piątek, 31 grudnia 2010

Soutaiseiriron: Synchroniciteen

„Odpuściłem się sobie” w roku pańskim dwa tysiące dziesiątym i z formą, mam na myśli: częstotliwością, rec-pisarską było u mnie różnie: raz słabo, raz fatalnie. To oczywiście nie tak, że nie słuchałem tegoroczniaków – ba, mam wśród nich, nierecenzjonowany na blogu, album roku, ale ani on, ani żadna ze świetnych przecież płyt bez opisu: Class Actress, Flying Lotus, Deerhunter, Tanaka – nie skłoniły mnie do dziabnięcia czegoś więcej niż „dobre!” u Marcina na Gadu.

O 相対性理論, czyli Soutaiseiriron, chce się pisać, bo Japonia to wciąż, a przynajmniej dla mnie, niezbadany obszar i jeśli mówię, że Synchroniciteen to najlepsza j-płyta od Vision Creation Newsun, to nie dlatego, że faktycznie nic równego tym dwóm – zupełnie różnym, zupełnie listoworocznym – krążkom przez bite jedenaście lat nie wyszło, tylko, że nie mam o tym pojęcia. Chłostam się wewnętrznie i biję w pierś najmocniej jak potrafię – czyli i tak za słabo – że j-pop, j-rock, j-eszcze coś, odstawiłem gdzieś na bok od czasów zamierzchłych aż do przyjścia MEG.

Która, jak się okazało, nie do końca się we mnie wcelowała, co zresztą było do przewidzenia po tym, jak przeskakiwałem utwory na Sex Dreams and Denim Jeans (Maverick MEG, swoją drogą, polecam bardziej niż Uffie). I nawet jeśli, zapoznając się z Soutaiseiriron, byłem już po odsłuchu najlepszego w dorobku nejmczekowanej Passport / Paris, pełniła ona tylko funkcję przedskoczka, gdzie Synchroniciteen to, kurczę, żółta koszulka lidera, Funaki/Kasai w cudownych latach późnych dziewięćdziesiątych.

Do rzeczy: wybierz sobie ulubiony zespół „indie 2.0” i zdaj sprawę, że czymkolwiek ten wybór nie był, to jest to zespół wciąż za cienki w uszach, żeby nagrać Miss Parallel World („palalelu, palalelu”, hook jak stąd do Tokio) albo China Advice. Gitary szarżują faktycznie jak Muchy (Jinkou Eisei), chociaż w „podobni wykonawcy” chciałoby się wpisać wszystkie co fajniejsze wiesła od post-punku do teraz. Lubię, kiedy bas gęstnieje, a gęstnieje. Kiedy funkuje, a funkuje. I w ogóle, japoński Stereolab, ale równie dobrze japońskie wszystko, co podobało ci się w muzyce okołorockowej ostatnich dziesięciu lat. Na jednej płycie.

Don't believe the hype? Zawsze, gdy będą próbowali ci wmówić, że indie popem roku jest Beach House. Z Soutaiseiriron widzimy się całkiem niedługo, na „cztery tysiące lat wyglądanych” podsumowaniach końcoworocznych, a nawet jeśli nie w top dziesiątce, to gdzieś w ścisłej czołówce mojej listy indywidualnej. A że to prawdopodobnie ostatnia recenzja w tym roku, pragnę życzyć, żebyście najpóźniej w nowym roku, bo przecież dzień jeszcze długi, sięgnęli po Synchroniciteen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.