sobota, 1 sierpnia 2009

Arctic Monkeys: Humbug

Arctic Monkeys - twór, który dzięki symbiozie z MySpace wypromował siebie oraz rozreklamował owy serwis, zaledwie po dwóch latach wraca z nowym materiałem. Nie wiem czy odstęp między wydawnictwami ma wpływ na to, czy album jest dobry czy nie. W końcu The Beatles wydawali czasem nawet dwa albumy w okresie jednego roku, a płyty były wciąż tak samo dobre. Jednak Arktyczne Małpy, to nie Żuki, więc ich drugi album po zaledwie rocznym odstępie okazał się jedynie odgrzanym kotletem z mocniejszym riffem. Tak więc jeżeli Whatever People Say I Am, That's What I'm Not było przyjemnym debiutem którym można było odsłuchać w całości, tak Favourite Worst Nightmare w większych dawkach po prostu mnie męczył. Wydanie dwóch płyt w odstępie jednego roku było błędem, tak więc na co można było liczyć po odstępie dwóch lat?

Panowie z Sheffield raczej nie zaskoczyli, bo po dobrym brzmieniowo debiucie i za głośnym drugim longplayu zaprezentowali nam album wyciszony, być może aż nadto. Na pewno to nie jest 39 minutowa kołysanka, bo ostrych brzmień nie brakuje, ale musimy na nie trochę dłużej poczekać, bo nie atakują nas od pierwszych sekund jak poprzednio. Jest to atut w porównaniu do poprzedniej płyty, przynajmniej dla mnie. Ale to zagranie nie do końca wyszło. Bo przecież można budować piosenkę, w której napięcie rośnie z sekundy na sekundę. Tu tak jednak nie ma, bywa, że piosenka się leniwie ciągnie do 2 minuty, aż nieoczekiwanie zostajemy zaatakowani solówką, może i dobrą, tylko czy potrzebną? Przypomina to trochę zagranie w stylu metalowych kapel, które próbują nagrać powolny kawałek i jest nieźle, aż do momentu jak któryś z muzyków przypomni sobie o najważniejszej sprawie w metalu: „ej chłopaki, przecież nie mamy solówki! Jak to tak bez solówki? Zagrajmy na koniec mega mroczną solówkę, żeby fani sobie przypomnieli po co mają pióra!” I tak to właśnie często brzmi na wydawnictwie Humbug. Mieli dobry pomysł z dojrzalszym, spokojniejszym brzmieniem, ale wywalenie mocniejszych riffów na finał większości piosenek był raczej złym zagraniem. Po prostu na tej płycie brakuje dobrych refrenów.

Album jest dziełem przeciętnym i niestety po raz kolejny się okazało, że tylko single ratują album. Tak było w przypadku ostatnich płyt U2 oraz Depeche Mode i tak zapewne będzie z Humbug. Najlepszym kawałkiem jest pierwszy singiel Crying Lightning, który brzmi jak za czasów pierwszej płyty, podobna sytuacja jest z Pretty Visitors, nieźle brzmi też Secret Door bo jest w całości spokojną piosenką, której na szczęście nie zniszczyli niepotrzebną solówką. Obstawiam, że to właśnie te utwory zostaną singlami, a reszta płyty odejdzie w zapomnienie.

Zapowiadali zmianę stylu, której nie ma. Bo to nie jest nowy styl, tylko stary został podduszony. Słychać, że spowolnione tempo ich męczy i prawie w każdej piosence pod koniec uwalniają swoją energię. Ale przynajmniej będę mógł odróżnić ten album od pozostałych, bo do dzisiaj bym nie umiał powiedzieć, czy piosenka pochodzi z pierwszego, czy drugiego albumu. Chwała im za to, że zostali przy rocku. Po tym jak większość kumpli po fachu zaczęło romansować z elektroniką, a dla 80% z nich skończyło się to kompromitacją miło posłuchać czystego rocka. Bo tego po prostu słucha się miło, płyta jest bardzo przeciętna, ale co ważne, nie drażni, może sobie spokojnie lecieć w tle, a ja niczym nie rozproszony będą mógł dalej marnować swój cenny czas.

3 komentarze:

  1. Ja utwory z pierwszej i drugiej płyty odróżniam. Z trzeciej słyszałem tylko singel, a recenzja nie zachęca, żeby pobrać album najszybciej jak to tylko możliwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugim singlem będzie Pretty Visitors. W sumie tylko te trzy piosenki, które wymieniłeś przypadły mi do gustu. Reszta momentami jest całkiem niezła, a momentami przerażająco słaba.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej podobała mi sie pierwsza płyta, niezaprzeczalnie! A wydali dwie płyty od razu po sobie, bo przeciez najpierw mieli materiał, długo przed wydaniem płyty piosenki mieli przygotowane, i moze dlatego niektorym wydają się podobne. Ale napewno nie mi -mają inny klimat, teksty poniekąd inną tematykę i styl, poza tym skład zespołu zdążył się zmienic, wiec brzmienie tez. Niektore piosenki z Humbug nie przypadły mi do gustu, bo są lekko bluesowo-jazzowe, zupełnie inne niz dotychczas, wiec nikt mi nie wmowi ze ich styl sie nie zmienił!

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.