wtorek, 30 marca 2010

Płyty dekady: Polska 10-01

Jestem bardziej podjarany niż będę podczas rankingów światowych. Chyba. [Yeti]

10
Łona i Webber
Insert (EP)
[Asfalt Records; 2007]


Łona, na którego czekałem ja, Ty i Twoja teściowa, choć jej pewnie jeszcze nie znasz. Kilka zaledwie kawałków, w których Łona zawiera najwięcej treści w najciekawszej z dotyczasowych form, jakie wybierał. Genialna diagnoza kondycji współczesnego rynku muzycznego (Insert + pierwsze zwrotki Bumboksa); wybitnie śmieszny i wybitnie błyskotliwy duet ze Smarki Smarkiem, który dał jeden z najlepszych featuringów, jakie dane było mi słyszeć (Świat pełen filozofów); inteligentne diagnozy społeczne (Nic tu po nas) i fantastyczny closer-dżołk Nie zostało nic. W zasadzie jedyny track, do którego można się przyczepić w jakikolwiek sposób, to Co to będzie? (feat. Paco), ale i on ma momenty (coś mi się nie podoba ten szkrab / czy on, na Boga, ma dietę bogatą w wapń?). Storytelling Łony wreszcie wykorzystany w należyty sposób, koncepty do końca dopracowane, a Webber ponownie wymiata na bitach. Adasiu, na to czekałem. [Yeti]

09
Cool Kids of Death
Cool Kids of Death
[Sissy Records; 2002]


Najważniejsze w osiągnięciu sukcesu, jest znalezienie odpowiedniego targetu. Udało się to Krzysztofowi Ostrowskiemu. Dorastająca młodzież. Buntująca się, nieszczęśliwie zakochana i często niezadowolona ze swojego życia. Wielu te teksty kupiło, w tym ja. Wokalista w 2002 roku miał 26 lat, więc czy wykrzykiwał słowa prosto z serca? Ja mając teraz 20 lat i wracając do tych piosenek, często mam ironiczny uśmiech. Więc tym bardziej dojrzały facet, musiał wiedzieć, że robi sobie z nas jaja. Najpierw wyśpiewywał, że ma wymierzone butelki z benzyną i kamienie w prezenterkę MTV, żeby na drugi dzień zasiąść na kanapie tej samej stacji. Ale efekt został osiągnięty, młodzież ich pokochała za bunt, a media mimo wszystko wypromowały. Takie sztuczki już nie przeszły na kolejnych albumach, ale trzeba przyznać - debiut mieli mocny. [SimonS]

08
Kings of Caramel
Kings of Caramel
[My Shit In Your Coffee; 2008]


Spójrz na okładkę. Na jej pełną wersję. Jest przegenialna. Doskonale pomyślana, świetnie dopracowana, barwna. Pasuje więc idealnie do pierwszego krążka projektu Bieli i Cieślaka. Opener, Dolphins in Wales, to jeden z mych ukochanych motywów gitarowych ever (zwracam uwagę - nie: polskich, a: ever). A i później zdolność do wyzwalania w słuchaczu emocji i klimatu sprawia, że po raz kolejny - nawet przestałem liczyć - przyszło nam kłaniać się przed kolejnym z projektów Maćka Cieślaka. To wszystko wspaniale wróży, bo podobno niedługo wraca Ścianka, a i Księżniczki coś wydać mają. Ten tak cholernie niedoceniany album musi po prostu wreszcie znaleźć drogę do Waszych serc i mózgów, inaczej stracę wiarę w ten naród. [Yeti]

07
Muchy
Terroromans
[Polskie Radio; 2007]


Po debiucie Much słychać było wiele negatywnych głosów na temat poznańskiego bandu. Że niby przehajpowani, że nic nie grają, że teksty grafomańskie. Ludzie, zeżryjcie własne zęby. Nigdy jeszcze nie było równie przebojowej i konkretnej płyty poprockowej w naszym kraju. Od pierwszych gitarowych dźwięków w Wyścigach po ostatnie sekundy 111 czuć tu wielki talent i epokowość, która unosi się nad tym krążkiem. Świetne brzmienie tego albumu (gitary! Wreszcie na gitarowej płycie słyszę szybkie gitary!) nadaje mu kształtu i konkretu. Kiedy zaś do gitar dojdzie lekkość pióra Wiraszki, który wyraźnie ma dar (choć czasem zostawia go na moment w długopisie/klawiaturze), już wiemy, że takiego debiutu nie było od dawna. Bo siła Much tkwi w piosenkach jako całości. Już dawno nie otrzymaliśmy w Polsce albumu, do którego można by było tańczyć bez poczucia wiochy. Już nie musisz iść na koncert jakiegoś tam Lao Che, jeśli chcesz słuchać skocznych piosenek, teraz możesz wybrać się na Muchy. No dobra, wyliczamy: Wyścigi, Fototapeta, Najważniejszy dzień, Galanteria, Miasto doznań, Zapach wrzątku, Brudny śnieg, 21 dni, Górny taras, Terroromans. 10 piosenek świetnych na 12 na albumie. I niezliczona ilość cytatów gotowych do importu jako Twój opis na GG.

