Lista zasług zespołu, o którym pragnę dziś napisać, jest długa. Zresztą, każdy słyszał - grali na Glastonbury, nagrali dobre płyty, współpracują ze znanymi ludźmi, bla bla bla. I nie pisałbym tych wszystkich głupot, gdybym nie pragnął przekonać nieprzekonanych, iż nowa płyta Carsów - niezależnie od naszej oceny ich działalności artystycznej - powinna być jednym z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku. Dlaczego nie jest, każdy wie, stara gadka: Doda, Feel, sratatata.
Ważne wydarzenie rozpoczyna się od bardzo przyjemnego openera, jakim jest Death Of The Customer, gdzie dzieje się sporo i to sporo jest bardzo przyjemne i pozytywne. Naprawdę dawno już nie słyszałem tak udanego rozpoczęcia polskiej płyty, a ten motyw pojawiający się tuż po perkusji współgra z gitarami tak doskonale, że aż chce się krzyknąć: hey, how cool is that?!
Po tak udanym początku zaczyna się ciekawa partia, na której oparty jest utwór tytułowy. Ombarrops! to piosenka w której dzieje się mnóstwo - mamy zarówno bardzo ciekawe wykorzystanie perkusji, momentami wręcz fantastyczne gitary czy wprost kapitalnie zmontowany wokal. Yeah, od razu widać, że ci ludzie wiedzą, o co chodzi w muzcę. Po pierwszych dwóch utworach mamy więc bardzo obiecującą zapowiedź całości i naprawdę niecierpliwią się uszy.
Nadchodzi Cherry Cordial, który po początkowym wariactwie ciszą wymieszaną z dźwiękami przemienia się w przebojową zwrotkę. Ciężko doszukać się tu refrenu - jest on raczej wymruczany niż zaśpiewany. Częste zmiany tempa, poszczególnie wyciszanie kolejnych instrumentów i ich ciekawe powroty tworzą ciekawy utwór, do którego najlepszym określeniem jest słowo fajny.
Strawberries, jako czwarty numer na płycie, początkowo przypomina mi trochę osiągnięcia Much przed debiutem. Fajne zaśpiewy połączone z miłą gitarą czynią utwór numer 4 już 4 udanym. I myślicie, że to koniec? Gdzie tam. Początek Usignoli Celesti, kumacie?
Carsi wyraźnie dobrze się bawią. Początek Let's Be Friends to Oasis przepuszczone przez pomysł i wykonanie chłopaków z Polski. Dalsza zabawa (w tym - wejście harmonijki!) z naprawdę solidnym wokalistą, który zresztą na całym krążku odwala kawał porządnej roboty. Dalej też jest nieźle - mocno ześwirowany Manuel, posiadający jakieś oznaki psychodelii We're Doing Fine, Minerva, wyrazista partia basu w A Song Like No Other czy westernowo-danceowy Baby Baby także dodają płycie uroku. Końcowe Swedish Samba, Swedish Love to już piosenka typowa dla Carsów, jakich lubię i cenię.
TCIOF jest jednym z niewielu zespołów, którzy nie zawodzą. Nie zawiedli i tym razem, oddając nam ciekawy i różnorodny materiał, którego naprawdę nie należy się wstydzić, w czym zasługa także rzucającej się w oczy, fantastycznej produkcji, która często bywa problemem dla wielu polskich zespołów, nie tylko tych z niszy.
Polska płyta roku? Cóż, zarzekał się nie będę, ale jestem zadowolony.
a mnie ten album zawiodl. jakos tylko utwor tytulowy mi zapadl w pamiec. odejscie borysa jednak bardzo zaszkodzila carsom. dla mnie na razie rozczarowanie i ich najslabsza pozycja w dyskografii. jakos nie chce kupowac mi sie oruginalu mimo zajebistej okladki nawet. choc jeszcze kilka razy pewnie przeslucham.
OdpowiedzUsuńJa również bardzo rozczarowana. Po wspaniałym Lake&Flames spodziewałam się jeszcze większego rozmachu, tymczasem otrzymałam coś, o czym już nie można mówić w kategoriach świeżości, świetnności. Wielkie z d z i w i e n i e
OdpowiedzUsuńCóż, szykuje się więc kolejny (po Terroromansie, CKODach i kilku innych) album wzbudzający spore kontrowersje. ;P Poszukałem w Internecie - opinie są skrajnie różne.
OdpowiedzUsuńCóż, ja tam jestem zadowolony. ;)