piątek, 28 sierpnia 2009

Radiohead: Poznań dla Ziemi + video

PROLOG

15 lat minęło. Nie, to nie jest kolejna z rocznic jakiejś tam wojny czy innego zrywu robotników ze stoczni. Tyle bowiem czasu upłynęło, odkąd ostatni raz na terenie Polski zagrał zespół Radiohead i jakoś tak się złożyło, że właśnie teraz postanowili przyjechać ponownie.

Niestety, termin dobrali fatalny, co spowodowało, że prawie do ostatniej chwili ważyły się losy ewentualnego cielesnego reprezentanta Uchem w Nutę na owym koncercie. Ostatecznie jednak wszystko zakończyło się happy endem i w Poznaniu stawiło się aż dwóch naszych zawodników. Po krótkiej kłótni w szatni ustalili oni, że nie dryblują, lecz będą podawać - stąd ta relacja jest hybrydą przeżyć, ułomności/zdolności literackich, gustu i wytrwałości aż dwóch osób, za co serdecznie przepraszamy z góry.

Powyższe dwa akapity miały przekonać czytelnika, że zasadniczo ten tekst musi być słaby, ponieważ pisały go dwie osoby i nie ma tu spójności. Pominęły one jednak zupełnie fakt znacznie ważniejszy - ten tekst musi być słaby, bo ma zapisać to, co nie do zapisania. Ująć w słowa to, co nie do ujęcia. No, więc jeśli decydujesz się czytać dalej, to potem nie marudź, all right?

DOJAZD

Dworzec PKP, Wrocław. Yeti kupił bilet, nie bardzo rozumiejąc, o co pretensje miał łysy pan w kasie (na osobowe kupujemy w kasie regionalnej powtórzone 4 razy, jednocześnie cały czas podejmowane działania w kierunku wydruku biletu - wtf?). Jest gorąco, nawet na peronie. Ludzi stosunkowo mało. Lecz kiedy podstawiają pociąg, nagle robi się tłok przy każdym wejściu. Miejsce siedzące udaje się znaleźć, więc siedzę w napięciu. Jednocześnie nie uniknąłem okazji do usłyszenia, o wszystkich imprezach kilku dziewczyn za moim siedzeniem, jakie odbyły się w ciągu ostatniego roku. Podobnie zresztą miał cały wagon. Nie narzekam, chociaż ich ćwierkotanie wizualizuje mi odpowiednią scenę z Dnia Świra. Słońce grzeje, parokrotnie zasypiam i budzę się, obserwując coraz większy tłok w wagonie.

Odmalowany Dworzec PKP, Szczecin. Zaraza Żuli i Bezdomnych prawie pokonana, więc można spokojnie wejść do środka. Niestety nic w życiu nie ginie, więc ze słynnym zapachem się jeszcze spotkam, ale o tym się może dowiecie w późniejszej części relacji, jeżeli do niej dotrwacie. Co tu dużo mówić o podróży, podróż jak podróż. Ma piąta w życiu, na terenie Rzeczpospolitej, więc zawsze to jakieś przeżycie. Ogólnie miło, słońce, wagon wyremontowany i w spokoju można poczytać książkę. Niebieski Rower, nie wiem czy polecać czy nie, jakieś 3 tomowe romansidło osadzone w czasach II Wojny Światowej. Dobrze się czyta, więc do pociągu jak znalazł.

Okazało się, że z moim znajomym pomyliliśmy pociągi. Wmawiamy sobie, że to nie nasza wina, w końcu na tablicy odjazdów i przyjazdów zauważyliśmy tylko jeden pociąg relacji Szczecin Główny - Poznań Główny, ale pewnie rzeczywistość była inna. Na szczęście konduktor był dobrym człowiekiem i sprzedał nam dobre bilety, dopisując do starego, że w kasie należy się zwrot pieniędzy. Więc z całego zamieszania wyszliśmy do przodu, 8 zł, 4 na głowę. (Eh, żeby takie biznesy można było robić w miejskich autobusach i tramwajach...) No i chyba na tyle z tej pociągowej podróży, na pewno powrót był bardziej dramatyczny, ale może o tym wspomnimy w outrze tej relacji.

