Na pewno każdy z nas miał kiedyś w rękach książkę, która nie była zbyt ciekawa, ale nie była też aż tak nudna, by ją odłożyć. Nie mamy nawet nadziei na nagły zwrot akcji, który wydarzyłby się na następnej stronie, czy może w następnym rozdziale. Wiemy, że nic się nie może stać. Carriage są właśnie jak taka opowieść. Niby nie wiadomo co kryje okładka, ale po przesłuchaniu kilku pierwszych taktów wiemy czego można się spodziewać.
A czego można się spodziewać? Nieinwazyjnego śpiewu przy akompaniamencie gitar, skrzypiec i perkusji. Dużo się dzieje, aranżacje są dopracowane, często wyraźnie zaznaczony rytm zauważalnie przełamuje strukturę piosenki, ale nie na tyle, żeby mogło to w jakiś sposób bardziej zainteresować i podziałać na wyobraźnię. Jest kilka utworów nadających się do radia (np. Minneapolis), jest kilka bardziej smutnych, jednak zdecydowanie więcej jest tych pogodnych i podnoszących na duchu (np. Oh the Wolves! (Ou es Ma Soeur?)). Jednak możecie mi wierzyć na słowo – po kilkukrotnym przesłuchaniu mogę z całą odpowiedzialnością napisać, że płyta jest mdła i jednorazowa.
Zresztą, pasuje tutaj fragment notki wydawniczej pewnej książki: „Jest to powieść z wartką wielowątkową fabułą, gdzie króluje przyjaźń i miłość…” Cóż, taka to właśnie płyta: włączysz, przeleci i to wszystko. Niczego nie zapamiętasz. Kiedy posłuchasz za kilka tygodni, nawet nie zdasz sobie sprawy z tego, że już jej słuchałeś.
Zresztą, pasuje tutaj fragment notki wydawniczej pewnej książki: „Jest to powieść z wartką wielowątkową fabułą, gdzie króluje przyjaźń i miłość…” Cóż, taka to właśnie płyta: włączysz, przeleci i to wszystko. Niczego nie zapamiętasz. Kiedy posłuchasz za kilka tygodni, nawet nie zdasz sobie sprawy z tego, że już jej słuchałeś.
trafnie napisane. fajna muzyczka jako tło do bardziej absorbujących zajęć..kiedy tylko co jakiś czas dociera do nas parę taktów
OdpowiedzUsuń