Erykah Badu ma Twittera, a ja jestem die-fanem Twitterów. Za pomocą tego cudnego narzędzia uzależniłem się jeszcze bardziej od Internetu (możliwe). Ale jak tu się nie uzależniać, jak na jednej stronie ma się wypowiedzi znajomych, Kylie, kibiców Arsenalu z całego świata, dziennikarzy sportowych - w tym tych, co siedzą live na stadionie i intensywnie ćwierkają przez smsy - aż po Kylie, Maksa Tundrę, Toro Y Moi czy The Car Is On Fire? Z Badu było trochę inaczej - po początkowej podjarce faktem istnienia jej konta tam (w pełni oficjalnego zresztą), przyszła pora na skuteczne zniechęcenie związane z dość kiepskim pomysłem samej artystki, by retwittować każdego, kto do niej napisze. Kończyło się to bajzlem wśród twittów, ostatecznie więc musiałem w końcu kliknąć Unfollow.
Jednak to właśnie dzięki jednemu z twittów Eryki dowiedziałem się o jej singlu, tym z udziałem paru ludzi, pamiętacie. Byłem zresztą prawdopodobnie jedną z pierwszych osób, które obejrzały ów teledysk. Obejrzały w sensie dosłownym, gdyż w owym czasie przez usterki techniczne nie posiadałem na swym komputerze dźwięku, więc pozostało mi jedynie obczajenie wizualizacji, z pominięciem najważniejszej, muzycznej treści.
Całe te poprzednie dwa akapity miały pokazać Wam, że z Badu niby ciągle jest fajnie, a jednak wciąż nam ze sobą nie po drodze. I w sumie jest to chyba też diagnoza jej najnowszego dzieła. Płyty naprawdę znakomitej od strony technicznej - niewiele można zarzucić zarówno Eryce, jak i wspierającym ją ludziom. Dopięte, dopieszczone, niemal wzorowe. Same kompozycje zaś nienachalne, zazwyczaj delikatnie łaskoczą uszy niczym piórko w rękach ukochanej (tak myślę, nie wiem, jestem samotny). Jest znakomicie.
No właśnie, tylko pytanie czy to znakomitość warta tak szerokich analiz, jakich podejmują się recenzenci w przeróżnych notkach. Otóż nie sądzę. Nowy album Eryki Badu jest bowiem po prostu kapitalną płytą w znanej nam i kojarzonej z artystką stylistyce. Jest jedną z płyt roku, może nawet jedną z wyżej stojących w rankingu. Ale, kurcze, tu nie ma co rozkminiać. Tego należy zwyczajnie słuchać i delektować się smakiem, wyczuciem. Dlatego właśnie nie podejmuję się jakichś opisów albumu. Pokazuję Ci go przez szybkę, a Ty już wiesz. To Badu, więc warto, więc słuchaj. Just do it.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.