Na koniec obaj dodamy tylko, że transport w Poznaniu bardzo pozytywny i przemyślany, w szczególności zaś darmowe autobusy krążące z miejsc strategicznych w okolice koncertu. Brawo dla miasta, ma myślących ludzi na odpowiednich stanowiskach.

SUPPORT

Po godzinie oczekiwania pod bramkami, wreszcie wpuszczono stado do środka parku. Yeti rozsiadł się na trawie...

...trzy godziny później rozległy się pierwsze dźwięki Moderata, który pełnił rolę supportu. Wstając z trawy dostrzegłem SimonSa, do którego się uśmiechnąłem i poszedłem pod barierki z planem, by z redakcyjnym kolegą przywitać się po występie Niemców. Plan ten ostatecznie spełzł na niczym. Co do samej atrakcyjności występu 'tej grupy przed Radiohead', zdania są podzielone. Dla mnie byli przeciętni, z momentami przebłysku. Muzyka niezła, ale nie w słońcu, nie w plenerze, nie w dzień, nie przy dziesiątkach tysięcy ludzi.


Jako, że już po 13 byłem w Poznaniu, postanowiłem pozwiedzać to miasto, a przynajmniej tereny okalające Stare Miasto i co tu dużo mówić, zauroczyło mnie to miejsce. W większości zadbane ulice, miejscami się czułem nawet jak w Niemczech, z tego mylnego przeświadczenia budził mnie miejski tabor autobusów i tramwajów. W tym wypadku szczeciński prezentuje się lepiej, ale pewnie do Euro 2012 cały zostanie unowocześniony. No ale to nie relacja ze zwiedzania do Poznania, więc przechodząc do sedna sprawy, momentami się zastanawiałem, czy to na pewno ekologiczna impreza. Nie jestem ekomaniakiem, w większości śmieszą mnie argumenty ekologów, ale co by nie mówić, nie lubię syfu na ulicach i wysypujących się śmietników. A tych zdecydowanie było za mało przed i jak na terenie koncertu, przez co robił się mały bałagan.
Na szczęście nie trzeba było stać w kolejkach i godzinę przed koncertem w 5 minut znalazłem się w swoim sektorze. Tak jak już pisał Yeti, support nie powalił. Być może nie mam nic im do zarzucenia, bo zagrali perfekcyjnie, no właśnie, być może za bardzo? Brakowało w tym jakieś fantazji, improwizacji, siadło 3 facetów przy konsoletach i odegrało piosenki identyczne jak na płycie. A że siedzieli przy stołach, to człowiek odnosił wrażenie, że usiedli sobie przy obiedzie, słuchając w tle własnej płyty. Tak więc poprawnie, ale bez szału, przynajmniej w mojej strefie muzyka nikogo jakoś nie porwała. Pewnie wpływ miała też pora koncertu, w nocy, przy dobrej grze świateł show by mogło dużo zyskać. Ale w domu od czasu do czasu sobie ich posłucham, czemu by nie?

CZĘŚĆ WŁAŚCIWA

Moderat skończył zanudzać/wkręcać w podłoże i pojawiła się ekipa techniczna. Ustawiano ekologiczne, charakterystyczne dla Radiohead światła, strojono sprzęt, co zajęło prawie godzinę - niezła próba wytrwałości dla tych, co stali w takim ścisku, że nie mogli usiąść bądź przedrzeć się do kolegi, który stał kilka metrów dalej (pozdro SimonS!).

Jednak kiedy upłynęło wspomniane 60 minut, próbowane do tej pory światła zgasły i pojawiło się znane z filmów na Youtube intro. Na scenę wkroczyło pięciu muzyków - w ujęciu strefy pierwszej, w ujęciu zaś trzeciej, gdzie znajdowałem się zarówno ja, jak i SimonS - pięć małych żuczków, których można było zasłonić paznokciem. Rozpoczęło się 15 step, a wraz z nim pierwszy szał tłumu.



Godzina, w takim momencie trwa jak 5, a ostatnie 5 minut, jak 24 godziny, ale w końcu się zjawili i w końcu zgasło światło. Nie jestem fanem In Rainbows, ale piosenki otwierający każdy koncert mają jakąś specjalną moc. Możesz nie być fanem piosenki przed koncertem, ale jak ją usłyszysz jako intro, to do końca życia słysząc jej początek będzie Ci się pojawiał uśmiech na twarzy i wspomnienie tego fantastycznego momentu.

