sobota, 17 kwietnia 2010

Płyty dekady: świat 20-11


Jest sobota, 17 kwietnia. Jutro niedziela, 18-ty. Trójka redaktorków Uchem w Nutę właśnie publikuje swoje listy, które miała opublikować jeszcze w lutym. Redaktor naczelny pochyla się nad wstępem i czeka na ostatnie teksty do dzisiejszego wydania. W tle majaczy mu już pierwsza dziesiątka listy. Czuje, że teraz "to już nie ma to tamto" i w ogóle. Przed ostatecznym rozwiązaniem kwestii albumowej czas jednak na - bardzo smaczną - przystawkę. "Smacznego" brzmi tu jak proroctwo. [Yeti]


20
Broken Social Scene
You Forgot It In People
[Arts & Crafts / Paper Bag; 2002]


Tym się różni wyspiarskie indie od tego z Ameryki Północnej, że w Anglii wiadomo co mamy, a taka Kanada patrzy na to z politowaniem. Anglicy na początku dekady byli święcie przekonani, że to oni ratują rocka przed zagładą. Uważali, że ich dziarskie chłopaki w obcisłych rurkach pokażą, czym jest granie na gitarze. Nic bardziej mylnego. To w kraju z czerwonym liściem klonowym powstały takie zespoły jak The New Pornographers, Arcade Fire, Sunset Rubdown, Islands, Hot Hot Heat, Death From Above 1979, czy właśnie Broken Social Scene. Wszystkie natarczywie otagowywane jakie indie, a każdy wyjątkowy w swoim brzmieniu. Nie wiem czy to zasługa połączenia kultury angielsko-francuskiej, czy reniferów w lasotundrze, ale to chyba Kanadyjczycy mają najwięcej pomysłów na współczesnego rocka. Tak się kończą te brytyjskie podboje kolonialne. [SimonS]

19
The Bird and the Bee
Ray Guns Are Not Just the Future
[Blue Note; 2009]
Recenzja [Yeti]

Yeti nie mylił się wypowiadając te słowa - „...a my widzimy się wkrótce - przy listach dekady. Myślę, że ani Bird, ani Bee nas wtedy też nie opuszczą”. A tak długo czekali na nasze zainteresowanie. Płyta ukazała się w styczniu 2009 roku, a nikt z nas nawet nie ruszył palcem, żeby jej posłuchać. Na szczęście, szanownego redaktora naczelnego ruszyło sumienie i w listopadzie zabrał się za słuchanie. Na początku sam się zachwycił, a potem nas tym zaraził. Może tak miało być? Historia mogłaby się potoczyć inaczej. Płytę byśmy przesłuchali po premierze, a potem by przepadła w natłoku innych krążków. Jednak, czy to możliwe? Czy da się zapomnieć o albumie na którym znajdują się takie przeboje jak Love Letter To Japan, Polite Dance Song i My Love? Nie, to niemożliwe. Dlatego wciąż żałujemy, że tak późno poznaliśmy The Bird and The Bee. [SimonS]

18
Ariel Pink's Haunted Graffiti
The Doldrums
[Paw Tracks; 2004]


„Sometimes a loser wins”; czasami to lo-fi jest hi-fi. Jakość a „jakość”, heh, można by długo, w każdym razie. „Jeśli w pierwszej dekadzie XXI wieku możemy mówić o człowieku, który JEST SWOJĄ MUZYKĄ i jest nią w pełni - to jest to właśnie ten świr, Ariel Pink”. Doldrums to samo centrum brudnej estetyki, objaw geniuszu, bunt treści przeciwko formie, który wyszedł obronną ręką i w kwestii treści (co jasne) i formy (co już nie dla wszystkich jest jasne). Jako ciekawostka, Strange Fires zawsze będzie dla mnie zaczynało się od słów: unoszę się tu, it's the window in my mind. Graba, jeśli ktoś jeszcze słyszy tam to „unoszenie”. [Piąty Bitels]


17
Panda Bear
Person Pitch
[Paw Tracks; 2007]


Lista artystów, których Panda wymienia jako inspiracje, to miszmasz wszyst-kie-go, żeby wymienić tylko kilku z zupełnie różnych biegunów: Nirvana, Notorious B.I.G., Kylie, New Order, Beach Boysi, Metallica, George Michael, Aphex Twin. W rzeczywistości, co jasne, nie doświadczymy Metalliki na Person, ale sam pomysł, żebyśmy czytając książeczkę chcieli usłyszeć (freak-thrash byłby albo bardzo dobry, albo bardzo zły), już powoduje, że to Panda jest najfajniejszym Animalem. Udowadnia to, zresztą, dość szybko, by na Bros dać znać, że jest też „twoim kumplem” dekady. [Piąty Bitels]


16
The Microphones
The Glow Pt. 2
[K; 2001]


Gdzieś na pograniczu „jawnego” i „tuszowanego” „piękna”, Phil Elvrum uzewnętrznia swoje wodzostwo, zamieszczając na jednym albumie wszystkie elementy twoich ulubionych. Moim cichym faworytem jest naturalnie ujmujący pierwszy Instrumental, ale to tylko pierwiastek z ogółu niezmierzonej fajności Glow pt. 2, na którą składają się niby-proste zabiegi (I Am Bored?) i „sposoby prowadzenia melodii” (The Gleam pt. 2?) osiągające to, czego nie osiągnął w minionej dekadzie tak naprawdę nikt. [Piąty Bitels]