dobrze znane nadmiary; bulwary śpiewają o średniej sytuacji; ta planeta niefajny ma kształt; emocje nie na sprzedaż; czy już czujesz, że się zbliża najważniejszy dzień?; chodź i powiedz mi te słowa słodkie jak delicje, o których wiemy tylko my; niech moje biszkoptowe serce owinięte ciasno folią będzie ciepłe; to miasto ważnych spraw i krótkich miłości; wyglądasz tak nierozsądnie - to nieistotne; zatańczymy jak owady; trochę wieje, śnieg topnieje w rękawiczkach dzieciom; zakochuję się w tramwajach, zakochuję się na mieście i tak dalej, i tak dalej. Wiraszko, Maciejewski, Waliszewski - kocham Was. [Yeti]

06
The Car Is on Fire
Lake and Flames
[EMI Music Poland; 2006]


Powiem szczerze: gdyby nie moja wiedza, myślałbym, że TCIOF jest zespołem zagranicznym. Brytyjskim, amerykańskim, whatever. W każdym razie jednak - od pierwszych dźwięków cudownego openera po ostatnie szarpnięcie gitary na tym krążku czuć tu to, co czuć chcieliśmy. Ekscytacja połączona z kontemplacją kolejnych sekwencji dźwięków, które ukazują nam zadziorność i bezczelność tej grupy. Oto paru facetów po dwudziestce (?) bierze gitary i łoi. Łoi, swym łojeniem zawstydzając specjalistów od łojenia. Za chwilę z kolei plumka i jęczy, by zawstydzać specjalistów od jęczenia. Kurde, czego ja tu nie słyszę! The Beatles; wszystkie ciekawsze gitarowe zespoły naszych czasów + ja. Tak, słyszę tu siebie. Tak, słyszę tu to, czego chciałem słuchać. Zrealizowane lepiej niż mogłem sobie to wymarzyć. Cholera. Współczuję ludziom, którzy nie ogarniają Lake&Flames. [Yeti]

05
Afro Kolektyw
Połącz kropki
[Polskie Radio; 2008]


Połączcie kropki, a dostaniecie najlepszy polski zespół ostatnich 5 lat. Zaczęło się od singla Przepraszam. Po jego usłyszeniu, już było wiadomo, że po dwóch latach, Afro wraca w wielkiej formie. Może w nie tak wielkiej, jak na poprzednim albumie, ale zrozumcie. Pewnie sam Yeti zadzwonił do Afrojaxa, i powiedział, że ta płyta musi być jeszcze lepsza od Czarno Widzę. Wiem, co mówię. Dzisiaj mi powiedział, że moje teksty mają być zajebiste. Oczywiście widzicie efekt. Piszę jakieś bzdury. Podobnie musiał się czuć lider zespołu, gdy się dowiedział, że jednak nie będzie Łony w kawałku Warschau Breslau Stettin. Przyszła Dana oraz Lwów i kawałek stał się tym najgorszym. Oczywiście początek Hoffmana świetny, ale Dana i Roszja wyraźnie od niego odstają i zaniżają poziom tej kompozycji. Tym bardziej, że jakieś featuringi z Ukraińcami, Czechami i Słowakami w polskim rapie zawsze uważałem za stratę czasu. Ale to jedyny minus tego albumu, a inne kolaboracje to strzał w dziesiątkę. Muchy, Kinga Miśkiewicz, Filip Jaślar itd. A Pod względem brzmieniowym, jest to na pewno najlepiej dopracowany krążek kolektywu. Który dopełniony jest świetnymi teledyskami do Przepraszam i Mężczyźni są odrażająco brudni i źli.
PS. W moim opisie nie pojawił się żaden fragment tekstu. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu tutaj wklejać dziewięciu piosenek. Sami się w je wsłuchajcie, a na pewno znajdziecie coś dla siebie. [SimonS]

