, Muse bezskutecznie próbuje nagrać oficjalną piosenkę do nowego filmu o agencie 007. Przegrali z Chrisem Cornellem, Jackiem Whitem z Alicią Keys oraz w tym roku z Adele. W tym momencie cierpliwość zespołu się skończyła i zespół sam, bez pytania postanowił nagrać piosenkę do Jamesa Bonda. Fani zespołu są zachwyceni Supremacy. Pojawiają się nawet głosy, że jest to jedna z ich najlepszych piosenek w całym dorobku. Dziwią mnie te opinie, bo po zespole, który pomimo sporej ilości chłamu nagrał też kilka perełek, powinno się wymagać więcej niż zrobienie mash-upu kilku piosenek. Supremacy to po prostu zlepek Kashmiru Led Zeppelin, Live and Let Die McCartneya oraz pozostałych piosenek do Jamesa Bonda i Mission Impossible. Nie ma tu ani jednej oryginalnej i niepowtarzalnej sekundy, której byś nie słyszał w tego typu piosenkach. Zupełnie nic. Może niepowtarzalny jest tylko ten falset Bellamy'ego, który w tym utworze brzmi jak autoparodia. - ocena 1/10
Madness
Na BHaR był Starlight, na The Restistance Undiclosed Desires, a teraz jest Madness. Popowe single Muse z płyty na płytę są coraz gorsze, a na dodatek coraz nudniejsze. Madness jest nawet krytykowane przez najwierniejszych i osobiście chyba mam lepszą opinię o nim, niż oni sami. Bo być może jest to utwór przydługi, być może przez 70% piosenki nic się nie dzieje, ale na tle całej płyty wyróżnia się taką nijakością, że aż przyjemnie tego posłuchać po takim koszmarku jak Supremacy. Bit sobie przyjemnie płynie, wokal Bellamy'ego nie drażni ucha i aż szkoda, że znajduje się na indeksie drugim, bo lepiej by się sprawdzał gdzieś w połowie płyty jako niezły pit-stop. Natomiast pod koniec drugiej minuty pojawia się niezły i nienachalny riff, który zapowiada rozwinięcie się akcji, dzięki czemu bez chrapania możemy dotrwać do końca utworu. Ale zrozumcie, to jest tak nudny i nijaki kawałek, że więcej niż trzy i tak nie mogę postawić. - ocena 3.5/10
Pod numerem trzecim spore zaskoczenie, bo okazuje się, że Muse jest jeszcze w stanie nagrać coś dobrego, a zaraz świeżego. Panic Station jest trochę groteskowym utworem, posiadającym jakiś homoseksualny pierwiastek niczym ten w Supermassive Black Hole, przez co piosenka brzmi jakby była z repertuaru Scissor Sisters. Zespół jest znany z poważnych, często smutnych piosenek o katastroficznej tematyce. Natomiast słuchając tego utworu przed oczami pojawiają się wszystkie kolory świata. Melodia jest swobodna, dźwięki instrumentów są lekkie, a nie ciężkie i patetyczne do jakich przyzwyczaił nas zespół, anatomiast wokal Bellamy'ego jakby też bardziej wyluzowany niż zazwyczaj. Podobno ma być to trzeci singiel i myślę, że sporo może namieszać na listach przebojów, bo naprawdę ma na to potencjał. - ocena 6/10
Ten utwór jest tak bekowy, że jak oglądałem ceremonię zamknięcia Igrzysk, to nawet nie zwróciłem uwagi na to, jak komicznie prezentuje się ten chór. W ogóle cały ten występ jest takim kabaretem (wybigasy chóru + zachowanie zespołu), że gdyby organizowali Igrzyska Głupków, to Muse musiałby uświetnić takim występem ich otwarcie. - ocena 0.5/10
