Dungen to ciekawy przypadek. Dokonania tego zespołu można porównać do wspinaczki na najwyższy szczyt świata. Zaczynali skromnie, od małych pagórków, ale z każdym nowym wydawnictwem ich stopy stawały na coraz wyższym wzniesieniu. Swój Mount Everest osiągnęli przy czwartej płycie. Ta Det Lugnt jest fenomenalnym albumem, docenionym przez krytyków i uznawanym za jeden z najlepszych w minionej dekadzie. Niestety szczyt na pograniczu Chin i Nepalu jest tym najwyższym i wyżej stanąć już nie można. Tak samo jest z tym zespołem i jeżeli Tio Bitar i 4 uznamy za ich Mont Blanc i Kilimandżaro, to Skit I Allt porównamy co najwyżej do Rys.
Stojąc na czubku Tatr, z pewnością ujrzymy wspaniałe widoki, a przeżycia też będą niezapomniane. Jednak jeżeli człowiek już wcześniej był na Mount Evereście, to tutaj może poczuć spore rozczarowanie. Takie samo jak ja, gdy usłyszałem nowe wydawnictwo Dungen. Niby znane i lubiane dźwięki, ale jednak już nie zachwycają i bardziej zwraca się uwagę na chłodny wiatr, niż na otaczające nas pejzaże. Można by było mi zarzucić, ze po czterech przesłuchaniach nie powinno się oceniać płyty. W niektórych przypadkach mógłbym przyznać rację, ale nie tu. Ta Det Lugnt pokochałem od pierwszego przesłuchania, teraz po czterech nie zapamiętałem żadnego dźwięku. Jedyne co zwróciło moją uwagę, to małe novum, w postaci męsko - damskiego duetu w utworze Brallor. To wszystko. Reszta to stare granie, tylko różnica jest dokładnie taka sama, jak między Rysami a Mount Everestem. Teraz stoją 6000 metrów niżej.
Z jednej strony trudno wymagać, żeby zespół inspirujący się najlepszymi dokonaniami psychodelicznego rocka zaczął czerpać garściami z nowej muzyki, z drugiej martwi to, że powoli stają się swoją marną podróbką. Pokazali raz, że potrafią sięgnąć nieba, więc czemu nie mieli by tego powtórzyć po raz drugi? Czas pokaże czy będą schodzić coraz niżej, aż zrównają się z poziomem morza, czy jednak obrócą się na stopie i znów zaczną wspinać się ku górze. Jednak na zdobycie wszystkich ośmiotysięczników już nie mają szans, a najbliżej tego byli Beatlesi, którym do całej puli zabrakło jednej płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.