wtorek, 24 listopada 2009

Mew: No More Stories...

No More Stories / Are Told Today / I'm Sorry / They Washed Away / No More Stories / The World Is Grey / I'm Tired / Let's Wash Away - oto cały tytuł piątego albumu grupy Mew. Na tym chciałem zakończyć recenzję, ale że nasza renoma jeszcze nie pozwala na takie zabawne wpisy, muszę pisać dalej.

Mew jest moją nową muzyczną miłością, jeszcze nie wiem czy to coś trwalszego, czy przelotny romans. Ale na razie jest bardzo miło. Szczerze mówiąc zasłuchuję się we Frengers - trzeciej płycie w dorobku zespołu, ale jako, że mamy 2009 rok, a nie 2003 to wypadałoby przedstawić najnowsze dzieło Duńczyków. Wiem, że krążek ukazał się w sierpniu i zapewne pojawiło się tysiące recenzji tej płyty, ale uważam, że to jeden z lepszych tegorocznych longplayów więc nie mogło go tutaj zabraknąć. Jeden z lepszych z tzw. znanej alternatywy, bo i tak wiem, że w podsumowaniu Pitchforka ta płyta nie ma szans, ponieważ przegra z zespołami które zna tylko owa redakcja. A my znowu wyjdziemy na muzycznych dyletantów.

Płytę o najdłuższym tytule 2009 roku otwiera nietypowa piosenka, a można powiedzieć, że nawet dwie. Już za pierwszym razem gdy usłyszałem New Terrain wiedziałem, że coś jest nie tak. Dopiero za kolejnym razem dokładnie się wsłuchując, zorientowałem się, że to przecież piosenka wykorzystująca backmasking. Na początku myślałem, że tylko instrumenty są puszczone od tyłu, ale że wokalista który zawsze śpiewał po angielsku, brzmiał jak wyjęty z Sigur Rós, pomyślałem, że musi być coś nie tak. O sprawie zapomniałem i dopiero dzisiaj przy okazji pisania tej recenzji przypomniałem sobie o niej. Postanowiłem to sprawdzić i faktycznie, odsłuchując piosenkę od tyłu dostajemy w prezencie nową, pod tytułem Nervous. Tak wiem, że beckmasking to nic nowego, ale obie piosenki brzmią tajemniczo, a ja wciąż mam wątpliwości która z nich jest oryginałem, więc otwarcie płyty bardzo interesujące.

Dobra, wracamy do normalności, a tam czeka na nas Introducing Palace Players, najpierw 1:50 minutowe instrumentalne wejście, a następnie wokal, który nie każdemu może się spodobać. Jako, że jestem znany z wokalnej tolerancji, to po pewnym czasie przyzwyczaiłem się do głosu Jonasa Bjerre. Ale osoby które nie trawią np. wokalnych poczynań owianego złą sławą na tym blogu Matthew Bellamy'ego mogą mieć problem z przyswojeniem skandynawskiego trio.

Nie mam zamiaru opisywać każdego utworu, bo jest ich aż 14, a jako, że wszystkie trzymają wysoki poziom, trudno wyłapać wyróżniające się perełki. Ale płytę spośród stosu płyt wyróżnia olbrzymia melodyjność. Melodyjność - to jest słowo klucz, bo mimo że zespół lubi eksperymentować i balastować pomiędzy różnymi gatunkami, osiągnął komercyjny sukces w Danii. Może powiecie, że tylko w Danii i co w tym dziwnego, jak to ich rodzimy zespół? Ale u nas żaden zespół o takim brzmieniu nie przebił się tak wysoko. Wiec sukces jest, tym bardziej, że Skandynawia z dobrej muzyki słynie.

Może nie jest to najlepsza płyta zespołu, bo dwie poprzednie prezentowały wyższy poziom, ale jak reszta prezentuje poziom oscylujący pomiędzy siódemką a ósemką. Można zarzucić, że jest mało odkrywcza, bo fanów niczym wielkim nie zaskakuje, ale posiada takie smaczki jak utwór Hawaii który rzeczywiście brzmi egzotycznie. Na pewno nie rozczarowuje, bo jeżeli ktoś lubi posłuchać dobrej muzyki w stylu dream popowym, to z pewnością się nie zawiedzie, a taki utwór jak chociażby singlowy Repeaterbeater przypomni czasy takich piosenek jak She Spider czy Snow Brigade z mojej ulubionej płyty Frengers.


5 komentarzy:

  1. Nie, z tym dream popem chyba nie trafiłeś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sugerowałem się wiki i w sumie do opisu mi pasowało. Ale wiadomo, ze teraz trudno określić w jakim stylu gra zespół, bo teraz miesza się wszystko ze wszystkim. A że wiki kłamie, to każdy wie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaskakuje fanów, zaskakuje:) Ta płyta jest bardziej optymistyczna niż poprzednie, chociażby And The Glass Handed Kites.
    Zapewniam, że przelotny romans z Mew jest niemożliwy. W grę wchodzi tylko miłość do grobowej deski;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Możliwe, że zaskakuje. Błędem moim było wypowiadanie się w imieniu fanów, tym bardziej, że za fana nie mogę się uznawać, bo zespół dopiero poznaję. Tak samo kiedyś wydawało mi się, ze Radiohead na każdej płycie gra to samo, a po dokładniejszym zapoznaniu zorientowałem się, że każda płyta jest inna i pewnie z Mew jest tak samo. Więc pewnie z czasem zacznę słyszeć różnicę między albumami Mew. Bo na pewno ją słychać między debiutem, a ostatnią płytą, ale jednak trzy najnowsze płyty są dla mnie w bardzo podobnym klimacie. A co do miłości do grobowej deski, to powoli zaczynam w to wierzyć. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Citizen Erased2 grudnia 2009 20:56

    W wolnej chwili zapoznam sie z Mew, to moze bede mogla sie w koncu pochwalic, ze mam romans. :>
    Jako, ze wokale a'la M.B mnie nie odstraszaja, a raczej przeciwnie, nie ma ku temu zadnych przeciwnosci. ;)

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.