Wśród licznych zagadek dotyczących sceny muzycznej (kolejno: jak; czemu; po co; kiedy; etc.) w szeroko pojętym Polandzie, najbardziej jednak interesują mnie dwa, oba takie same: kto i kto. Pierwszą z anonimowych postaci jest Peter Bergstrand (wedle spekulacji: Tomasz Waśko / Afrojax, a ja dorzucam jeszcze Miłosza Wośko ze swej strony) - producent, mam wrażenie, wszystkiego, co się dobrze zapowiada na rok 2010. No i Galvin Paris, kolejny z pragnących zachować anonimowość wirtuozów w swej kategorii.
Galvina Parisa nie należy brać w 100% serio, tak więc ludzi, którzy po pierwszym akapicie spodziewali się wybitnego twórcy ambientu tudzież ukrytego w szafy swej czeluściach mistrza gitarowej kompozycji, może nieco rozczarować, jeśli nie wiedzą, co ściągają. Zresztą, już tytułowy Parysz nie pozostawia wątpliwości - wchodzi fajny bit, na który połowa Twoich znajomych zareaguje "ale gówno", o ile nie obracasz się w kręgu ludzi, którzy kumają, o co tu biega. Ja nigdy nie wymiękam / jestem lepszy niż David Beckham - deklaruje Paris i jesteśmy w domu: zaczyna się zabawa.
Zabawa konwencją, muzyką, słowem. Oto przed Wami dostatecznie świadomy mistrz konwencji, by rozbrajać Was i rozkładać na łopatki za pomocą czegoś, co naprawdę pozornie brzmi jak gówno, w rzeczywistości będąc prawdopodobnie jedną z najlepszych epek AD 2010. Spoko koleś, ten Galvin - ten szkic recenzji kończę tymi właśnie słowami, zachęcając, byście serio poświęcili te kilka minut na transfer i kilkanaście na obadanie materiału, tym bardziej, że za darmoszkę, a zabawy sporo (jak argument ekonomiczny nie zadziała, to co?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.