04
Ścianka
Białe wakacje
[Sissy Records; 2002]


Rok po Dniach wiatru Ścianka powraca, by dokończyć dzieła zniszczenia wszelkiej konkurencji. Gra absolutnie zwariowanych dźwięków w Got My Shoes&My Tattoo przeradza się w długie, skomplikowane, stopniowo rozwijane motywy tracku tytułowego. Te z kolei, po ponad 7 minutach, nagle kończą się i rozpoczyna się delikatne, dwuminutowe The Hill. Zza wzgórza wyłania się nam Harfa traw - jedna z moich ulubionych ściankowych pozycji w ogóle. Hej, podaj rękę i pójdziemy drogą letnich dni / to bliżej niż byś chciał, nie czekaj, dotknij, zobacz sam/ pola, nieba, słońca, wyspy pośród gwiazd / pociąg czeka powiedz tylko, powiedz tak - śpiewa Cieślak w Piosence no. 2 i nie wierzę, by jakakolwiek osoba o wrażliwości przekraczającej poziomy percepcji głazu nie dała się im uwieść. A już chwilę później mamy przecież A6 i najlepszy polski utwór ever - Miasta i nieba. Potem cholernie klimatyczny Peron 4, idealnie oddający nastrój czekania na ukochaną osobę w środku nocy, gdy czujesz piach pod powiekami i wszystkie dworcowe dźwięki docierają do Ciebie wolniej. Znowu wkracza Cieślak, znowu mamy akustyka i September. A potem już blisko 13 minut wymiatania totalnego. Nie da się, nie da się opisać tego wszystkiego, co tu się dzieje. Wiem jedno: ta płyta, poza tymi wszystkimi pasażami i motywami, ma jedną siłę, w której już nic nie może się z nią równać: partie basu. Ja tam nie wiem, co zamierza Benedykt XVI, ale gitarę, która posłużyła do nagrania tej płyty, ja bym ogłosił santo subito. Bez kitu. [Yeti]

03
Ścianka
Dni wiatru
[Sissy Records; 2001]


To nie jest zwykły album, to jest dzieło sztuki. Jedyne w swoim rodzaju The Iris Sleeps Under The Snow, o którym już wspominałem przy okazji singli. Jest to jedyna na tej płycie standardowa piosenka, z podziałem na zwrotki i refren. Reszta w sumie ma mało wspólnego z tradycyjnymi utworami. Są to w sumie słuchowiska. Ale zespół nie potrzebował nagrywać dźwięków autobusów, czy spychacza. Oni to wszystko stworzyli na własnych instrumentach. Przed przesłuchaniem tego albumu, pewnie sobie nawet nie zdawałeś sprawy, że do tego jest zdolna gitara czy perkusja. Pewnie wielu muzyków, którzy uważają się za zdolnych, do dzisiaj tego nie wie. Psychodeliczny Piotrek, który jest 11 minutowym monologiem. Postrockowe *** które świetnie nadaje się do ścieżki dźwiękowej jakiegoś dreszczowca. Wszystko tutaj jest przemyślane i na swoim miejscu. Bardzo trudne w odbiorze, ale przecież taka jest Ścianka. Płyta wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Coś, co powinno być wizytówką Polaków na Ziemi, a może i w całej Galaktyce. [SimonS]

02
Lenny Valentino
Uwaga! Jedzie tramwaj
[Sissy Records; 2001]


Świat przed wynalezieniem Internetu. Mały chłopiec w swym małym pokoiku małego mieszkanka w małej mieścinie na Śląsku ma również swój własny, mały świat. Światło odbijane przez Księżyc wpada do pokoju, oświetlając jego kołdrę i niego samego, wtulonego w swego misia. Mały Arturek wspomina swój dzień - dziś było naprawdę wspaniale. Ujrzał dużo kolorów, których tak trudno mu doświadczyć każdego dnia w tym szarym, ciasnym miasteczku. Był bowiem w cyrku, gdzie widział to, o czym marzył - wreszcie ujrzał słonia, który był bohaterem wielu dziadkowych opowieści. Teraz jednak musi się wtulić mocniej w swego pluszowego przyjaciela - oto ulicą jedzie tramwaj, co sprawia, że Arturek znów ma te takie krostki na ręce i robi mu się zimno ze strachu. To mu przypomniało ten moment, gdy tata wyszedł przez drzwi z walizkami i nigdy już nie wrócił.

