Coraz częściej zaczynam myśleć, że nic mnie już nie zaskoczy. Że muzyka jest wtórna, wszystko już słyszałem i nie ma z czego czerpać przyjemności; słowem świat się kończy, czas umierać. Niemniej jednak zawsze, gdy jestem już bliski uznania tego za pewnik i ogłoszenia oficjalnego kresu muzyki, spotykam płytę, która przyjemności mi dodaje i oddala koniec rozwoju kombinacji dźwiękowych o kolejne dni, tygodnie, miesiące, lata itd.
No bo takie Grizzly Bear. Niby gitary z Southern Point trochę pachną niektórymi pomysłami Animal Collective, ale cóż z tego, skoro już w drugim tracku na płycie napotykamy na mieszaninę podkładu z gatunku Interpol/Editors/Joy Division, co zostaje zmieszane z typowo interpolowskim wokalem, ale i naleciałościami spod znaku Queen? A po Two Weeks następuje All We Ask, gdzie idealne wyciszenie, bardzo przydatne po poprzedniej piosence, gdzieś na środku przemienia się w British Sea Power. I tak mógłbym bez końca, bo Veckatimest to zabawa gości z Grizzly Bear niemal wszystkimi dokonaniami na rockowej scenie ostatnich lat z dodaniem własnej wrażliwości, przeciągniętej przez filtr ich talentu.
Nie wiem, czy rozumiecie. Grizzly Bear jedzie na patentach paru innych zespołów, mieszając je i dodając swoje elementy. W ten sposób powstaje skrajnie przyjemna płyta, która aspiruje do miana najlepszej w obecnym roku. Dobra, bo jadę banałem. Więc inaczej.
Jeśli słuchając swoich ulubionych płyt wciąż mi tęskno do Veckatimest, to to chyba najlepiej świadczy, że te 12 kompozycji daje radę. Bardzo daje.
No bo takie Grizzly Bear. Niby gitary z Southern Point trochę pachną niektórymi pomysłami Animal Collective, ale cóż z tego, skoro już w drugim tracku na płycie napotykamy na mieszaninę podkładu z gatunku Interpol/Editors/Joy Division, co zostaje zmieszane z typowo interpolowskim wokalem, ale i naleciałościami spod znaku Queen? A po Two Weeks następuje All We Ask, gdzie idealne wyciszenie, bardzo przydatne po poprzedniej piosence, gdzieś na środku przemienia się w British Sea Power. I tak mógłbym bez końca, bo Veckatimest to zabawa gości z Grizzly Bear niemal wszystkimi dokonaniami na rockowej scenie ostatnich lat z dodaniem własnej wrażliwości, przeciągniętej przez filtr ich talentu.
Nie wiem, czy rozumiecie. Grizzly Bear jedzie na patentach paru innych zespołów, mieszając je i dodając swoje elementy. W ten sposób powstaje skrajnie przyjemna płyta, która aspiruje do miana najlepszej w obecnym roku. Dobra, bo jadę banałem. Więc inaczej.
Jeśli słuchając swoich ulubionych płyt wciąż mi tęskno do Veckatimest, to to chyba najlepiej świadczy, że te 12 kompozycji daje radę. Bardzo daje.
Też ostatnio słuchałem i podzielam zachwyt. Mój faworyt to "Cheerleader" – niesłychanie zgrabny kawałek kolegom z Miśka Grizzly wyszedł.
OdpowiedzUsuńGrizzly Bear nawet tutaj :). W końcu więc posłuchałam tej płyty i całkowicie mnie pochłonęła. Jak dla mnie zdecydowanie jedna z lepszych płyt w tym roku.
OdpowiedzUsuńDlaczego 'nawet'? ;)
OdpowiedzUsuńbo ta płyta mnie ewidentnie prześladuje ;)
OdpowiedzUsuń