15
The Flaming Lips
Yoshimi Battles the Pink Robots
[Warner Bros.; 2002]


Do you realize, that everyone you know someday will die? Nic tak oczywistego nie ruszało tak bardzo, jak teraz, przy odpowiedniej oprawie dźwiękowej. „I w ogóle”. In the morning I'd awake / and I couldn't remember / what is love and what is hate? / the calculations error / what is love and what is hate / And why does it matter? – dziesięć kropka zero. A z anegdot, to kiedyś pomyślałem, że Yoshimi jest dla tych, którzy ubóstwiają Dark Side of the Moon, a teraz Flaming Lips dali temu wyraz coverując Dark Side (czego z kolei nawet nie chce mi się słuchać, bo się boję o wszyscy-wiedzą-co). [Piąty Bitels]


14
Animal Collective
Strawberry Jam
[Domino; 2007]


Masz sporo biżuterii i każda inna. Jednak w natłoku błyskotek, świecidełek i złota, spoglądasz na jedną tylko rzecz, tę ukochaną. Wielbisz ją, choć inne są wartościowe co najmniej tak samo. Tak o to mam z dżemem od Animali, który w klasyfikacji dżemów wyprzedza nawet te domowe. Ilość spontaniczności, ilość lata, ilość radości na tej płycie przekracza wszystko. Do tego - tak często podkreślam uwielbienie do tego elementu - przeplatanki wokalne. Ale przede wszystkim lekkość, zwiewność, lato i radość. Radość, radość, radość. I only want the time / to do one thing that I like / i only want the time / to listen Strawberry Jam. [Yeti]

13
Boards of Canada
Geogaddi
[Warp; 2002]



[Piąty Bitels]


12
Late of the Pier
Fantasy Black Channel
[Parlophone; 2008]


„Każdy ma w swojej kolekcji jakiś przehajpowany zespół, którego wielkości wytłumaczyć nie umie” - napisał Szymek o Mew i miał rację, nie tyle w sprawie Mew, co faktu posiadania takiego zespołu. Otóż, to jest moja pierwsza piątka dekady. A kiedy już utraciłem na wiarygodności i przestałem istnieć, macham na to łapką, i teraz tak: Szymek ma swoje Mew, Dejnarowicz ma swoje Asereje, New Musical Express ma „swoje indie”, ja mam własny, zdrowo opakowany hookami, rozrywający mózgi album popowy.

Smutno mi, że czuję się odosobniony w odbiorze krążka, w którym momenty ścielą się tak gęsto, a melodie rozłożone są tak chytrze, że zawsze po bardzo dobrej następuje bardzo dobra i nigdy inaczej. Smutno, bo szalona i pokręcona muzyka popularna, która „ryje berety jak królowie mety”, utożsamiana jest nie z tymi wykonawcami, co trzeba. Smutno, bo nikt, jak Wielka Brytania szeroka, od dłuższego czasu nie wygryzł takich motywów, a i tak obiło się to bez szerszego echa (znaczy, no, sześć na dziesięć, co to jest za ocena tak naprawdę).

Nie jest to na pewno nic nowego, ale nie przeszkadza to - w najmniejszym nawet stopniu - w byciu papką najbardziej chwytliwych świecidełek, jakie może sobie wyobrazić XXI wiek. „I wiesz co, i wiesz co, i wiesz co”? Jeśli lubisz Eno, Bowiego, Take On Me, Depeche Mode, Move Your Feet i Daft Punk, to pozycja obowiązkowa. Jeśli nie - także pozycja obowiązkowa. Elektroniczne bailando i rozklekotana tropikana The Bears Are Coming, główny motyw Random Firl (płaczę ze zdumienia), outro Mad Dogs and Englishmen, potęga VW, linijki: If I was theirs / If they were yours / Maybe if you were mine? - ja bym żałował, że mnie ominęło. Ja szaleję. Mój Toro dla lat zerowych, „spis rzeczy ulubionych” (hehe), podjarka bardzo-nie-byle-czym.

I jeszcze drażniąca kwestia Klaxons. Klaxons byli wcześniej, robili coś podobnego, w bliźniaczym stylu, w tych samych ciuchach nawet, ale nie umieli układać piosenek. Nie umieli układać piosenek. Nie umieli układać piosenek. [Piąty Bitels]

11
Blur
Think Tank
[Parlophone; 2003]


Kończą się żarty, zaczyna się Blur. Jeden z najważniejszych zespołów mojego życia, tak to widzę, i w ogóle żeby ogarnąć wszystko, co wokół nich, potrzebowałbym dodatkowego konceptu (mam takie plany, w środku m.in. recenzja jednego z naj albumów w ogóle, 13). „Ale ja nie o tym” (bo mógłbym się rozwodzić długo, dajmy na to, że każda piosenka z Modern Life jest fajniejsza niż Oasis, ale po co).

Fantazja Ambulance, perfekcja Out of Time, feeling Caravanu, bossostwo Jets, klimat Battery in Your Leg, w końcu pomysł na Gene by Gene, nawet tak głupia sprawa jak okładka z rąk mojego ulubionego twórcy sztuki nowoczesnej (bo termin „graffiti”, w kontekście tagów itd., Banksy'emu uwłaszcza tak bardzo, jak bardzo termin „britpop” umniejsza geniuszowi songwriterskiemu Albarna), ogół. „Drudzy po Bitelsach”? [Piąty Bitels]


50-41 | 40-31 | 30-21 | 20-11 | 10-01

3 komentarze:

  1. FANTASY BLACK CHANNEL TAK NISKO?! dla mnie to ścisła czołówka minionej dekady. Piąty Bitelsie, zdanie o Klaxonsach - AMEN.

    OdpowiedzUsuń
  2. Listy ogólne to zliczone punktacje z list indywidualnych. Ty dobrze wiesz, że ja bardzo miziam Fantasy.

    OdpowiedzUsuń
  3. szkoda BSS, tzn szkoda ze tak nisko

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.