Jeżeli dobrze pamiętam, to przy There There minęła ta sielanka i przede mnie wbił się człowiek, którego nie spodziewałem się na koncercie takiego zespołu jak Radiohead, a co najwyżej na jakimś festynie, gdzie wystąpi Boys lub Doda. Owy człowiek był chyba najbardziej ekologicznym człowiekiem na tym koncercie. Dezodorantu nie używa, bo tworzy dziurę ozonową, mydła nie używa, bo brudzi wodę, proszek do prania też jest szkodliwy, więc prawdziwy ekolog też tego specyfiku unika. Powtarzałem sobie w myślach, żeby go ignorować, żeby cieszyć się tym fantastycznym momentem i wpaść w radiogłową przygodę. Niestety zapach ekologa, jego papierosów, głupich tekstów i ataków padaczki w dużym stopniu popsuł mi ten koncert. No ale koniec tego marudzenia i wywodów na temat tego człowieka, wracajmy do przeżyć muzycznych.



A skoro przeżycia muzyczne, to pałeczkę przejmuje Yeti. Podczas gdy SimonS tracił cenne chwile TAKIEGO koncertu, ja skupiałem się na wykonaniach kolejnych dwóch reprezentantów najnowszego albumu. Weird Fishes/Arpeggi wypadło niewątpliwie lepiej niż w studyjnej wersji, natomiast kapitalne wykonanie All I Need powodowało kolejne, po There There, ciarki na skórze.

Najlepsze jednak dopiero miało nadejść. Kilka wspaniałych piosenek pod rząd, o których marzyłem, o których śniłem, które ukształtowały mój gust muzyczny i spowodowały, że odtwarzacz mp3 stał się dla mnie wyjątkowym sprzętem, a płyty cd zostały zakupiono przeze mnie z cierpliwie gromadzonej sumki pieniędzy.

Zresztą, co ja będę opowiadał. You can try the best, you can/ you can try the best, you can/ the best you can is good enough z Optimistic...



...geniusz całego 2+2=5, przepiękne Street Spirit (Fade Out) czy kapitalne wykonanie The Gloaming musiało wkręcać w podłoże, dobijać, zabijać, zaskarbiać serca, powodować łzy wzruszenia, radości, wywoływać poczucie czegoś ponadczasowego, co dzieje się na naszych oczach. Oto najwybitniejsi muzycy od bardzo dawna, od przynajmniej kilkudziesięciu lat, patrzą na nas, GRAJĄ dla nas i robią to z nieudawanym zaangażowaniem, pasją, łącząc to wszystko z doskonałym wykonaniem od strony technicznej. Nie wierzę, by kogokolwiek z obecnych tam to nie ruszyło. Nie wierzę.

Po The Gloaming zespół otrzymał kolejną z rzędu owację, co Thom próbował skwitować zwrotem "Dziękuję bardzo", a co zabrzmiało raczej jak dziekui badzo i wywołało kolejne brawa połączone z salwą śmiechu. Rozpoczęła się piosenka, której nie lubiłem z dość głupiego powodu - uprzedzenia do gry, w której wystąpiła. Myxomatosis, perfekcyjne w każdym calu, okazało się potem jednym z najsilniej i najmilej wspominanych akcentów tego koncertu.



Nie mogliśmy jednak czekać dłużej na odpoczynek, bo na placu gry pojawił się utwór mojego życia. Piosenka, która sprawiła, że gitara stała się moim ulubionym instrumentem muzycznym, a autor solówki wszedł do ekskluzywnego klubu ulubionych gitarzystów, który do dziś składa się tylko z niego. Utwór w każdym stopniu genialny, pozaziemski, fantastyczny. Gdybym bowiem miał w paru słowach opowiedzieć Paranoid Android, pozostawiłbym ciszę. Pustkę, białą kartkę. Bo to jest nieopisywalne. A usłyszeć to na koncercie? Jeszcze bardziej. Tak, bardziej nieopisywalne. Relację ponownie przejmuje SimonS, bo znowu mam ciarki i muszę ochłonąć. A minęły już 3 dni...



