You are my voice, my microphone, you are my voice, so take me on. Dlaczego najlepsza letnia piosenka roku została wydana w styczniu? Prawdziwa perełka w morzu podobnych piosenek – coś prostego, nieprzekombinowanego, nieskomplikowanego. Prosta gitara, prosty wokal, a taka pieśń. Szkoda, że nie recenzuję pojedynczych utworów, bo rozpłynąłbym się nad Microphone, pierwszym i bezsprzecznie najlepszym utworem na albumie. Szkoda też, że nie umiem śpiewać, bo na coś tak ładnego („ładny” to najlepsze słowo na określenie tego refrenu, uwierzcie) wyrwałbym każde wrażliwe dziewczę.
Zacznijmy jednak od początku: Coconut Records to solowy projekt Jasona Schwartzmana, który przede wszystkim jest aktorem. Nagrywa coś, co nazywane jest indie popem, a przeze mnie – brzdękaniem na akustyku. To skromny projekt: wokal Jasona wspierany jest przez gitarę oraz bębny, a tylko czasami wkraczają klawisze, przeszkadzajki i klaskanie tudzież tupanie. Zamiast Davy, płyta mogłaby się nazywać Śpiewnik harcerski. Na sporą część piosenek z albumu wyobraźnia zadziałała natychmiastowo – ognisko, chleb i kiełbasy, na pierwszym planie tlący się płomyk co jakiś czas wybuchający skrami, Jason w wyciągniętym swetrze kiwa głową, a z nim grupka znajomych.
Gdybym był amerykańskim dziennikarzem, węszyłbym, kto tak naprawdę jest autorem tych kompozycji. Każda kolejna brzmi tak, że dziwię się, dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł. Miejscami wydaje mi się, że słucham odrzutów z płyty grupy z czterdziestką na karku. A kiedy mi się tak nie wydaje, to i tak mam wrażenie, że to wcześniej czy później już było. Klawisze w Any Fun już słyszałem, Wandering Around już słyszałem...
Ale na lato się nadaje. Mamy tu dziewięć krótkich, niewymagających pozycji i jedną równie krótką i niewymagającą, ale tak chwytliwą, że padam na kolana. A teraz zupełnie odetnijmy się od pierwszej piosenki, i to pomimo tego, że ciągle siedzi w uszach. Powiedzmy o innych wyróżniających się momentach płyty: to z pewnością The Summer, gdzie wystarczy przeczytać sam tytuł, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Bardzo ładne jest też pięć sekund zaraz po numerze ostatnim, Is This Sound Okay?, takie zupełnie odmienne outro, które zupełnie przez przypadek stało się najlepszymi dziewięcioma sekundami na płycie (nie licząc wiadomego, oczywiście). Drummer bardziej, niż muzycznie (bo muzycznie podpada po Bitelsów – czterech, bez piątego), zaskakuje tekstem – zaledwie kilka słów na zwrotkę, a wystarczy, by opisać swoją adolescencję.
Podsumujmy: atutami Davy'ego są – dokładnie w tej kolejności: Microphone, szczerość, brak niepotrzebnego komplikowania ani wydziwiania, The Summer, reszta. Na 6/10 z całą pewnością by starczyło.
Zacznijmy jednak od początku: Coconut Records to solowy projekt Jasona Schwartzmana, który przede wszystkim jest aktorem. Nagrywa coś, co nazywane jest indie popem, a przeze mnie – brzdękaniem na akustyku. To skromny projekt: wokal Jasona wspierany jest przez gitarę oraz bębny, a tylko czasami wkraczają klawisze, przeszkadzajki i klaskanie tudzież tupanie. Zamiast Davy, płyta mogłaby się nazywać Śpiewnik harcerski. Na sporą część piosenek z albumu wyobraźnia zadziałała natychmiastowo – ognisko, chleb i kiełbasy, na pierwszym planie tlący się płomyk co jakiś czas wybuchający skrami, Jason w wyciągniętym swetrze kiwa głową, a z nim grupka znajomych.
Gdybym był amerykańskim dziennikarzem, węszyłbym, kto tak naprawdę jest autorem tych kompozycji. Każda kolejna brzmi tak, że dziwię się, dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł. Miejscami wydaje mi się, że słucham odrzutów z płyty grupy z czterdziestką na karku. A kiedy mi się tak nie wydaje, to i tak mam wrażenie, że to wcześniej czy później już było. Klawisze w Any Fun już słyszałem, Wandering Around już słyszałem...
Ale na lato się nadaje. Mamy tu dziewięć krótkich, niewymagających pozycji i jedną równie krótką i niewymagającą, ale tak chwytliwą, że padam na kolana. A teraz zupełnie odetnijmy się od pierwszej piosenki, i to pomimo tego, że ciągle siedzi w uszach. Powiedzmy o innych wyróżniających się momentach płyty: to z pewnością The Summer, gdzie wystarczy przeczytać sam tytuł, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Bardzo ładne jest też pięć sekund zaraz po numerze ostatnim, Is This Sound Okay?, takie zupełnie odmienne outro, które zupełnie przez przypadek stało się najlepszymi dziewięcioma sekundami na płycie (nie licząc wiadomego, oczywiście). Drummer bardziej, niż muzycznie (bo muzycznie podpada po Bitelsów – czterech, bez piątego), zaskakuje tekstem – zaledwie kilka słów na zwrotkę, a wystarczy, by opisać swoją adolescencję.
Podsumujmy: atutami Davy'ego są – dokładnie w tej kolejności: Microphone, szczerość, brak niepotrzebnego komplikowania ani wydziwiania, The Summer, reszta. Na 6/10 z całą pewnością by starczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.