niedziela, 12 grudnia 2010

Warpaint: The Fool

Muszę się przyznać do pewnej wstydliwej sprawy. Otóż przeczytałem "Lolitę" w wieku 24 lat dopiero. Wcześniej mając 15, obejrzałem film z Ironsem i spłyciłem sobie "Lolitę" do historii jakiegoś nawiedzonego pedofila. Wyskoczyłem może jak jakiś Filip z konopi, z tą "Lolitą", jednak "The Fool" kojarzy mi się z mgiełką. A jako, że jestem świeżo po lekturze, mgiełka może mi się kojarzyć tylko z Dolores Haze.

Jeśli wierzyć Wikipedii z powstaniem Warpaint łączy się na pewno jakaś romantyczna historia, bo dziewczyny (tak, tak, kapela to niemal same dziewczyny - z wyjątkiem jednego pana z RHCP; swoją drogą potrafią się tacy ustawić, co nie?) połączyły swe siły w Walentynki. I można śmiało powiedzieć, że w ich muzyce słychać romantyzm. Całe morze romantyzmu. Wylewa się z każdego dźwięku, z każdej nuty. Wisi w tej ogarniającej wszystko mgiełce. Ale to taki romantyzm jak w "Lolicie" właśnie. Taki zawoalowany, przepełniony obawą, że zaraz to wszystko się kończy. Szlag trafi i niczego nie będzie.

"The Fool" usłyszałem, kiedy przeglądałem internet w poszukiwaniu efektów zabawy pewnym aparatem fotograficznym. Żeby nie robić zbędnej reklamy odsyłam do teledysku Undertow (zainteresowanym mogę napomknąć, że teledysk został zrealizowany lustrzanką cyfrową z rajstopami nałożonymi na obiektyw, stąd ta - a jakżeby inaczej - mgiełka). W ogóle cały utwór z tym jednostajnym pokładem, śpiewem jakby od niechcenia, pełnym niewymuszonego wdzięku sprawia, że aż by się chciało te głosy uściskać i mieć tylko dla siebie. Po za tym - choć wiem, że może to zabrzmieć nieco szowinistycznie - dziewczyny świetnie sobie radzą z instrumentami* i potrafią stworzyć niezwykły klimat: potrafią stworzyć rzeczy, które chwilami są lekkie jak piórko, by zaraz zastraszyć jakimś porywistym wiatrem (Lissie's Heart Murmur), albo wprawić w nastrój nerwowego uniesienia (Composure) lub stworzyć kawałek z ciężką i przytłaczającą atmosferą (Bees). Mam tu na myśli prowadzenie basu jak za najlepszych czasów Massive Attack czy nerwowe, niemal math-rockowe użycie gitar. Co jakiś czas do głosu dochodzi wszechogarniający spokój, jak w pieśni Baby, gdzie mamy Chan Marshall, tyle że pomnożoną przez trzy, a może nawet przez cztery. Cały album skąpany jest w post-rockowych repetycjach, shoegaze'owej mgiełce i romantycznym uniesieniu.

Na koniec chciałbym wyjaśnić, że po przeczytaniu "Lolity" czuje się pewną dziwną, amoralną sympatię do głównego bohatera, do której jednak nikt się nie przyzna. Bo był złym człowiekiem. Sympatii, którą obdarza się "The Fool" nie trzeba się wstydzić. Nie wolno! Bo to jest Bardzo Dobry Album. Album, który można śmiało postawić na półce na wysokości oczu tak, aby każdy mógł go zobaczyć.

---
*Każdy przyzna mi rację, że jest niewiele kobiet, które robią naprawdę dobrą muzykę. Ogólnie mam uraz do kobiecej muzyki, być może dlatego, że niegdyś wysłuchałem tego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.