Piosenka o Twitterze? Muse coraz częściej w swoich balladach brzmią jak U2. Czy to na poprzedniej płycie przy okazji Guiding Light czy teraz w niektórych fragmentach tego utworu. Niestety jak współczesne U2, które jest zupełnie nijakie i które obchodzi już tylko te najpopularniejsze rozgłośnie radiowe. W refrenie Follow Me pojawia się dupstepowe tło. Losowe, mało wyszukane, takie które w ciągu 20 sekund ma pokazać późniejszym pokoleniom, jak w 2012 roku do popu wtargnął dubstep. Obecnie każda piosenka w radiu posiada takie tło. - ocena 2.5/10
Animals
Powrót do najlepszych ballad Muse w stylu Blackout czy Unintended. Piosenka się ładnie rozwija, zespół nie sili się na jakieś niepotrzebne i kontrowersyjne eksperymenty, a wokalista nie nadużywa nadmiernie swojego wokalu. Pierwszej części piosenki towarzyszą przyjemne riffy, które może to zabrzmi kontrowersyjnie, można nawet przyrównać do floydowskich. W drugiej części Animals nabiera tempa i jeżeli jeszcze fragment od 2:35 do 3:28 jest bardzo dobry, tak końcówka brzmi jakby zespołowi zabrakło pomysłów i poleciał pakietem ostrych riffów które występują na koncertach zespołu. Może kiedyś, ale teraz takie tanie zagrania już mnie nie ruszają. Mimo tej wpadki, jest to zdecydowanie najlepszy utwór na tej płycie. - ocena 6.5/10
Muse na tegorocznej płycie ma bardzo ambitne tytuły swoich ballad. Followe Me, Save Me i z niewiadomego powodu trzecia nosi tytuł Explorers, chociaż Bellamy przez całą piosenkę śpiewa Free Me. Piosenka bez historii, ballada w stylu, którym Muse nagrało już wiele. Co ważne, te inne są lepsze. Kołysanka, która uśpi każdego. Piosenka która zachwyci bobasy, bo nie dosłuchają jej do końca i dziewczyny, które będą mogły się wypłakać do poduszki. Nudy. - ocena 2.5/10
Trzecia najlepsza piosenka na płycie, chociaż tak naprawdę jest zupełnie bez charakteru. Nikomu nie wadzi, nie narobi sobie wrogów, ale też nikt jej nie pokocha. Radiowy pop-rock który na Liście Trójki nie zająłby wyższej pozycji niż czterdziesta. Znowu tu trochę U2, w chórkach standardowo Queen, a najmniej tu chyba samego Muse. Może to akurat dobrze? - ocena 4/10
Save Me
Najnudniejsza piosenka jaką słyszałem w życiu. Zupełnie NIC się w niej nie dzieje. Basista Chris Wolstenholme zabrał się za śpiewanie. Gość serio ma dobry głos, gdyby to on był frontmenem a nie Bellamy, to Muse być może nie miałoby tylu wrogów. Chociaż z drugiej strony nie miałoby też fanów, bo kto by chciał z własnej woli słuchać tego nudziarza? - ocena 1/10
Liquid State
Nie chcecie Chrisa nudziarza? To Chris wam pokaże jak wygląda Chris z pierdolnięciem. Ta piosenka pokazuje, czemu to Bellamy jest wokalistą Muse, a nie Wolstenholme. Ten zespół bez Bellamy'ego na wokalu traci swój cały charakter. Staje się jakimś losowym zespołem którego zupełnie nikt nie chce słuchać. Bo niby wokal dobry i muzyka też niezła, ale nie wywołuje to żadnych emocji. Ani pisku fanek, ani wkurwu facetów, którzy się zastanawiają co to za facet piszczy w hard-rockowej Hysterii. Chris, jesteś basistą. Basiści są postrzegani jako nudziarze. Twoje piosenki też tak będą postrzegane. - ocena 2/10
The 2nd Law: Unsustainable
