wtorek, 10 listopada 2009

Manic Street Preachers: Journal For Plague Lovers

Manic Street Preachers to grupa, której nie trzeba przedstawiać nikomu, kto przynajmniej jako-tako interesuje się muzyką (lub też posiada MTV2). Jeden z najciekawszych i bardziej intrygujących zespołów, owiany tajemnicą, i to niezwykłą, do tej pory jednoznacznie nie rozwikłaną.

Dokładnie 1 lutego 1995r. Richey Edwards w dniu wyjazdu do Stanów Zjednoczonych w celu promowania albumu, wyszedł z domu i już nigdy do niego nie powrócił. Śledztwo w jego sprawie trwało bardzo długo, aż w końcu niecały rok temu, bo 23 listopada, główny tekściarz i gitarzysta został uznany za oficjalnie zmarłego na wniosek jego rodziców. Kilka miesięcy po tym smutnym i dla członków Manics i ich fanów wydarzeniu ukazuje się płyta Journal For Plague Lovers będąca spuścizną po Edwardsie. Jest to swoisty testament, który ukazuje go takim, jakim był – pokręconym, masochistycznym geniuszem. Spostrzegawczym draniem. Człowiekiem o wyostrzonej wrażliwości. Esencją rock ’n’ rollowego stylu życia. Nie będę się tu rozpisywać, jak ostatnio, o każdym utworze. Wybrałam moje top 4 i tym się zajmę.

Piosenką promującą płytę stało się Jackie Collins Exsitential Question Time, w którym od razu do gustu przypadł ciekawy riff gitarowy i ostry, wrzeszczący James. Utwór został singlem zapewne z tego powodu, że najbardziej zapada w pamięć i jest jednym z łatwiejszych w odbiorze kawałków na albumie. Poza tym, bądźmy szczerzy… Kto w trakcie słuchania nie ma ochoty zaśpiewać sobie oh mommy, what’s a sex pistol?

Niedawno, słuchając po raz kolejny płyty odkryłam na nowo, ze zdwojoną siłą moc She bathed herself In the Bath of Bleach. Początkowo nie zwracałam w ogóle na nią uwagi, bo nie zgrałam albumu na odtwarzacz mp3, a słuchając na komputerze kompletnie nie potrafię się skupić (wiecznie coś mi przeszkadza, więc zgrywam wszystkie nowe płyty na empetrójkę i słucham przed zaśnięciem).

Macie czasem tak, że słysząc jakiś tekst czujecie się przez niego spoliczkowani? Mnie aż coś ściska w sercu, gdy słyszę refren, a szczególnie fragment empty arms and aching heart. Czytając ten tekst rzeczywiście można odnieść wrażenie, że za bardzo to wszystko przeżywam, ale posłuchajcie tylko jak Bradfield śpiewa, z jakimi emocjami. Jego głos zdaje się być tak autentyczny jakby opowiadał historię swoją albo kogoś mu bliskiego, kogoś ze złamanym sercem, skrzywdzonego i opuszczonego.

All Is Vanity mogłoby równie dobrze wejść na Gold against the soul (osobiście jedną z moich ulubionych płyt Manics). Jest zadziorne, idealnie pasujące do wypracowanego przez nich stylu,a sam tytuł wpisuje się jak dla mnie genialnie w stylistykę listopadowo-pluchową, kiedy polskie, nietowarzyskie odpowiedniki Grega House’a siedzą popołudniami w domu słuchając muzyki i patrząc się tępo w okno, myśląc o życiu i innych głupotach. Marność nad marnościami i wszystko marność. (Dobra, wiem, jestem chyba jedyną osobą w tym kraju, która z całego serca nienawidzi jesieni.)

Jako że pogadankę o przemijaniu mamy za sobą, to teraz opowiem wam bajkę o pewnej pięknej piosence, którą chcę, aby zagrano mi na pogrzebie (muszę gdzieś to wrzucić do mojego testamentu…). Tym utworem jest William’s Last Words, dla odmiany zaśpiewane przez Nicky’ego. Kawałek, który zawsze wyciska ze mnie potoki łez. Tekst jest po prostu nie-sa-mo-wi-ty, zwala mnie z nóg, ewentualnie jakby to powiedzieli kumple z mojej klasy – ‘miażdży mi system centralnie,stary!’. Pokazuje też, że Richey musiał naprawdę dużo myśleć o śmierci zarówno przed, jak i po pierwszej próbie samobójczej. Cause I’m really tired, I’d love to go to sleep and wake up happy.

Album to piękny ukłon Jamesa, Nicky’ego i Seana w stronę zagubionego (myślę bowiem, że to słowo idealnie pasuje tutaj w swojej dwuznaczności) kolegi, oficjalny uścisk dłoni na zakończenie współpracy. Szczerze mówiąc podziwiam ich. Ja po takiej traumie pewnie długo nie mogłabym się podnieść, a oni nie dość, że się nie załamali, to potrafili wydać jeszcze kilka świetnych albumów. A może to właśnie cierpienie było w tym przypadku siłą sprawczą? Tego nie wiem, ale jednego jestem pewna: Richey byłby z nich naprawdę dumny.

1 komentarz:

  1. Pokręcony masochistyczny geniusz?

    Albo to jest skrajnie subiektywne, albo muszę rozszerzyć moją znajomość MSP ;)

    A.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.