wtorek, 26 kwietnia 2011

Ten Typ Mes: Kandydaci na szaleńców

OCENA: 7.5
Drugi raz w tym roku (na prób cztery) sięgam do osiągnięć polskiego rapu w poszukiwaniu świetniej muzyki - i drugi raz nie jestem zawiedziony. Ale czy mogło być inaczej? Tematem tego tekstu jest przecież płyta człowieka, który ma takie flow, że respekt oddał mu swego czasu sam Smarki Smark, czyli - dla mnie - cesarz całego rapu między Odrą a Bugiem, a i pewnie nawet nieco dalej.

Z tym, że z Mesem nie zawsze jest różowo. Pomijając kwestie postaci, na których nie chcę się skupiać, bo raz, że nic mi do tego, a dwa, że to blog o muzyce, mamy bowiem styczność z człowiekiem, który wciąż czeka(ł) na swoje opus magnum, na dzieło ostatecznie zamykające usta wszelkim krytykom. Krytykom, których wcale nie jest tak mało, biorąc pod uwagę umiejętności zarówno liryczne, jak i czysto rapowo-techniczne Piotra Schmidta.

Typ wziął się więc do pracy i już od Otwarcia albumu pokazuje się z najlepszej strony. Fantastyczny, doskonały bit BobAira daje bowiem nie tylko wiele frajdy muzycznej, ale także zostawia spore pole do popisu dla tego flow, o którym powstają już legendy. I legendy te znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości, czego efektem jest potężny przebój, najzwyczajniej w świecie KOZACKI kawałek, doskonale unoszący ciężar tekstu - bo mowa tu o autobiografii podpisanego pod albumem rapera.

Nie jest to jednak wcale koniec chwil wielkich tej płyty. Najlepsze chyba w zestawie Mierzymy się wzrokiem to utwór, który musi przesłuchać każdy, o ile chce wypowiadać się o polskiej muzyce roku 2011, po prostu. Doprowadzona do perfekcji, absolutnie nierewolucyjna idea sprawdza się znakomicie a Mes popisuje się doskonałym storytellingiem, a ja wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, iż jest to odpowiedź na vnmowskie Widzę ich, które swego czasu mocno chwaliłem w recenzji De Nekst Best. Przede wszystkim jest to dla mnie płyta refrenów - wymiatających niemal w każdym kawałku, pozostających w głowie i zachęcających do nucenia. Poza wspominanymi dwoma utworami, szczególnie w pamięć zapadają refreny L.O.V.E, Zanim znajdziemy czy Zamknięciu. Zamknięciu, które każe inaczej spojrzeć na postać Mesa, czyni jego postać bardziej skomplikowaną i pozostawia sporo niedopowiedzeń mimo olbrzymiej dawki szczerego żalu wylewanego tu na ostatnich minutach płyty.

Niemniej jednak płyta ma również mankamenty i najczęściej są to wpadki głupie; eksperymenty, które nie powinny wyjść poza studio, gdyż najzwyczajniej w świecie się nie udały. Pierwszym takim przykładem jest koszmarne Szukam - bit tego utworu, nie mam pojęcia dlaczego, ale kojarzy mi się ze słabszą, popękaną, zepsutą i zardzewiałą wersją Grandy - i nie jest to skojarzenie miłe, choć przecież Brodkę niejeden raz już za ubiegłoroczny krążek chwaliłem. Drugim pomysłem z kosmosu jest tu niewątpliwie pomysł na sampel z Pyramid Song wiadomego zespołu, acz trzeba oddać, że na tle całego podkładu do Zanim znajdziemy i tak nie prezentuje się on tak źle. Jeszcze jednym koszmarkiem - czy też, raczej, nieudanym żartem - jest dołączony już po Zamknięciu fatalny, ciężki zarówno muzycznie jak i humorystycznie Zegar tyka. I choć przyjęcie tych bitów na taką płytę niezbyt dobrze świadczy o Mesie, trzeba gospodarzowi oddać, że całe czarne trio w tym stadzie jest tu ratowane doskonałą, fantastyczną nawijką Mesa - z tym, że o tym, to my już wiemy od dawna, więc chyba wszyscy wolelibyśmy, żeby poza flow, było także czego posłuchać w sensie stricte muzycznym.

I ostatnia kwestia, o której trzeba powiedzieć w przypadku tej płyty: nie bądźcie frajerami. Jeśli chcecie Kandydatów na szaleńców, KONIECZNIE załatwcie sobie wersję sprzedawaną u samego źródła, gdyż zawiera ona jeden dodatkowy dysk z 7 utworami. Utworami, które swym poziomem są niekiedy znacznie lepsze od - opisywanych tu w sposób wyłączny - hajlajtów pierwszego cedeka.

My zaś z Mesem z pewnością jeszcze się zobaczymy. W marcu. Lutym. Lub, jeśli wreszcie nam się uda to uczynić, w styczniu - przy podsumowaniu roku 2011.

3 komentarze:

  1. To Brodka nagrywa teraz d'n'b? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A dla mnie właśnie pod względem muzycznym ta płyta jest mistrzowska. Wydaje mi się, że Ten Typ mógłby jeszcze bardziej "zabić" flow i absolutnie nie to jest największą zaletą "kandydatów", a właśnie potężna różnorodność muzyczna, w każdym jednym utworze genialna. Być może lekko kontrowersyjna ale tym większy szacun za odwagę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ja też - poza trzema czy czterema wyjątkami - jestem zachwycony warstwą muzyczną tej płyty.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.