Planowaliśmy ogarnąć tę dekadę w miesiąc, no może w dwa. Patrzymy w kalendarz, a tutaj już kwiecień. Wy już z niecierpliwością czekacie na recenzje nowych albumów, a my dalej bawimy się w historyków. Ale to nasz problem. Nie będziemy w nocy spać, żebyście rano przeczytali nową, świeżutką recenzję. Przynajmniej nie będzie większych przestojów. Taką mam nadzieję. Jednak nie myślmy o przyszłości, a popatrzmy jeszcze raz wstecz. W końcu przyszedł czas na najlepsze zagraniczne płyty. Wiemy, że czekaliście. [SimonS]
50Sunset Rubdown
Dragonslayer
[Jagjaguwar; 2009]
recenzja [Piąty Bitles]
Ja jestem na bardzo-bardzo, od początku skumplowałem się z Idiot Heart i w ogóle na śpiewaniu oh, sanctuary na zmianę z Anna, Anna, Anna, oh łapię się częściej niż rzadziej. Wiadomo, bo pisałem o Dragonslayer zyliony już razy, trochę słabo rozmachał się w Polsce lans dookoła postaci Spencera Kruga, co trochę swędzi. Zwłaszcza, że Dragonslayer jest kapkę ciekawszy niż ten-cały-wasz Funeral, i w stu procentach zdaję sobie sprawę z tego, co mówię. [Piąty Bitels]
Atlas Sound
Let the Blind Lead Those Who Can See but Cannot Feel
[Kranky; 2008]
Dzięki. Informowałem, że albumu nie słuchałem, ani na liście indywidualnej nie dawałem. Nikt nie posłuchał. Yeti i Piąty Bitles smacznie śpią, a ja zostałem z tym fantem. Zeszłoroczny album przesłuchałem i bardzo sobie upodobałem. Jednak poprzedniego, ani nuty. Lecz nie wątpię, że tak samo wpada w uszy. A że On, a nie Logos, to znaczy, że chyba jeszcze bardziej! Mam nadzieję, że będę miał okazję w tym roku usłyszeć Bradforda Coxa. Na Off Festivalu w Katowicach. Ale poetą na pewno nie zostanę. [SimonS]
Portishead
Third
[Island; 2008]
Długo trzeba było czekać. Po jedenastu latach w końcu się doczekaliśmy. Zespół w ciągu 19 lat wydał zaledwie trzy albumy. Nie ma jednak żadnych powodów do narzekań. Warto było czekać, bo zespół powrócił w wielkiej formie. Chociaż można mieć pewne pretensje, że mimo takiej długiej przerwy, zespół wciąż brzmi tak samo. A podobno, jak stoisz w miejscu, to się cofasz. Takie jednak już jest Portishead, albo to się komuś podoba, albo nie. [SimonS]
M83
Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts
[Gooom; 2003]
A wiecie, że z tym rowerem jednak nie jest tak źle? Przespał całą zimę i w sumie aż tak bardzo nie skrzypi. Wciąż sprawia wielką frajdę, tak samo jak muzyka M83. Dzięki tej płycie francuski duet odniósł sukces. A sukces motywuje do dalszego działania. Po tym pojawiły się trzy kolejne krążki i żaden nie schodził poniżej pewnego pułapu. Który zagwarantował im status liderów współczesnego dream popu. Muzyki relaksu, momentu bez stresu i błogiego robienia tego na co akurat mamy ochotę. [SimonS]
The Tough Alliance
A New Chance
[Sincerely Yours; 2007]
Balearyczni żołnierze to bardzo dobre dziki, tak się składa, i ciężko o lepszy songwriting w tej branży, z całą sympatią dla Air France. Babrają się w electropopie i są mniej dreamy niż chcieliby tego recenzenci, ale nadrabiają znajomością XTC i The Kinks Are the Village Green Preservation Society. Mniemam, bo sami z siebie tak „piosenkowych piosenek” by nie klecili. [Piąty Bitels]
45
Radiohead
In Rainbows
[własnym sumptem; 2007]
Jest jeden znaczący powód, dla którego ten album zasługuje na wyróżnienie. Historia określi dekadę lat zerowych, jako tą która zrewolucjonizowała rynek muzyczny. Płyty stały się kolekcjonerską zachcianką. Obecnie większość z nas muzykę nabywa w internecie (nie wnikam jak) i słucha jej w formacie mp3. Radiohead po złych doświadczeniach z dużymi wytwórniami muzycznymi, postanowiła wyjść na przeciw słuchaczom. A ci byli bardzo zniecierpliwieni. Czekali na nowy materiał już cztery lata, a jego ani widu ani słychu. Brak nowej wytwórni nie napawał optymizmem. Ale po co komu wydawca? Zespół udowodnił, że to przeżytek i postanowił umieścić album w internecie. Za dowolną opłatą. Tak więc, jedni płacili jednego pensa, a inni kilka funtów. A muzykom i tak wyszło to na zdrowie. Cały zysk poszedł do ich kieszeni, a nie do wytwórni. Nie byli pewnie pierwszym zespołem który poszedł taką drogą, ale na pewno byli prekursorami wśród zespołów uznanych. In Rainbows posiada kilka perełek takich jak m.in All I Need, jednak wszyscy wiemy, że stać ich na lepszy materiał. Dlatego wyróżnienie przede wszystkim za innowacyjność w sposobie dystrybucji muzyki. [SimonS]
44Stereolab
Sound-Dust
[Elektra; 2001]
Nie jest to Emperor Tomato Ketchup, ale raczej na tej zasadzie, że Think Tank to nie Trzynastka, „if you know what I mean”. Sound-Dust to czołówka najbardziej niedocenionych albumów minionej dekady (anegdota o Elvrumie, chociażby), a to przecież zwierzyna na tyle dobra, że coś tak totalnego, jak Captain Easychord, nie odbiega nawet znacznie od reszty materiału. [Piąty Bitels]
43
Róisín Murphy
Overpowered
[EMI; 2007]
Było Moloko i było kololoko. Znaczy kolorowo. Ale nic nie trwa wiecznie i zespół przestał istnieć. Irlandzka wokalistka się jednak za bardzo nie przejęła i postanowiła zacząć solową karierę. Ze świetnym skutkiem. Debiutanckie Ruby Blue, a potem Overpowered. Dzisiaj już nikt nie tęskni za Moloko. A przecież to się rzadko zdarza, żeby po rozpadzie zespołu odnieść jeszcze solowy sukces. Wyróżniłem ten album, bo akurat bardziej go lubię. Jednak prawda jest taka, że oba są tak samo dobre i trzeba je po prostu znać. [SimonS]
múm
Yesterday Was Dramatic - Today is OK
[TMT; 2000]
Nie chcę nic mówić. Dopiero była sobota i to jest świetna okazja do słuchania / zapoznania się / pojednania z tym krążkiem. [Yeti]
41
Fennesz
Endless Summer
[Mego; 2001]
Nie wiem, z czym Wam kojarzy się Austria. Wiem, że ja mam dość spaczoną formę kojarzenia, skoro pierwszą myślą, gdy widzę tło czerwone przedzielone białym paskiem jest Adolf Hitler. Przy czym nie należę bynajmniej do entuzjastów pana Adolfa, a i wcale jakoś o II wojnie światowej swej wiedzy nie poszerzam. Problem z moim umysłem jest o tyle większy, że Austria to kraj wybitnych kompozytorów i, na Boga, mogłaby mi się kojarzyć z którymś z nich. Z którym? Czy ja wiem... Mozart? Haydn? Fennesz? Oj tam, dzieła wszystkich były genialne. [Yeti]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.