wtorek, 24 stycznia 2012

10 najlepszych płyt 2011: świat



Styczeń wciąż na kalendarzu, a my już dzisiaj kończymy część zasadniczą podsumowywania 2011 roku. Zasadniczą, bo czeka na Was jeszcze niespodzianka. Oczywiście nie możemy jej wyjawić, ale nie martwcie się, bo jeszcze w tym tygodniu zostanie ona ujawniona. By ukrócić czas oczekiwania, zapraszamy do lektury podsumowującej zagraniczne płyty. Pozycji standardowo czternaście, teksty dłuższe, teksty krótsze, ale po ich przeczytaniu niespodzianka będzie coraz bliżej. [SimonS]


Honorable mention:


Tinariwen
Tassili
nominował: Dzieciak




Dlaczego? Ponieważ słuchałem najczęściej. Ponieważ uwielbiam ten rytm. Ponieważ podoba mi się, że muzycy pochodzą z zapomnianej dziury w środku Afryki. Ponieważ podoba mi się bardzo sposób w jaki wydają z siebie dźwięki. Ponieważ nie rozumiem o czym śpiewają. Ponieważ, mimo że nie rozumiem czuję, że śpiewają o czymś ważnym. Ponieważ gościnnie udzielili się Tunde Adebimpe i Kyp Malone. Ponieważ mają czaderskie zdjęcie na okładce płyty. Dlatego.


Paul Kalkbrenner
Icke Wieder
nominował: Yeti




Germanofilię szerzę w naszej redakcji stopniowo, acz zdecydowanie. Niestety, Paul nie zyskał współuznania kolegów -- a szkoda, przecież Niemcy znają się na swojej robocie i zawsze wykonują ją przynajmniej solidnie. Tak jest i tym razem -- niewiele słuchałem albumów ze świata w 2011 roku, ale to jedno z nielicznych wydawnictw, do którego wracałem i wracać będę. Nie ma przyjemniejszej dla oka kadry piłkarskiej niż Niemcy; nie ma przyjemniejszej elektroniki dla Ucha niż Niemcy. Rzekłem.


Atlas Sound
Parallax
nominował: SimonS




Gdy w 2010 roku płyta Deerhunter zabrzmiała jak solowa płyta Bradforda Coxa, świat zapiał z zachwytu. Ja ziewnąłem z nudów. W 2011 roku role się odmieniły, a tak naprawdę się nic nie zmieniło. Bo Atlas Sound zabrzmiało jak Deerhunter, ale jeżeli Deerhunter wcześniej zabrzmiało jak solowy projekt swojego wokalisty, to wszystko pozostało na swoim miejscu. Więc znowu mamy proste melodie, gitarę akustyczną i ponownie powinienem ziewać z nudów. Jednak ja zaserduszkowałem połowę płyty i zapętlałem Angel is Broken i  The Shakes. Nie pytajcie dlaczego, nie mam pojęcia. Stąd to wyróżnienie. Bo to płyta nie tego kalibru by zdobywać laury, ale też za bardzo zaserduszkowana, żeby odeszła w zapomnienie. 


Elite Gymnastics
Ruin 1
nominował: Piąty Bitels




Gatunki: tumblrgaze, soundcloudcore, post-bandcamp, soup. A mimo tego, albo może: przy tym, naprawdę wartościowa płyta, w sumie płyty (Ruin 2 to przeróbki Ruin 1 – jeśli ktoś nie ma co zrobić z czasem). Drum-and-bassowo podbite utwory z  pogłosami i szumami powplatane w standardowe utwory z pogłosami i szumami. Kapkę Serena-Maneesh, kapkę lo-fi. Lubi się albo zapomina, że się słuchało (ja lubię).


