OCENA: 4.5 |
Coral to fenomen, bo śmiało i ja, i ty moglibyśmy „nagrać” tę płytę lekko. Już wyjaśniam. Ten album jest zbiorem zapętlonych do około dwóch minut parosekundowych ścinek z muzyki egzotycznej. Nie wiem, jaki koncept za tym przemawia i na ile ten rodzaj minimalizmu hołduje Basinskiemu, ale wbrew, może przesadzonej, prostocie wyrazu, słucha się tych personpitchowych transów z przyjemnością.
W zasadzie, ciężko jest więc poddać dzieło ocenie – bo jakiej? Pętle z tropicalii bardziej przelatują niż się przeciągają, stąd na dłuższą metę nie zajmują, bo już przy indeksie trzecim nie czeka się na nagły rozwój akcji w czwartym, przy czwartym – w piątym, etc. Bo ich po prostu nie ma. Stąd „kompozycje” trudno rozróżnić, a ich tytuły są jak ostrzeżenia na paczkach papierosów – dla zasady.
Ale przy całym tym picu na wodę, przy idei, do zrealizowania której można by z powodzeniem zaprzęgnąć Audacity, Coral jest tak szalenie nieinwazyjny, że aż miły i choć tak naprawdę nie ma o czym pisać – warto pisać, chociażby dlatego, że na RYM-ie mylący dla szukających „indie electronic” może być tag „indie electronic” (inna sprawa czy ktoś w 2011 roku szuka). Kwestia nie jest świeża, bo ta paczka loopów niedawno skończyła pół roku, ale na pewno intrygująca – przynajmniej na cztery i pół. Twój nowy ulubiony – i co, że trącący prymitywnością – zestaw szkiców z muzyką, właściwie, tła. A że nie użyłem, jak dotychczas, słowa „chillwave”: chillwave, chillwave, chillwave.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.