Księżyc wciąż świecił, a jego promienie padały na dwóch chłopców. Jeden z nich, ten ulepiony z plasteliny, stał i uśmiechał się na regale pod ścianą. Drugi, wtulony w swojego misia, znowu płakał. [Yeti]

01
Afro Kolektyw
Czarno Widzę
[Blend Records; 2006]


Próba błyskotliwego opisywania dokonań Afro Kolektywu przypomina trochę próbę przesłuchania całego dorobku doktor dermatolog Ewy Iwan-Chuchli. Znaczy: no nie da się. W przypadku Afro Kolektywu nie da się z prostej przyczyny: czego byś nie napisał, i tak zabrzmi to jak banał. Jednak, wybaczcie, muszę. Ten krążek jest najlepszą diagnozą socjologiczną wszelkich procesów i praw rządzących tym krajem. Porzućcie książki, porzućcie studia socjologiczne, porzućcie wszystko. Przesłuchajcie Czarno widzę. Najlepsza polska płyta z diagnozą rzeczywistości w historii wyjaśni Wam wszystko - od psychologicznego podłoża psychologów, przez naiwność niektórych emigrantów (trawa zieleńsza rośnie tylko w miejscach gdzie indziej) czy motywy kiboli ("spierdalać cwele smętne" - czaicie o co chodzi: / kręcą o nas dokumenty, miastem rządzi młodzież) i alterglobalistów (poznaj swą winę: pusty łeb, pełna micha / rzuć rodzinę, podpal sklep - idzie manifa!) po biby nastolatków (kino nocne, dębowe mocne / i paznokcie obgryzione jak drzewa w Korei Północnej) czy mentalność niektórych kobiet (choć ma twarz małpy, / to pewnie stan konta jak mój numer IP). Wszystko to okraszone odpowiednią ilością goryczy (i toksyczni rodzice, z ich winy on płacze / bo się boi, że wpisze w Google'a 'szczyny' i zobaczy/ swój życiorys) i humoru zarazem. Do tego geniusz porównań - jak komuś już mówiłem, powinni tego nauczać w liceach jako porównania hoffmanowskie (wolności szerszej niż odbyt Eltona Johna) czy IDEALNYCH skitów i solo jamzów (GŁAZ NARZUTOWY!). Podane w sosie lekkich, zwiewnych i doskonałych kompozycji jazzowo-funkowo-rockowo-popowo-jakiśtam, dają nam absolut, jakiego ze świecą szukać. Wybacz Ścianko, wybacz Lenny Valentino, ale dla mnie NIE MA LEPSZEGO NAD AFROKA DRUGIEGO. Po prostu nie ma. [Yeti]

7 komentarzy:

  1. generalnie fajnie było śledzić to podsumowanie, bo podobne(polskich płyt dekady)zrobiła chyba tylko lampa,tyle,że były tam tak "dziwne" pozycje jak np. happysad.
    jedyne do czego można się przyczepić to bardzo widoczny wpływ porcys, no i dość słabe opisy.
    zaskakujący jest brak "cigarette smoke phantom", bo liczyłem na pierwszą dziesiątkę.
    tak czy inaczej jestem fanem rankingów i mogłem sobie odświeżyć niektóre rzeczy, więc dzięki.
    pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzicie, robaczki, jak to jest. Raz byłem zwolniony z pisania i już zarzut, że dość słabe opisy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdarza mi się ogarniać Lake&Flames w późnych godzinach nocnych i jest to dla mnie niezawodny znak, że pora iść spać, no ale niezawodnie ma ta olbrzymią wartość artystyczną. Za Lennego Valentino u mnie plus milion, za CKOD również. No i za Ścianki, z resztą się kiedyś jeszcze bardziej zapoznam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. piszą o Was ;)

    http://www.uwolnijmuzyke.pl/wiosenne-nastroje-na-polskich-blogach

    OdpowiedzUsuń
  5. dobra, a co tak na serio było na pierwszym?

    OdpowiedzUsuń
  6. Lenny Valentino. ;P W końcu moja lista indywidualna jest najprawdziwsza. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. gówno prawda, bo moja jest, tylko muszę ją stworzyć.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.