piątek, 23 listopada 2012

Andy Stott: Luxury Problems

OCENA: 8
Chyba zacznę od tego, że to nie jest płyta dla starych ludzi. Jednej połowy zwyczajnie nie usłyszą, a druga będzie dla nich irracjonalnie irytująca. Bo jedna połowa to dźwięki z górnego, a druga z dolnego zakresu częstotliwości słyszanych przez ludzi. Z jednej strony anielski śpiew Skidmore, z drugiej basy dudniące na granicy infradźwięków. Tak w skrócie wygląda "Luxury Problems". Byłbym jednak szalenie niesprawiedliwy pozostawiając to wydawnictwo z tak skromnym opisem. 

Album otwiera Numb. Nie wyobrażam sobie lepszego numeru na otwarcie. To jakby syrena wabiła w swoje mroczne objęcia przepięknym śpiewem, by po chwili miażdżyć powoli i metodycznie potężnymi uściskiem basów. Lost and Found od razu wprowadza element jakiejś niewytłumaczalnej baśniowej grozy. Standardowe house'owe metrum spowolnione do ekstremalnie niskiego tempa, niespiesznie zostaje okraszone kolejnymi dźwiękami. Co ciekawe - nie uświadczymy tu zbyt wiele "środków". Tak samo zresztą jak w pozostałych utworach.

W ogóle "Luxury Problems" ma w sobie coś z muzyki konkretnej: zawiera nieokreślone dźwięki wydawane przez przedmioty, które ciężko zidentyfikować. Na przykład Sleepless rozpoczyna się przytłumionym i niesamowicie brzmiącym, niewątpliwie mechanicznym dźwiękiem. Po jakimś czasie słychać szelesty, stukoty oraz inne tajemnicze odgłosy. Wszystko to z mocno podbitymi niskimi tonami. Podobnie Hatch The Plan: tutaj mamy skrzypienie, być może kół, które wypierane przez naprawdę ciężki bas, stopniowo ustępuje śpiewowi Alison Skidmore. Zresztą to kolejny z tych numerów, który zapada w pamięć. "Luxury..." zamyka  Leaving - idealnie kończąc tę płytę zmianami balansu, głośnymi rozmywającymi się niskimi tonami i będącym pięknym kontrastem dla tego wszystkiego wokalem. 

Wydaje się, że każdy utwór z tego albumu, to próba wywołania synestezji u potencjalnego słuchacza. Tutaj dźwięki mają kształt i fakturę. Mają wysokość, szerokość i głębię. Wyobraźnia płata figle i podsuwa przedziwne obrazy. Nie przesadzę w ogóle, jeśli napiszę, że przenosimy się do innego świata. Jakbyśmy mieli zaraz zanurzyć się w morskiej głębinie, gdzie zostajemy przytłoczeni ogromnym ciśnieniem wody. Co więcej, przy każdym kolejnym odsłuchu wrażenie to jest intensywniejsze. Przyczyną takiego odbioru jest, a jakże - niesamowite brzmienie. Basy są tu głębokie jak rowy oceaniczne, brudne, niepokojące i mroczne, a w wokalu Alison Skidmore Stott podkreślił tak bardzo jak się da najwyższe tony. Jest niewiele takich płyt, które niemal w całości wywołują dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa i ciarki gdzieś na karku. Dla mnie "Luxury Problems" jest właśnie taką płytą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.