piątek, 27 stycznia 2012

2011: Loża VIP



Choć mylimy się rzadko, nie mamy dogmatu nieomylności; ba – nie mamy nawet aspiracji do takowego. Nasze podsumowania, szczególnie biorąc pod uwagę ilość pozycji rankingowych, nie są w stanie w pełni oddać danego roku w muzyce – oddają jedynie jego esencję. Jako miłośnicy sceny polskiej, jesteśmy jednak zobowiązani, by przybliżać Was do artystów i autorów zjawisk, których przyszło nam chwalić, także ich inspiracji. Stąd od tego roku nowa rubryka przy podsumowaniu, zwana roboczo Lożą VIP, w której subiektywnie wybrani bohaterowie sceny polskiej danego roku przybliżą Wam trzy płyty, o których ich zdaniem warto wspomnieć. W roku 2011 nie wyobrażaliśmy sobie, by w Loży nie wypowiedzieli się Iza Lach i Mariusz Maurycy (Wytwórnia Krajowa); czyli osoby mocno zamieszane w najlepsze płyty 2011 roku. Stawkę uzupełnia Stefan Nowakowski (Jazzpospolita) - jeden z współwystępujących podczas najlepszego koncertu ubiegłego roku. Już, już kończę – malkontentów jednak z góry uprzedzam: nasi goście *NIE ZNALI* wyników podsumowań przed przystąpieniem do ankiety i wyrażeniu na nią zgody. Pozdrawiam i oddaję głos. [Yeti]






Iza Lach – wokalistka, piosenkarka; autorka płyty Krzyk (#2 na liście polskich płyt 2011) oraz takich  piosenek jak Million (#8 na liście polskich singli 2010) i Nic więcej (#5 na liście polskich singli 2011); meteopatka, autorka bloga;

3. Terius Nash: 1977
Może produkcyjnie i kompozytorsko nie są to jego wyżyny, ale chyba nie o to na tym albumie chodzi. Po rozstaniu z Christiną Milan, Terius Nash musiał się komuś natychmiast wyżalić i padło na mikrofon ( swoją drogą – skądś to znam). I to właśnie chyba sprawiło, że tak bardzo mnie chwycił za serce tymi piosenkami. Podziwiam!

2. Wiz Khalifa: Rolling Papers
W tym wypadku nie liczą się poszczególne piosenki ( nie ujmując nic Black and Yellow!), tylko cały album. Jest wyprodukowany spójnie i nienachlanie – co sprawia, że po włączeniu pierwszego kawałka, trudno mi jest go nie wysłuchać w całości. Poza tym świetnie się z ta płytą sprząta i Wiz Khalifa ma fajny tumblr (jakkolwiek to nie zabrzmi).

1. Kanye West /Jay – Z: Watch the Throne
Boy, did they deliver! Chłopcy pozamiatali do czysta mój „pokój z widokiem na mur oporowy, zbrojony żelbetowymi prętami”. Moja płyta roku i nie obraziłabym się gdyby w przyszłym roku pojawiło się Watch The Throne II. Niggas in Paris i Lift Off z Beyonce - Kaman!





Mariusz Maurycy – Product Manager w Wytwórni Krajowej – inicjatywie, którą silnie wspieramy, bo pragnie wydawać świetną polską muzykę;
Poniższe zestawienie proszę traktować jako post-scriptum do faktycznego top3 (Gang Gang Dance, Radiohead, Toro Y Moi).

*Po ptakach 2011 (Ben Westbeech: There’s More To Life Than This)*
Na próżno szukać choćby najmniejszej wzmianki o tej płycie na portalach zazwyczaj przeze mnie przeglądanych. A szkoda. Już i tak umknęła mi z podsumowania. Tak sobie pomyślałem, że może to być dobra rzecz do nastrajania się przed imprezą. Sprawdziłem to nawet w sylwestra, z myślą o pewnej wyjątkowej osobie, która mi ten album poleciła. Byłem wtedy na nogach od dobrych 36 godzin, a jednak ożywiłem się na kilka następnych. Kryzys nastąpił dopiero podczas powrotu nocnym autobusem, kiedy to przespałem swój przystanek i zaliczyłem prawie 4-kilometrowy spacer z pętli do mieszkania. Tak na marginesie, ktoś w ogóle odnotował fakt, że Jamiroquai ponad rok temu wydali nowy album?

