poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Ortega Cartel: Lavorama

Zawsze myślałem, że pierwsza recenzja z grona polskiego hh, jaką napiszę na tym blogu, będzie dotyczyła Afro Kolektywu/Łony, ewentualnie Pezeta. Że nagrają album, wymiotą, a nagle dokonam jakiegoś comming outu, przyznając się do słuchania tudzież nawet uwielbiania ich krążka, co zmusi powszechne masy milionów użytkowników Internetu do zasięgnięcia informacji na temat tychże wykonawców i spowoduje falę uwielbienia dla owych. Dobra, koniec żartów, bo brzmię jak Leszczyński. Tak czy siak, Lavorama to rzekomo ostatnia płyta Ortegi Cartel. Trochę szkoda, bo wygląda na to, że stracimy szansę na kolejne znakomite płyty.

Najnowszy krążek polsko-kanadyjskiego kolektywu to materiał długi, zawierający aż 33 utwory, więc nie sposób poznać je wszystkie za pierwszym, drugim czy nawet trzecim odsłuchaniem. Nie znaczy to oczywiście, że nie warto. Warto.

A dlaczego warto? Bo siła Lavoramy tkwi w tym, co w kawałkach hh najważniejsze: w bitach. Podkłady wymyślone przez patr00 są po prostu dziełem. Są mistrzowskie, znakomite, na niespotykanym poziomie. Często bogate i wielowarstwowe, bardzo wciągające i wpadające w ucho. Można chcieć czegoś więcej?

Można. Można chcieć jeszcze tekstu. No, tutaj bywa słabo. Wśród licznych gościnnych występów trudno wypatrzyć jakichś highlightów. Może Jak żyjesz Reno? Szybko, bo lekko nie ma/ świat był dziwny już dawno - wiem od Niemena w Dobrych czasach, jak już. Ale generalnie warstwa liryczna należy do tej łatwo przyswajalnej, niezbyt ambitnej, wakacyjnej, wesołej. Nie ma jednak nad czym płakać - fuzja takich tekstów z bitami od patr00 sprawdza się rewelacyjnie.

Najlepszym tego przykładem jest zresztą Dokąd tak gnasz? z udziałem Tedego. Ciężko byłoby znaleźć tutaj coś głębszego. Ale sposób zmiksowania tego kawałka, współgranie tego z bitem, dobrze nachodzące na siebie wokale itd. sprawiają, że utwór wyrasta nam do grona hitów lata.

I tak jest z ogromną większością tego krążka. Wszelkie niedoróbki uzupełnia ona bowiem klimatem, a przede wszystkim bitami, które są doskonałe. Oczywiście, krążek mógłby być krótszy, parę utworów można było sobie podarować, ale i tak nie ma podstaw do narzekania. To kapitalna płyta, prawdopodobnie najlepsza płyta hiphopowa w tym roku.

Kończę, bo brzmię jak reklama Carlsberga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.