czwartek, 5 maja 2011

Britney Spears: Femme Fatale

OCENA: 4
Genialne vs beznadziejne. Cudowne vs nudne. Gdyby to nagrało Radiohead to byś się jarał!!! vs Gdyby to nie była Britney nawet byś nie spojrzał!!! Siedem lat po kapitalnym, zmiatającym (niemal?) wszystko i wszystkich w dziedzinie popu singlu Toxic, postać Britney znów wywołuje olbrzymie emocje, jak zwykle dzieląc środowisko zainteresowanych muzyką na dwa obozy. Szalikowcy szóstego albumu Brytyjki (he he) są skłonni zaliczać go do jednych z największych osiągnięć muzycznych trwającego, dwa tysiące jedenastego roku; przeciwnicy... o tym będzie za chwilę.

Najpierw jednak odrzućmy uprzedzenia: czasy gimnazjalne większość z nas ma już za sobą, wobec tego - Britney jest ok, jeśli jej piosenki są ok, tak? Zastanawiające, że wciąż musimy to wyjaśniać. O ile wiem, żaden z członków redakcji nie zakłada szat papieskich ani nawet dalejlamskich (?), zaś życie prywatne i "skandale" związane z artystami niewiele nas obchodzą. Czytacie o nowej płycie Britney: to jest - czytacie o piosenkach na niej; czytacie o odbiorze dźwięków danego recenzenta. Sprawa jasna.

Po wyjaśnieniu tych - wciąż czasem budzących kontrowersje (sic!) - kwestii możemy powrócić do materii muzycznej. Femme Fatale to - w wersji podstawowej - dwanaście utworów i czterdzieści cztery minuty muzyki. I w zasadzie już od openera dostrzegamy wielką chęć producentów, aby był to krążek ważny: ładują w niego co się da, sięgając zarówno po środki znane nam od lat z dorobku komercyjnego popu, jak i te ze światka popu o mniejszym zasięgu kasowym. Wydaje się zresztą, że to właśnie jest tajemnica tak dobrych recenzji dla Britney w kręgach do tej pory hołdujących głównie (choć w żadnym wypadku nie: jedynie!) tym sferom popu.

Ale ej - nic mnie to nie obchodzi. Od Femme Fatale wymagam bowiem tego, co od każdej płyty pop - przebojów; ze smutkiem trzeba powiedzieć, że ich tu nie ma. Ten krążek SILI SIĘ na przebojowość; a nie: jest przebojowy. Ten krążek SILI SIĘ na bycie ważnym osiągnięciem popu; a jest przeprodukowany. Femme Fatale dopadła plaga znana nam wcześniej z niektórych dzieł Queen czy - by nie sięgać daleko - ubiegłorocznej, barokowej płyty pewnego rapera. Czterdzieści cztery minuty po sobie zostawiają nam w głowach jedynie ból, bez prawdziwego, rasowego wymiatacza. Tu wszystko jest niby przebojowe, ale nic nie osiąga statusu przyszłego szlagieru.

Cóż więc dostajemy? Rozbuchane faktury, potężne i długie utwory, które nie potrafią wpaść w ucho; nawet singlowe Hold It Against Me nie ma szans, przepada. I choć technicznie ta płyta jest bez zarzutu, to - najzwyczajniej - brakuje jej esencji. Nie jest wtórna, ale jest nudna, jakkolwiek banalnie to brzmi.

A królową autotune'a wciąż pozostaje MEG.

2 komentarze:

  1. Taka z niej brytyjka jak ze mnie szwajcar.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniałem - kluczowego tu - "(he he)". Ale dzięki za czujność, Missisipi nie jest w Wielkiej Brytanii, oczywiście. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.