*Na okrągło 2011 (The Strokes: Angles)*
W pewnych kwestiach niezwykle cenię sobie stałość. Dlatego też postawiłem na solidną markę The Strokes. Jestem przekonany, że nigdy nie nagrają albumu wybitnego, ale równie mocno wierzę, że nigdy mnie nie rozczarują. Podobnie było z koncertem na Open’erze. Oczekiwałem solidnego rzemiosła wykonanego z charakterystyczną im nonszalancją i to właśnie otrzymałem – nie mniej, nie więcej. A i tak emocjonowałem się jak nastoletnia dziewczynka.

*Pstryczek w nos 2011 (Sophie Ellis-BextorMake a Scene)*
Kuriozalny. Jeżeli miałbym typować słowo roku 2011, to byłby nim właśnie ten przymiotnik, jakże często używany podczas wyjazdów na Nerwowe Wakacje. Kuriozalna jest również Sophie, słynąca z wypuszczania świetnych singli do albumów naładowanych wypełniaczami. Ostatnio ostro jednak przeginała, uprzykrzając mi wakacje 2010 (przed fatalnym ,,Can’t Fight This Feeling” nie sposób było uciec), jak i wakacje 2011 (gdy ,,Not Giving Up On Love” poleciało w najmniej stosownym momencie w pewnym klubie gejowskim). Aż tu nagle 7 numerów (połowa tracklisty!) zagościło na długo w moim odtwarzaczu. A najlepszy z nich to zasługa cieniasów z Metronomy. Kuriozalne.





Stefan Nowakowski – muzyk (Jazzpospolita - #1 na liście polskich płyt 2010, Niechęć) kilku warszawskich formacji; warto słuchać ich płyt i wpadać na koncerty – jest na czym zawiesić Ucho;

Tytułem wstępu – za dużo tych nowych płyt w 2011 roku nie słyszałem, będąc mocno pochłonięty swoimi składami. Ominęły mnie np. Undun The Roots czy Biophilia Björk. Poza wymienionymi poniżej utkwiła mi w pamięci bardzo dobra 8 Nosowskiej.

Levity: Afternoon Delights – płyta jeszcze ciekawsza od poprzedniej, choć nieco słabsza niż porywające wiosenne koncerty. Jak dla mnie Levity nie robi słabych rzeczy, a skala ocen zaczyna się od „dobry“ i idzie do góry. Płyta nie ma nudnych momentów, co przy instrumentalnym improwizowanym graniu nie jest takie łatwe. Dobrze brzmi i nie jest przeprodukowana. Akurat jej zaletą jest też eklektyzm gatunkowy – nazywanie „Afternoon Delights“ albumem jazzowym, jazz-rockowym czy innym post-rockowym byłoby dużym uproszczeniem. Już czekam na następną.

Radiohead: The King Of Limbs – osiągnęli już taki status, że wystarczy, aby wydali płytę i już robi się zamieszanie, a ona z miejsca trafia do podsumowań roku. W przypadku The King Of Limbs sporo było malkontentów, którzy recenzje zaczynali od porównań do wiadomo jakich płyt, konstatując, że Radiohead się skończyli. Zgoda, poprzeczkę postawili sobie wysoko, ale nie można cały czas nagrywać muzyki doskonałej, wypada czasem zrobić coś po prostu dobrego.

James Blake: James Blake – tu też nie brakowało głosów, że EP-ki lepsze, że płyta nie jest wcale taka rewolucyjna, za mało dubstepowa albo za bardzo soulowa. Mi się po prostu bardzo podoba, zawiera świetne piosenki, jest zarazem delikatna i ma mocne basowe momenty. Krótka, nieprzegadana, przebojowa. Rewolucja może nie, ale na pewno świeży powiew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.