Jest na tej płycie najnudniejsza piosenka jaką słyszałem w życiu, ale jest także najgorsza. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to funkcjonuje jako jeden utwór. Fragment tego czegoś zapowiadał płytę. Dubstep, głos jakiegoś robota, fragment serwisu informacyjnego i trochę orkiestry z wyciem Bellamy'ego w stylu Exogenesis. Myślałem, że to tylko zapowiedź, albo fragmenty kilku utworów z płyty. Jednak jakiś czas przed premierą zespół opublikował cały teledysk i okazało się, że to nie jest promo, a cały utwór. Tu nic nie pasuje do siebie. Każdy kolejny fragment zaprzecza poprzedniemu. Czy nie ma w tym czegoś wymownego, że Igrzyska Olimpijskie otworzył Paul McCartney a zamknęli Muse? - ocena 0.1/10
Isolated System jest miłym ukojeniem po Unsustainable. Nie ma tu już dubstepu, nie ma gitar, nie ma wokalu Bellamy'ego czy Wolstenholm'a. Został już tylko fortepian (którego na tej płycie jest bardzo mało, a kiedyś był znakiem rozpoznawczym zespołu), orkiestra, chór i niestety, ale ta nieszczęsna niby dziennikarka. Isolated System przypomina kompozycję którą Bellamy nagrał do filmu The International. Przynosi też na myśl utwory które leciały w radiu w latach 1999-2001. W czasach gdy straszyli nas końcem świata, to najpierw w 2000, a następnie w 2001 roku. Katastroficzne, szykujące nas na to nieuniknione. Jak miałem 10 lat, to robiły na mnie spore wrażenie. Teraz Bellamy szykuje nas do końca świata w 2012 roku. Jednak ja już nie mam 10 lat i już takie melodie mnie nie ruszają. - ocena 4/10
Beka jak zawsze :D Płyty Muse zawsze dzieliły ludzi na fanów i wrogów. Kupuje popcorn, cole i czekam na obrońców którzy nie wyobrażają sobie że Muse moża w jakiś sposób krytykować. eh... szkoda że czasy kiedy ja taki byłem już minęły;(
OdpowiedzUsuń~Fan Muse
Nie mozna powaznie traktowac recenzji goscia, ktory pisze bekowy. A skoro nie mozna brac na powaznie, to nie musze dodawac, ze nie trzeba tez w takim razie z owym 'poeta' dyskutowac:)
OdpowiedzUsuńkiedyś kochałem Muse.
OdpowiedzUsuńale to było kiedyś.
ps. recenzja trafna.
recenzent ma prawo wyrazić swoje zdanie, a wydaje mi się, że Yetiemu się to w tym wypadku udało :)
OdpowiedzUsuńYetiemu?
OdpowiedzUsuńsorry, Simonsowi.
OdpowiedzUsuńOgólnie zgadzam się z Waszymi wyrokami, ale ogólnie mówiąc lubię Muse, prócz dwóch ostatnich płyt. Choć na przeostatniej zdarzały mocarne momenty.
OdpowiedzUsuńPS. Mam przypominać skąd pochodzi nazwa jednego z dwóch najważniejszych niezalowych serwisów w Polsce? Hehe.
wolę porcys.
OdpowiedzUsuńOch, no tak. Muse nie są wystarczająco alternatywni i niepopularni, aby przejść w 'alternatywnym światku'. Ja akurat bekę mam właśnie z tego. "The 2nd Law" to naprawdę dobra płyta. Świeża. Interesująca, choć faktycznie, do ideału jej brakuje.
OdpowiedzUsuńCo jest w niej świeżego? Wszystko już gdzieś słyszeliśmy. Muse nie daje na tej płycie nic od siebie. Zlepia jedynie patenty innych, tworząc swoje piosenki. Interesująca? Nawet fani zespołu twierdzą, że płyta po niespełna miesiąca staje się nudna i przewidywalna. Piosenki niczym nie zaskakują, po którymś przesłuchaniu nie odkryjesz niczego nowego, jak to było w przypadku już bardzo starych piosenek Muse.
OdpowiedzUsuń