piątek, 20 maja 2011

Mombi: The Wounded Beat

OCENA: 5
Czasami ma się wrażenie, że wrażliwców mamy na świecie zbyt wielu. Że dookoła wszyscy płaczą i narzekają, że dookoła tyle zła, że dziewczyna rzuca, że pracy nie ma i sesja za trudna. I że muzyka za smutna.

Nie można jednoznacznie powiedzieć, że płyta The Wounded Beat jest smutna. Na początek możemy mówić o tym, że jest mroczna. Jednostajny rytm, pogłosy, pojedyncze uderzenia w klawisze pianina i struny gitary akustycznej, niewyraźny, jakby pochodzący z zaświatów głos, potęgują tylko wrażenie mroku. W głosie i w tekstach słychać mnóstwo tęsknoty i smutku. Mowa o przemijaniu, o życiu, o wewnętrznych rozterkach i miejscu w świecie. Gdzieniegdzie zdarzają się momenty bardziej - jakby to ująć - pozytywne, wtedy jednak wydaje się, że pożyczają klimat od Sigur Ros (na przykład w Monsoon). Niekiedy jednak udaje się duetowi z Kolorado wyjść z czymś naprawdę uderzającym. Co prawda nie jest to nic przesadnie wielkiego, ale pozostaje przez jakiś czas w głowie. Glowing Beatdown jest właśnie jednym z takich kawałków i jest chyba najbardziej pogodnym utworem na płycie. Choć właściwie "pogodny" to określenie raczej przesadzone. Ma kilka pogodnych momentów, które jednak szybko są gaszone przez chłodne, niemal skandynawskie dźwięki. 

Amerykanie stworzyli dość przeciętną płytę i mógłbym określić ich muzykę jako mieszankę Bon Ivera, Hood, Sigur Ros i ambientu. Po pierwszym odsłuchu można się zauroczyć, ale dość szybko stają się nudni. Godne polecenia w czasie krótkich i gwałtownych wiosennych burz, kiedy wielkie krople uderzają z hukiem o szyby, a odsłuch przerywają grzmoty i błyskawice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.