Na moment pozwolę sobie jeszcze wrócić do dwóch piosenek które już tutaj się pojawiły, a których nie mogę opuścić, ponieważ wywołały u mnie ciary Było to 2+2=5, oraz Myxomatosis, obie z jednej z moich ulubionych płyt. Co śmieszne i dla mnie kompromitujące, przy początku 2+2=5 powiedziałem na głos O, Paranoid, a że szczerze mówiąc nie przepadam jakoś za tym kawałkiem, byłem w szoku, że mam ciary na plecach, aż przy słynnym wejściu gitary uświadomiłem sobie, że to przecież cudowny utwór z Hail To The Thief i powód ciar był już oczywisty. Myxomatosis, tak jak redaktor Yeti poznałem długo przed poznaniem zespołu, ale w przeciwieństwie do niego zawsze ją lubiłem i miałem do niej sentyment. Nie spodziewałem się jednak, że może u mnie wywołać aż takie emocje, zdecydowanie dla mnie numer jeden na tym koncercie. Aż żałuje, że obejrzenie tego na YouTube nigdy nie odda takich wrażeń, bo pewnie nie prędko je odczuję. Następnie było Videotape, oraz Nude, obie piosenki z płyty In Rainbows, z płyty poprawnej, melodycznej, która zdobyła duże uznanie u słuchaczy, co było widać na koncercie, bo każdy początek utworu z tego albumu wywoływał aplauz na widowni, niestety nie u mnie. Dla mnie ta płyta nie ma tych emocji co poprzednie krążki, dlatego je przesłucham bez większego wrażenia. Następnie było Karma Police, bodajże największe show na tym koncercie, które zaśpiewał Yorke w duecie z polską publicznością i ten niezapomniany come back Thoma...



Bangers & Mash, utwór który dotarł do mojej świadomości dość nie dawno, oczywiście słyszałem go wcześniej, ale dopiero przed koncertem się w nim zakochałem. Niestety [i]Pan Ekologiczny[/i]
też lubi tę piosenkę i mi ją popsuł. No i szkoda, że w III strefie nie byłem w stanie zauważyć, że Yorke w tym utworze gra na perkusji, dopiero filmy z wideo mi to uświadomiły. Szkoda, że zabrakło dla tej piosenki miejsca na In Rainbows.

Bodysnatchers, kolejny utwór z IR. Tak, zdecydowanie za dużo utworów z tej płyty, chociaż to na pewno jeden z przyjemniejszych kawałków, więc miło go było usłyszeć na żywo.

Na koniec regulaminowego czasu gry zostaliśmy obdarowani dwoma perełkami z według mnie najlepszej płyty Radiohead, Kid A. Idioteque oraz Everything in Its Right Place. Na Idioteque chyba najbardziej czekałem, więc żal mi było, że nie wywołała u mnie takiej radości, jakiej się spodziewałem, ale że piosenka skoczna to się domyślcie co było powodem przez który ten utwór nie był dla mnie aż takim przeżyciem. No i nie widziałem szalejącego Thoma na scenie, to też na pewno dodaje dużo tej piosence na żywo. Przysięgam, ostatni raz oszczędzam na biletach, tym bardziej na biletach na Radiohead, następnym razem muszę być pod sceną, żeby chłonąć tą chwilę w całości. No i Everything in Its Right Place, świetny opener Kid A zakończył pierwszą część koncertu. Na pewno wielkie wrażenie robił zmiksowany na żywo wokal, nie codziennie człowiek ma szansę takie coś usłyszeć, do tego nie sądziłem, że ta piosenka na żywo aż tak może się obronić. Bo, że w studia takie cuda można wywiać, to każdy wie, ale na żywo? Szacunek! No i tym miłym akcentem kończymy pierwszą połowę, na szczęście przed nami jeszcze dwie, szkoda, że krótsze, ale jak by ktoś nie wiedział, to chłopaki z Radiohead są tylko ludźmi.

Rozpoczęła się burza oklasków. Po chwili przerwy na scenę powrócili panowie z najlepszego zespołu ostatnich lat, a wraz z nimi powraca do pióra Yeti. I obym zaliczył równie udany come back, chociaż... czy to możliwe? Czy możliwe jest, żeby TAK wracać?