Top 10:


10
Part Time
What Would You Say?




Nasze odkrycie last minute. Wypatrzone na RYM-ie naszego byłego redakcyjnego kolegi, loverboya (a.k.a Papaja). What Would You Say? przesłuchałem dopiero w połowie grudnia, ale na tyle mi się spodobało, że od razu zaalarmowałem pozostałą część redakcji, że przegapiliśmy coś istotnego. Przesłuchali, przyznali mi rację i wrzucili na swoje listy indywidualne. Gdyby zespoły miały ojców chrzestnych, to w przypadku Part Time zostałby nim Ariel Rosenberg. John Maus byłby za to ulubionym wujkiem, który co rusz zakupowałby zespołowi nowe syntezatory. W tym przypadku nietrudno sobie wyobrazić taką sytuację. Klimat, brzmienie, tematyka tekstów. Nie sposób się odciąć od porównań. Jednak Part Time definiują to wszystko na nowo. Nie odgrywają starych patentów, mają własne pomysły na siebie. Więc gdy starzy wyjadacze zaczną nas zawodzić, pałeczkę spokojnie może przejąć ten zespół. Młody, utalentowany i wiedzący jak tworzyć doskonały klimat. [SimonS] 


09
Jensen Sportag
Pure Wet (EP)
recenzja [Yeti]



Parafrazując stary, gimnazjalny dowcip: lubimy dobre epki, bo są dobre i krótkie. Niedawno ktoś zachwycał się na Twitterze określeniem AMBIENT DISCO dla Jensena i rzekłbym, że trafione w punkt; gdybym kiedyś robił grę komputerową, to byłby dobry soundtrack do niektórych jej epizodów. Chcielibyście zagrać w grę z ambient disco w tle, cooooo?  [Yeti]


08
Class Actress
Rapprocher




Jeżeli byśmy tworzyli ranking największych rozczarowań roku, jestem przekonany, że Piąty Bitels wybrałby  właśnie Rapprocher. Przypomnę tylko, że rok temu Paweł nominował Journal of Ardency (EP) jako swoje Honorable Mention i wspomniał tam, że jeżeli długograj Class Actress nie zostanie płytą roku, to szczerze się oburzy. Więc jeśli dziwiło was, że na naszych łamach nie ukazała się recenzja Rapprocher, to teraz już wiecie czemu. Tylko, jeżeli jest tak źle, to czemu jest tak dobrze? Bo przecież ósma pozycja, to dobra pozycja. A no dlatego, że to tu jest to świetne Keep You, weekendowe Weekend, zmysłowe Missed  i przebojowy refren Love Me Like You Used To. Nie lubimy rozczarowań, ale umiemy docenić dobrą muzykę, a Class Actress mimo, że nie wykorzystali całego swojego potencjału, to nagrali fajną płytę. [SimonS]


07
J*Davey
New Designer Drug




Z żartów to znam ten, że wytwórnia to odrzuciła. Mało pewnie śmieszny dla duetu, ale to do nich należy pointa. Na przestrzeni minut, współczesne r&b staje się niewspółczesnym r&b, by za chwilę przetransformować się w kwas, kraut, podziemny hip-hop, nadziemny chart-pop i siedmiogłową bestię, bo czemu nie, cały czas pozostając materiałem o który majorsy powinny się pojedynkować zbrojnie. Bardzo długo by opowiadać. [Piąty Bitels]


06
Almunia
New Moon
recenzja [Piąty Bitels]



Przypadek współczesnej – jedynej być może – płyty, która spodobałaby się i die-hardom King Crimson, i mnie. A to nu-disco prawie-że. Jeżeli w roku 2012 jeszcze się do płyt „wraca”, to latem polecam koniecznie. [Piąty Bitels]


05
Ringo Deathstarr
Colour Trip




To co się stało na tym LP to chyba wygrana nostalgii nad zimną kalkulacją. Mocno baśniowe gitary, te wokale rozmazane i rozmarzone. Elliott Frazier i Renan McFarland długo musieli wpatrywać się w swoje buty żeby wysmażyć takie brzmienie. No i oczywiście nie ulega wątpliwości, że nad wszystkim unosi się duch Billy’ego Corgana. [Dzieciak]


