niedziela, 22 listopada 2009

Odkopane jesienią

Słabą mamy ostatnio oglądalność, a komentarzy jest tu mniej, niż wpisów na forum Momentu Prawdy, ale my się nie poddajemy i przybywamy z odsieczą, żeby pokazać wam nietegoroczne propozycje utworów, które powinniście – chociażby dla własnego dobra – znać, a jeśli nie znacie, to po lekturze tego artykuliku już będziecie. Proste, co?


A, poza tym jesteśmy na tyle fajni, że zmieniliśmy kadrę prowadzących Odkopane, więc wyglądem to wydanie może się trochę różnić od wcześniejszych odcinków. Ale, mówię wam, materiał jest lepszy. A jak nie jest, to psem poszczuję.


Mystery Jets – Young Love (featuring Laura Marling)

obejrzyj


Gdyby istniał poradnik o tworzeniu dobrego popu i gdyby miał – dajmy na to – dwieście stron, z czego jakieś sto osiemdziesiąt poświęcone Bitelsom, to przynajmniej na połowie jednej powinna być informacja o tym przeboju. Słowa o miłości – są, zaraźliwa melodia – wiadomo, dobrze zrealizowany teledysk – obecny. Pojawia się też mocny refren, okrzyk w stylu na-na-na (tutaj jednakże ukierunkowany na o-o-o), no i jest dwugłos, ale to taki dwugłos, że będziecie szczękę z terakoty zbierać, niezależni cwaniacy.

Rob Dougan – Clubbed To Death (Kuryayamino Variation)

obejrzyj


Nie, żebym się chwalił, że mam kolegów, ale jeden z nich ostatnio puścił mi ten utwór. Przez ponad siedem minut nawet nie drgnąłem – klasyk. Tło momentami czerpie z poważnej, momentami z IDM-u, najczęściej jednak łączy wszystko w jedno i robi z moich uszu kisiel. A później zjada go łyżeczką deserową na podwieczorek, przeraźliwie głośno mlaskając. Tym samym udowadnia, że jest piosenką – halo, tu Ziemia – mocarną.

...And You Will Know Us By The Trail of Dead – Another Morning Stoner

obejrzyj


Kiedy byłem małym chłopcem, śmiałem się z recenzji ...And You Will Know Us By Dłuższej Nazwy Wymyślić Się Nie Dało – że niby o co tyle krzyku, że dziękuję, ale postoję i że nie chcę drugiego, najadłem się zupą. Ale posłuchajcie tej gitary, że niby za proste, żeby mogło być prawdziwe? Nie, koleżanki i koledzy, ten riff łaskocze ucho do końca dnia, w którym go usłyszałeś. Magia, co? Ale to tylko jedna strona medalu – intro jest najlepsze, ale to wcale nie znaczy, że reszta jest mniej, niż świetna. Nie jest.

The Dismemberment Plan – Superpowers

sam sobie poszukaj, mnie się nie udało


Nie umiem grać na gitarze, ale gdybym umiał, chciałbym grać właśnie tak. Jakby wam to powiedzieć, ten refren przeraża swoim dobrem. I guess you could call it superpowers / but no one is going to save the world with what I've got / an indigo lights from silvery towers / surrounded by rocks and stones as far as the eye can see. Czekaj, moment, kto wpadł na pomysł tego with what I've gotas the eye can see, które na pierwszy rzut ucha nie pasuje do niczego, a na drugi wydaje się być dziełem? Zapętlałbym sobie ten refren ile wlezie, a jego twórcy oddawał cichuteńkie pokłony. A instrumenty w codzie też pyszne.


Santogold – L.E.S. Artistes

obejrzyj


Jest taki termin, „artysta jednego przeboju”. Z chęcią stworzyłbym drugi, „artysta jednej dobrej piosenki” (bo nie jest to przebój), i stosował w kierunku Santogold przy każdej możliwej okazji. Gdyby cały album był tak dobry, jak to, mógłbym się zakochać. Tak zostaje mi tylko ten utwór – w którym najlepsze jest to, że podczas odsłuchu jednocześnie chce mi się tańczyć, śpiewać i radować, ale i płakać, rozmyślać nad sensem życia i wznosić ręce do chmur, a później robić im zdjęcia i wstawiać jako czarno-białe foto na naszą-klasę.

David Bowie – Speed of Life

posłuchaj (tu raczej nie ma nic do oglądania)


Jestem ostatnimi czasy zauroczony Eno i Bowiem. I choć chyba jednak w tej kolejności, z Eno na przedzie, to Bowiemu trzeba oddać, jest taki, że nawet nie chce mi się pisać jak wielki, bo wiem, że polegnę. Takie Speed of Life na przykład – uroczy instrumental, dobre wprowadzenie do tak smacznego albumu, że jest muzycznym konikiem na biegunach: każdy powinien go mieć.

4 komentarze:

  1. Co do tej słabej oglądalności - właśnie ostatnio nieźle jest; tylko komentujących brakuje. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie czasem Santigold zamiast Santogold? Podobno byli rewelacyjni na Openerze - nie wiem, pilnowałam w tym czasie dobrej miejscówki na Kings of Leon ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku używała pseudonimu Santogold, potem zmieniła na Santigold.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na okładce – swoją drogą beznadziejnej – jest przez „o”. Ja tam bym ufał okładce.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.