Słynny już trick z okiem, niebywały klimat. Jedyna tak naprawdę okazja dla trzeciej strefy, by zobaczyła coś więcej ze sceny niż tylko żuków i małe kwadraciki powiększające minimalnie owych. Wzruszający song, podczas którego wokalista rozładowuje emocje, wzbudzając salwę śmiechu. Hej, widzieliście lepszy początek bisu? Jeśli tak, to dzwońcie. Numeru nie podaję, bo nie widzieliście.

Po You And Whose Army? Radiohead uraczyli nas nową piosenką - These Are My Twisted Words, która udowadnia, że teksty o upadku grupy należą raczej do kategorii śmiesznych brednii w stylu końca świata podczas Euro 2012 w Polsce czy filmu Zeitgeist. Następnie rozbrzmiało Jigsaw Falling Into Place ("song about drinking with friends" - Thom), które zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie, obok 15 step chyba największe z całego In Rainbows.

I wtedy przyszła pora na killery. I Might Be Wrong, czyli kolejna pioseka, której spora grupa lanserów przybyłych na koncert 'bo nie wypada być' nie rozpoznała, zabiła wszystko wokół. Zespół wkręcił w ziemię nie tylko ludność, ale także trawę pod jej stopami, która wydawała się kłaniać mistrzom na scenie. Mało? No to teraz dobitka.

Zawsze kochałem The National Anthem. Ukochana partia basu, najlepsza jaką słyszałem, fantastyczny klimat i bawienie się dźwiękami, które momentami wkracza w kakofonię, ale nigdy nie wypada poza okręg geniuszu. Zgodnie z ideą utworu, usłyszeliśmy fragment z radia. Z polskiego radia, co wywołało konsternację - spora grupa niższych osób w trzeciej strefie sądziła nawet, że Radiohead zakończyli koncert i teraz przemawia jakiś organizator. Ich kręcenie nosem zostało jednakże szybko ukrócone przez ową znakomitą partię Colina (którą, nawiasem, na płycie nagrał Thom) towarzyszącą całemu Poznaniowi przez kolejne 6 minut. Zdumiewające, kapitalne, rewelacyjne, zapierające dech w piersiach. Kolejny utwór z kręgu tych, które musisz lubić, inaczej jesteś głuchy, chory psychicznie, głupi i nie znasz się na muzyce jednocześnie - tak mówię ja, Yeti.

[tu pojawi się video, kiedy tylko znajdę odpowiednią jakość ;)]

No i nastał czas na dogrywkę, a może i karne? Tak, zdecydowanie karne, bo ostatnie 3 piosenki wywołały tyle emocji co konkurs jedenastek. Reckoner zdecydowanie był w tym momencie na pozycji przegranej, bo jak tu rywalizować z Lucky czy Creep? Ten pierwszy utwór musiał za pewne zadowolić Yetiego, który jest jej wielkim fanem i usłyszenie go było jego wielkim marzeniem. Tak jak i większości publiczności. Utwór naładowany emocjami, jak piosenka kończąca ten koncert, ale do mnie niestety jakoś specjalnie niedocierająca. Wolałbym w tym miejscu zamiast tego Just, za co Yeti pewnie by mnie zabił. No dobra, przesadziłem, Reckoner na pewno jest gorszy od Lucky, więc wymarzoną końcówką by było: Just, Lucky i Creep.

No i Creep, kto by się spodziewał? Chyba nikt, w Austrii oraz w Czechach niezagrany, w Europie od dawna niesłyszany zabrzmiał na wielkopolskiej ziemi. Plotki mówią, że na setliście nie zapisany, że to totalny spontan Yorke'a i spółki. Przed wykonaniem piosenki wokalista przyznał rację, że faktycznie długo ich w Polsce nie było, więc miejmy nadzieję, że prędko do nas wrócą, a zagranie tej piosenki nie było jedynym zadośćuczynieniem.



