czwartek, 21 kwietnia 2011

Nicolas Jaar: Space Is Only Noise

OCENA: 7
Jak tu nie poczuć się starym, gdy moi rówieśnicy robią karierę w wielkim świecie. Wojtek Szczęsny jest już pierwszym bramkarzem Arsenalu i jest w stanie zatrzymać Barceloną na Emirates Stadium. Nicolas Jaar tak znany może nie jest, ale został na tyle doceniony, że zostałem zmuszony do zapoznania się z takimi mi obcymi gatunkami jak microhouse czy minimal techno. Jestem w ich wieku, a co najwyżej mogę podziwiać i oceniać ich dokonania. A jako, że nie jesteśmy na blogu Nogą w Piłkę, to chyba oczywiste jest, że ta recenzja będzie o debiutanckiej płycie Nicolasa.


Przez wiele lat w modzie było być smutnym chłopcem z gitarą i grać na niej ckliwe piosenki. Szacunku wśród kolesi ze szkolnych drużyn sportowych to nie przynosiło, ale zawsze była szansa na to, że jakaś samotna i zagubiona, ale urodziwa koleżanka da się na to złapać. Potem koleś staje się sławny, takich dziewczyn ma coraz więcej, a na końcu jakoś tragicznie ginie, co jest piękną pointą jego dyskografii. Tak było kiedyś, bo czasy się zmieniają. Wciąż w modzie jest bycie smutnym chłopcem, ale teraz trzeba być elektrykiem. Znaczy tworzyć muzykę elektroniczną.

W tym roku pojawiło się już takich kilku. Najgłośniej oczywiście było o Jamesie Blake'u. Równie popularne stało się porównywanie obu tych panów do siebie, jednocześnie je negując. Że tak na prawdę to nich ich nie łączy, tylko podobny wiek i uwielbienie do instrumentów klawiszowych, które i tak w zupełnie inny sposób wykorzystują. Ja dodałbym jeszcze, że debiuty obu tych artystów są zupełnie inne od wcześniejszych EP-ek. Chociaż podobno Blake już zapowiedział, że na nowych minialbumach wróci do swoich starych klimatów, więc możliwe, że i Jaar znowu będzie znów nagrywał taneczne kawałki. Tu następuje kolejne powiązanie, bo panowie robią przewrotnie rewoltę na albumach długogrających, a nie na tych króciutkich czteroideksowych płytkach. A to przecież longplaye są tak na prawdę wizytówkami i potem jakiś przypadkowy słuchacz może nazwać ich  smutasami.

Więc w teorii łączy ich sporo, a różnica występuje w tej najważniejszej sferze, czyli w muzyce. Niby po obu stronach elektronika, smutne melodie i zawodzące wokale. Tylko, że jeden wywodzi się z dubstepu, a drugi z minimal techno i house'u. Tu również zaczynają się schody, na które wolę się nie spinać. Bo laik jestem i w szczegóły wdawać się nie będę. Mogę tylko napisać, że według mnie u Jaara jest więcej gatunowych smaczków, takich jak saksofony czy bluesowe gitary. Nie będę też oceniał który jest lepszy, bo przecież są zupełnie tacy inni. Obaj nagrali świetne płyty, ale ludzie, zaczęła się wiosna i idę posłuchać czegoś radośniejszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.