04
Violens
Nine Songs – 2011 (Embrace)




Violens uszczęśliwiali nas przez cały rok. Embrace jest zbiorem dziewięciu singli, które regularnie ukazywały się co miesiąc, by w listopadzie zostać skompilowanym na jednej płycie. Niczym pojazdy Power Rangers razem stworzyły niewyobrażalnie mocnego robota, który bardzo namieszał w 2011 roku. Mimo, że jest to jedynie zbiór singli, a sam zespół nie uznaje tego jako płyty, zapowiadając swój drugi longplay na 2012 rok, materiał jest bardziej spójny niż ten z Amoral. Jest marzycielsko, lekko i przyjemnie. Zespół pozbył się pewnej nachalności z debiutu i udowodnił, że wciąż ma nowe pomysły na siebie, więc 2012 rok również może do nich należeć. [SimonS]


03
Robag Wruhme
Thora Vukk




Ksiądz Robag udziela nam technobłogosławieństwa, pochylmy głowy. Pędzelkiem microhouse'owych mikromotywów szkicuje pocztówkę z kraju dużo bardziej odległego niż Niemcy, które znamy. Kliki, kopiuj-wkleje i łzy w uszach: Jelinek spotyka miłość. Minimal, niby, a szyty nićmi grubymi, i kogo owa nić nie przeszywa, ten niewrażliwy i niech bosą stopą wdepnie w Lego. Albo takie Ende: to już nawet nie muzyka, bo muzyka działa na jeden zmysł, a nie sześć z pięciu. Powąchajcie Thora Vukk, Robag Wruhme bukk. [Piąty Bitels]


02
Gang Gang Dance
Eye Contact
recenzja [Yeti]



Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a GGD bym nie słuchał, nic bym nie zyskał. Jeśli ktoś dźwiga ten rok na swoich barkach, to robią to właśnie Brian, Liz, Josh, Tim i Jesse. Popierdolenie tego materiału być może nie osiąga zenitu, but who cares? Liczą się tylko te poranki, gdy zaspany ruszam w drogę o szóstej rano, idąc przez mroźny Wrocław, a budzi mnie atakujące bębenki MindKilla. Liczą się tylko te chwile, gdy zachwycałem się klawiszami i koncepcją wokalu w Chinese High; liczą się tylko te godziny wykradzione z mego życiorysu. Okej, może i słyszałem w życiu kilka lepszych płyt; może i bym chciał się kiedyś od Eye Contact uwolnić. Ale, w sumie, po co? A dla koncertu dla Pitchforka poświęciłem jakiś mecz Copa America – ci, co mnie śledzą na Twitterze, wiedzą co to znaczy. [Yeti]


01
Toro y Moi
Underneath the Pine
recenzja [Yeti]



Toro zbój w biały dzień, ale nie w głowie mu rozboje (a przeboje, w sumie instant-klasyki). Utorował sobie Toro drogę do naszych małych serduszek i wyplenia z nich symptomy mizantropii i stanów maniakalno-depresyjnych (y koi). W zamian, wszczepia swoje wizje: w 2011 spod sosny, w 2010 – z kosmosu. Albo, po prostu, w polu: zainteresowania, wpisuje: nagrywanie płyt roku. Ciepły to album, a człowiek-orkiestra śmieszek Chaz pokazuje na niej środkowy palec (ale taki delikatny, subtelny środkowy palec) wątpiącym w jego talent piosenkopisarski, który, rozumie się samo przez się, jest – i jest trochę poza czasem. Funktastyczne linie basowe, beztroskie zaśpiewy, idylliczna instrumentacja, epitafium chillwave'u, płyta roku, lepsze niż Causers of This, autentyczne piękno, widzimy się za rok, How I Know, wszechwładza, esprit… [Piąty Bitels]


1 komentarz:

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.