środa, 5 sierpnia 2009

Miike Snow: Miike Snow

Panie i panowie. Przedstawiam państwu najbardziej nierówny album roku, proszę o oklaski. Pamiętacie jeszcze, jak recenzując Coconut Records wywyższyłem pierwszy utwór ponad wszystkie inne? Podczas słuchania tej płyty mam najprzyjemniejsze déjà vu tego lata, bo ta oto grupa, Miike Snow, stworzyła Animal, najbardziej wpadający w ucho kawałek od czasów Asereje i mniej więcej w tym samym stopniu, co zeszłoroczne Kids.

Ta skromna garść electropopu została skomponowana, by być hitem. Najpierw mamy rytm dobry do wymruczenia, potem łatwy tekst do zaśpiewania (te powtórzenia, typu darkness, darkness, darkness i mój faworyt – in your eyes I see the eyes of somebody I knew before, long, long, long, ago), a na samym końcu eksplozję: refren, który można wymruczeć, zaśpiewać i zanucić za jednym zamachem. W międzyczasie dostajemy jeszcze klawiszowo-elektroniczny pokaz instrumentalny. I to wszystko w cztery i pół minuty! Popowy mistrz tego lata, coś, co chciałem dostać i myślałem, że dostanę, ale z radia i MTV, a nie od mało znanej grupy ze Szwecji. Inna sprawa, że to kontrowersyjny utwór – o ile mój kuzyn się nim ode mnie zaraził, o tyle koledzy z IRC-a nie podzielają entuzjazmu. Ale jeśli już ci się to podoba, to podoba się naprawdę bardzo mocno. Taka już magia ciekawie stworzonego popu.

Dobra, koniec zachwytów. Druga taka piosenka już tu się nie trafia, choć niektóre próbują dorównać Animalowi poziomem. Najbliżej jest chyba Song For No One, dzięki bardzo chwytliwemu, bardzo wakacyjnemu intro, które w trakcie utworu pojawia się kilkukrotnie i za każdym razem robi miłe wrażenie. Burial momentami chce być Animalem, ale czegoś mu brakuje. Jest za to ciekawszy tekstowo (at your own burial, don't forget to cry) i w momencie now it's the funeral I become a serial killer of us all przypomina – tak, indie-dzieci, stajemy na baczność – Animal Collective. Silvia trochę się dłuży, ale zawiera być może najlepiej wyśpiewane „damn” w historii (nie będę podawał minuty i sekundy, to prawie cała druga część piosenki).

Tak, pierwsze cztery piosenki są mniej lub bardziej dobre. Piąta jest niedopracowana. Zwrotki zapowiadają coś ciekawszego w refrenie, a tam nie ma nic nadzwyczajnie ujmującego. Kolejna już na tej płycie partia elektroniczno-klawiszowa mogłaby ratować piosenkę, ale jest trochę za krótka. Kolejna pieśń, Sans Soleil, też pozostawia niedosyt. Przyjmując, że Miike Snow chcieli wstawić najlepsze piosenki na początku, A Horse Is Not a Home spokojnie mogłoby się znaleźć jako utwór numer trzy zamiast Silvii. I tu koniec zaskoczeń.

Cult Logic jest po prostu średnie, a Plastic Jungle bardziej niż mi, przypadnie do gustu wiernym fanom electro. In Search Of wlatuje jednym uchem, a wylatuje drugim, Faker jest zupełnie zbędnym outro.

Miike Snow to kolejni już ludzie korzystający z zeszłorocznego hype'u (wszyscy używają tego słowa, nie będę gorszy) MGMT. Jeden z naśladowców, Empire of the Sun, przebił się do mainstreamu (wszyscy używają tego słowa, nie będę gorszy) – nie oszukujmy się – dzięki wizerunkowi scenicznemu. O kolejnym takim naśladowcy będzie w następnej recenzji. Ten byłby najlepszy, gdyby od początku do końca zachował poziom. Nie bez powodu dla każdej piosenki przydzieliłem tyle, a nie więcej lub mniej, tekstu. Włączcie sobie Animala i wyobraźcie, że podobnie dobre są inne piosenki, a płyta wyda się kandydatem do albumu roku. A że nie są podobnie dobre, excuse-moi, ale nie będzie nawet ścisłej czołówki.

2 komentarze:

  1. O, znam to Animal, nie wiem skąd, ale słyszałem pewnie w jakimś radiu. Piosenka równie wkurzająca co Kids. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chlapcy daja rade...swietnie brzmia na zywo....

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.