Świadomość wątpliwej chęci większości naszego audytorium do zapoznawania się z płytami z kręgu rap nie pozwala mi nie napisać jeszcze - choć czas nagli, niedługo będziemy wieszać kalendarze roku 2011 - recenzji jednej z moich ulubionych tegorocznych polskich płyt, choć znam ją od zaledwie kilku dni.
Ale od początku: rok 2010 jest rokiem muzycznie przeciętnym, żeby nie powiedzieć: słabym. Krajowe podwórko w zasadzie się zabetonowało - jarać można się było mniej więcej tym, czym wiedzieliśmy, że się jarać będziemy gdzieś w okolicach stycznia przynajmniej. Wyjątków było mało, dobrych płyt tyle, co kot napłakał, a recenzji na naszym blogu jeszcze mniej. Muzyka w Polsce zadawała się stać w miejscu, co dwa - trzy miesiące wydając jedynie coś w rodzaju bardzo dobrej płyty na pocieszenie. Do tego na skutek zalania jednego z warszawskich pomieszczeń, prawdopodobnie opóźniły się dwie spośród pięciu płyt, na które czekałem najbardziej - i pozostaje mieć nadzieję, że pojawią się dopiero w 2011 roku.
Zmęczony tą wszechobecną nudą, przeglądałem wątek o rapie jednego z for internetowych, które regularnie przeglądam - i nie było to bynajmniej forum muzyczne. Zauważyłem tam jeden post, który wyrażał jakiś syndrom jarania się totalnie nieznanym mi tytułem, więc pomyślałem 'spoko, przesłucham'. W tamtym momencie nie liczyłem na jakiekolwiek spotkanie z jedną z płyt roku, co to to nie. Zauroczyło mnie jednak to, że ktokolwiek jeszcze jest się w stanie czym jarać, poszukiwałem emocji wobec jakiejś płyty - cały ten kontekst może pokazywać, jak bardzo ciężko znaleźć w tym roku coś porządnego, poza paroma oklepanymi tytułami.
Ale ok, miałem, założyłem słuchawki i ruszyłem tramwajem wrocławskim o numerze bodaj 75 w kierunku jednego z centrów handlowych. Opener Krejzi przywitał mnie tym, czym wita niemal każda płyta rap: ja się nie sprzedałem, wracam skąd jestem, "tu jest hiphop!", my jesteśmy tam, gdzie stała ulica, oni stali tam, gdzie grało Mezo. Cokolwiek - nieważne, bo już od pierwszego numeru dostajemy kozackie bity i solidne flow, z bardzo zgrabnymi układankami tekstowymi i bardzo przyzwoitymi, a momentami wręcz świetnymi cutami. Jestem słaby z kolei to utwór nieco prowokacyjny, występujący wbrew wielu trendom dominującym w rapie - coś tam, że jesteśmy grzeczni, że nie lubimy kokainy, że mamy w dupie, co o tym myślicie. Jest, spoko, jest bardzo dobrze, morda mi się uśmiecha, bo WRESZCIE SIĘ COŚ DZIEJE.
No właśnie - cieszyła mi się morda aż przyszedł indeks trzeci - Cudowne lata 90-te. Uśmiech zniknął z mej twarzy, a szczęka opadła do podłogi. Otóż, proszę państwa, mamy tu wszystko: totalną jazdę bez trzymanki, jeśli chodzi o flow, znakomicie skrojony bit i fantastyczne cuty. Całości dopełnia znakomicie skrojony tekst, z wieloma hajlajtami w stylu pamiętam jak spaliłem pierwszego Malboro / i jak biegłem do sklepu, żeby go popić PepsiColą / bo zmulił mnie tak, że prawie wyplułem płuca / ale to osiem lat później postanowiłem, że rzucam czy - moje ulubione - to było piękne lato pełne słońca w mieście Kielce / kiedy moja pierwsza miłość, ziom, złamała mi serce / bo powiedziałem, że już chcę być z nią do końca / ale dla piętnastolatki to była słaba opcja zgrabnie potem kontynuowane przez porównanie do koszul z flaneli i fantastycznym, niemal niezauważalnym przejściem do diagnozy całej mody w latach 90s - mistrzostwo świata i jeden z mych ulubionych numerów 2010. Szacun, pokłony, takie rzeczy.
Co zaś najważniejsze i najradośniejsze: panowie nie zwalniają do końca. Nie będę szczegółowo analizował każdego kawałka z tej płyty - bądźmy szczerzy, nikogo to nie obchodzi. Jednak zaręczam: będę bił, molestował, zmuszał i mordował swoich kolegów z redakcji, aby o tym krążku nie zapomnieli. Widzimy się przy podsumowaniach roku więc, mam nadzieję.
Trafiłam tu, bo sam Tusz zalinkował tą recenzję na swoim fanpage'u na facebook'u i cieszy mnie, że ludie się jarają tą płytą. Tusz to gruby kot, produkcja płyty też na wysokim poziomie, mam nadzieję, że będzie o nim coraz głośniej, bo i zainteresowanie stopniowo rośnie. Kielce wracają do gry :))
OdpowiedzUsuńPolecam też Mediuma i jego najnowsze Alternatywne Źródło Energii.
a chuj mnie obchodzi jakim ty tramwajem jechales? tusz nie pisz soam sobie takich recenzji,bo to załosne sie robi.
OdpowiedzUsuńHahaha, w kategorii najgłupszego komentarza 2011 już mam faworyta. Ale spoko, szanujemy.
OdpowiedzUsuń