środa, 28 października 2009

Wolfmother: Cosmig Egg

Takich ostrych brzmień chyba jeszcze u nas nie było. Bo w australijskim zespole wyraźnie słychać inspiracje legendami hard rocka, ale to wszystko jest dla mnie opakowane w jakimś przyjemniejszym opakowaniu. Jak przez moje głośniki nie przejdą utwory takich tuz jak Black Sabbath, Metallica, czy AC/DC, tak owego zespołu mogę posłuchać z przyjemnością. Pomimo tego, że wraz z poszerzaniem swojej wiedzy na temat muzyki ilość solówek w mych ulubionych utworach spadała, postanowiłem sięgnąć po nową płytę zespołu którego kiedyś trochę słuchałem i uważałem za bardzo porządny. Szczerze mówiąc z debiutanckiej płyty pamiętam tylko singlowy utwór Woman, który został nagrodzony Grammy, ale jeżeli po tym sukcesie zespół się rozpadł, to może jednak ta płyta była bardzo słaba, a mój mózg postanowił ją usunąć z mojej pamięci? Bardzo możliwe.

Więc po co ja sięgam po płytę zespołu, który się rozpadł, a z oryginalnego składu został sam wokalista? Sam nie wiem, ale podobno mózg idealizuje wszystkie wydarzenia z przeszłości. Tylko po co idealizować coś, co w większości wyleciało z głowy? Filozofować sobie mogę dalej, ale fakty są takie, że Cosmig Egg wylądowało na moim przenośnym odtwarzaczu, został odtworzone w miejskim autobusie o 6:57 i rozbudził mój zaspany organ służący do myślenia. Witaj móżdżku! Tutaj znowu Wolfmother, jutro o mnie zapomnisz, ale przynajmniej Cię rozbudzę! Taka jest prawda, na wczorajszych wykładach nie przysypiałem, a wcześniej mi się to zdarzało, więc panowie z Australii jakiś tam sukces odnieśli.

To chyba niestety wszystko co jestem w stanie powiedzieć na temat tej płyty. Na plus to, że rozbudza i że ma aż 16 utworów, bo niestety w dzisiejszych czasach średnia wynosi pewnie z jedenaście, co w 45 minutach się mieści. Na minus to, że nie wiem jak ocenić ten album i dla kogo on powstał. Bo sądzę, że true metal powie, że to kpina i karykatura zajebistego metalu, więc powinni to puszczać w kabaretonie. Indie dzieciom też to się nie spodoba, bo przy swoich problemach egzystencjalnych skupienie się przy tak dużej ilości solówek może być problematyczne. Może jednak trafi to w kogoś gusta, bo przecież od czasu do czasu można posłuchać czegoś ostrzejszego, ale żeby to było jakieś rewelacyjno - odkrywcze, to nie powiem. Melodyjny hard rock i tyle. Więc chyba najlepszym zastosowaniem dla tej płyty będzie ustawienie któreś z jej utworów jako melodykę w budziku. Miłego wstawania.

2 komentarze:

  1. Woman, you know you're woman, you gotta be woman. To oni nagrali coś więcej? Nieźle.

    OdpowiedzUsuń
  2. toż temat wolfmotherfucker wyczerpał już dawno majk p i nic więcej dodawać nie trzeba. :>

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.