Tak wiem, Creep jest banalne (oprócz gitary Johnny'ego), każdy to zna, a zespół nie przepada za nim, bo nieinteresujący się muzyką kojarzą ich tylko dzięki temu przebojowi. Ale co by nie mówić, jest to kawałek fenomenalny w swojej prostocie, jedna z ważniejszych piosenek w moim życiu i co by wszyscy o nim nie mówili, zawsze będę go uwielbiał. Dlatego to był jeden z tych momentów w czasie koncertu który zapamiętam do końca życia. Po raz czwarty dreszcz emocji i może nawet wzruszenia, że to już koniec, że tyle na to wydarzenie czekałem, a ono trwało tyle co pstryknięcie palca, czyli moment. Tak bardzo krótki moment.

SimonS pstryka palcem, a tłum ładuje się do wyjścia. Tymczasem ja przeciskam się do namiotu z gadżetami, daję jakiemuś chłopakowi dychę i wzbogacam się o cenną pamiątkę - plakat reklamujący koncert. Ale wszystko to robię mechanicznie. Bolą mnie nogi od wielogodzinnego stania pod barierką i zabawy podczas koncertu. I czuję pustkę. Nie wierzę, że to koniec. Że już nie wyjdą. Przecież grali tak krótko. Przecież mają jeszcze tyle piosenek... przecież... tak nie można. A trzeci bis? Dlaczego nie ma trzeciego bisu?

Niepojęte. Brak słów. W ciszy wracamy na przepełniony dworzec...

EPILOG

Brutalna rzeczywistość. 1,5 godziny w kolejce w KFC, mimo braku apetytu - coś zjeść trzeba. Oczekiwanie na pociąg, który wyprowadzi z tego lepszego świata do zwykłego, do normalności, rzeczywistości. Ale nic już nie jest takie jak przedtem. Stało się coś, co podzieliło moje wrocławskie życie na dwa etapy - przed i po.

Aha, dziękuję PKP za próbę masowego mordu na wspomnieniach wszystkich obecnych na koncercie.

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajna relacja, miło się czyta. Nie wiem co powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdrość to grzech, tak? To ja jestem grzesznikiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co z tym powrotem, dlaczego taki tragiczny, szczegóły może? :P

    Fajna relacja, aż mnie skłoniła do "zaopatrzenia" się w pewne albumy, będziem słuchać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo udana relacja, w tej kwestii zgodzić się muszę. No i grali mojego ukochanego paranoida, co skłania mnie do głębszej refleksji, że głupio zrobiłam, że nawet nie próbowałam się wybrać. No, ale cóż.
    PS Przynajmniej już wiem, że na biletach na Radiohead nie należy oszczędzać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Paolo: to temat na książkę. Ale dla przykładu - pociąg do Krakowa Głównego, 2:17. Jechał przez Wrocław, Katowice, więc chęci na niego miało wiele osób. Przyjechał, miał 8 wagonów, z czego 6 kuszetek. Sporo osób się do niego nie zmieściło i musiało czekać na inne, bo na korytarzach tych dwóch już nie było miejsca, a do kuszetek nie wpuszczali, bo ludzie nie posiadali biletu na kuszetki. Szczegół, że chcieli stać w korytarzu.

    Kolejny pociąg - 2:35. Na peron wjechał coś o 2:40, przy czym spiker zapowiadał, że on odjedzie niedługo, podczas gdy jeszcze nie przyjechał. Z Łeby i Kołobrzegu - efekt był taki, że ludzie do Wrocławia znowu wylądowali na korytarzach, siedząc przez trzy godziny na podłodze i co chwilę budząc się, gdy ktoś chciał pójść do wc.

    Więcej nie wiem, bo jechałem tym o 2:35. Ale niektórzy ludzie musieli czekać na różne pociągi do piątej rano niekiedy, ponieważ PKP nie tylko nie podstawiło dodatkowych pociągów, ale nawet nie podczepiło wagonów. Sytuacja absurdalna - przecież na koncercie było, według szacunków, od 35-50 tys. ludzi.

    Mógłbym pisać jeszcze długo o tym, co zrobiło PKP, żeby wkurzyć swoich klientów, ale nie będę, gdyż chciałem, aby to koncert i relacja z niego były kluczowym elementem tego tekstu, a nie jakieś narzekanie na, jaki by powrót nie był, jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. ;)

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.